Press "Enter" to skip to content

Archiwum z Walimia. Prząść historię…

Spread the love

W naszych publikacjach na temat odkrytego archiwum listowo-zdjęciowego z Walimia, które należało do rodziny Hanke, pisaliśmy o prowadzonej przez nich przy dawnej Waldenburger Straße 38 gospodzie z miejscami noclegowymi zum Deutschen Haus (Niemiecki Dom) – czytaj tu: Znalezisko w Walimiu. Szczegóły i Archiwum z Walimia. Nowe Informacje. Przypomnijmy, że archiwum sukcesywnie udostępnia nam pisarka i badaczka dolnośląskich tajemenic – Joanna Lamparska, która jest obecnym dysponentem zbioru kilkudziesięciu listów i zdjęć.

Grzegorz Janiec, syn pierwszego właściciela, pierwszej polskiej gospody w Walimiu w 1945 r.

Dzisiaj budynek samej gospody już nie istnieje – na miejscu rozebranego budynku znajduje się myjnia samochodowa. Ocalał natomiast sąsiedni budynek z pokojami sypialnymi przy obecnej ulicy Kardynała Stefana Wyszyńskiego 43. We wspomnianych wyżej artykułach informowaliśmy, że w 1945 r. pierwszym polskim właścicielem gospody został Edward Janiec. I oto spotkała nas wspaniała niespodzianka, bo z redakcją ŚPH skontaktował się syn pana Edwarda – Grzegorz, który opowiedział nam mnóstwo ciekawych historii związanych nie tylko z rodziną Hanke i gospodą zum Deutschen Haus, ale także z pierwszymi latami powojennymi w Walimiu.

 – O tym, że znaleziono archiwum należące do rodziny Hanke i że ktoś wspomniał w artykule na portalu mojego ojca – Edwarda Jańca, dowiedziałem się od syna, który trafił na opracowanie w Internecie. Powiedział mi o tym, a ja postanowiłem się skontaktować z redakcją. Chciałem uzupełnić historię gospody o lata po 1945 r. – mówił podczas spotkania do jakiego doszło w Walimiu Grzegorz Janiec.

Okazuje się, że tato pana Grzegorza – Edward, przyjechał do Walimia w 1945 r. prosto z Katowic. Walim był jeszcze niemal całkowicie opustoszały.

  – Tacie spodobała się gospoda i chociaż nie miał doświadczenia w prowadzeniu takiego interesu – był zawodowym żołnierzem i postanowił zamieszkać właśnie tutaj. Przez pierwszy rok mieszkał razem z rodziną Hanke – ostatnimi niemieckimi właścicielami gospody, którą wysiedlono dopiero w 1946 r. Tato wspominał, że byli to naprawdę porządni ludzie. Nie miał z nimi żadnych konfliktów i odnosili się do siebie z wzajemnym szacunkiem – dodaje Grzegorz Janiec.

Wobec braków benzyny pod koniec II wojny światowej, Niemcy przerabiali samochody na napęd z wykorzystaniem gazu drzewnego

On sam został razem z mamą Marią i siostrą Danutą sprowadzony przez ojca do Walimia w 1946 r. Był zbyt mały, aby zapamiętać wszystkie szczegóły z tego okresu, ale pamięta niektóre z opowieści ojca, na które nakładają się własne wspomnienia.

 – Jeżeli chodzi jeszcze o czasy wojny, to tato mi opowiadał – znał to z opowieści Hankego, że podczas wojny w gospodzie stołowali się żołnierze SS, którzy niedaleko pilnowali baraków z jeńcami czy robotnikami, którzy pracowali w górach. Te baraki jeszcze pamiętam, bo jako mali chłopcy biegaliśmy tam się bawić. Sporo było tam jeszcze różnych rzeczy z czasów wojny. Potem te baraki rozebrano, a wiele lat później na ich miejscu zbudowano małe osiedle domów jednorodzinnych (od red. – Obecnie okolice placu Władysława Łokietka) – mówi Grzegorz Janiec i zaraz dodaje: – Pamiętam, że do transportu ludzi i osadników używano wtedy ciężarówki, którą chyba znaleziono gdzieś na terenie późniejszych zakładów lniarskich. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że ciężarówka ta – co pamiętam doskonale – była na drzewo, to znaczy musiano palić w niej drzewem, żeby jechała.

Jedyne zachowane zdjęcie z albumu rodziny Hanke, przedwojennych właścicieli gospody zum Deutches Haus. Zapewne któryś z członków rodziny

Edward Janiec, obejmując w posiadanie gospodę zum Deutschen Haus, nazwał ją Polonia. Była to pierwsza polska gospoda, jaką otwarto w Walimiu!

Dom i gospoda nie były zniszczone. Kompletne było wyposażenie w meble i rzeczy niezbędne do jej uruchomienia. W jednej z sal stał nawet stół bilardowy.  – Z opowieści taty wiem, że największy problem był z zaopatrzeniem. Nie wiem dokładnie kiedy to było, ale tato znalazł w gospodzie m.in. beczkę pełną zakonserwowanej słoniny, trochę pociętych przez myszy pieniędzy, gazet i stary album ze zdjęciami. Ten album mam do dziś, ale przez te kilkadziesiąt lat większość ze zdjęć gdzieś się zagubiła. Zostało mi tylko jedno. Pewnie to ktoś z rodziny Hanke, albo może nawet sam Adolf Hanke w młodości. A wracając jeszcze do spraw zaopatrzenia pamiętam, że w późniejszych latach po tytoń szło się z plecakiem aż do Wałbrzycha. Jakoś to mi utkwiło w pamięci. Gospoda była popularna w Walimiu, toteż gości nie brakowało. Mimo trudnych lat ludzie chcieli się bawić, a czasami ponosiła ich fantazja. Tato mówił mi o dwóch takich wypadkach, kiedy podpici goście szaleli. Jeden był dość dramatyczny, bo raz pijani goście przynieśli mu do gospody i posadzili za stołem… trupa, którego wynieśli z odległej o kilkaset metrów kostnicy. Innym razem do głównej Sali gospody wjechał na koniu jakiś kawalerzysta i kazał grać sobie chyba wojskowe piosenki. Pamiętam też taką historię, jak tato stracił dużo pieniędzy. To było przed ich wymianą.  Tacie powiedzieli, że warto mieć przed nią jak najwięcej gotówki, bo to się opłaci. No i rzeczywiście tato dużo handlował. Pamiętam taki obrazek, jak banknoty nie mieściły się na stole w kuchni. A potem przyszła wymiana i tato na niej bardzo dużo stracił – snuje opowieść Grzegorz Janiec.

Zdjęcie rodziny Janiec przed gospodą Polonia w 1947 r. Pan w okularach to Edward Janiec, obok niego żona Maria, mały Grzegorz i na rękach niezidentyfikowanej kobiety – siostra Danuta. Nie jest znana także dziewczyna z prawej strony kadru. Natomiast według Pana Grzegorza, mężczyzna z lewej strony to chyba… poborca podatkowy

Edward Janiec prowadził gospodę Polonia mniej więcej do połowy lat 50. XX wieku.

 – Ojciec wspominał, że to były czasy, kiedy starano się likwidować prywatną inicjatywę. Mówił, że gospodę zniszczył domiar czyli podatki i urzędnicy skarbowi. W końcu zrezygnował z prowadzenia lokalu. Nadal mieszkaliśmy przy gospodzie, ale tę przejęła Gminna Spółdzielnia i urządziła w gospodzie kawiarnię Kolorowa i świetlicę. Tato pracował później jako inkasent, a mam w kiosku w Walimiu. Po wielu latach wyjechali do Gdańska do siostry i tam zmarli. Kolorowa istniała gdzieś do lat 80. XX wieku. Potem, przez jakiś cza wynajmowaliśmy pomieszczenia. Jak wyprowadziliśmy się na nowe miejsce postanowiliśmy sprzedać gospodę. Niestety, kolejni właściciele niewiele tam robili. Gospoda była nieczynna, budynek niszczał. Jak ściągnięto z budynku starą dachówkę, zrobiła się z niego całkiem ruina, którą w końcu rozebrano, a na jej miejscu zbudowano myjnię samochodową – mówi Grzegorz Janiec.

I na tym dzieje gospody mogłyby się zamknąć w życiu Pana Grzegorza, gdyby nie fakt, że przeprowadził się na nowe miejsce do budynku, należącego do… innej walimskiej gospody!

Zamieszkał bowiem  budynku przy obecnej ulicy Kardynała Stefana Wyszyńskiego 83. Był to pomocniczy budynek mieszkalny dawnej gospody zur Scholtisei, należącą do Erdmanna Leopolda, a następnie do Erwina Elsnera. Główny budynek gospody już nie istnieje. Został rozebrany celem pozyskania materiału budowlanego. – Tym, co nie mogło się przydać, zagruzowano dość głębokie piwnice. Dzisiaj w miejscu, gdzie stała gospoda, żona pielęgnuje swój ogród. Ponieważ na gruzach nic by nie urosło, musieliśmy nawieźć sporo ziemi – mówi Pan Grzegorz, z dumą pokazując piękny ogród żony, dodając: – Ten budynek, który ocalał po rozbiórce gospody i w którym mieszkamy, trochę jest już przebudowany. Były w nim pokoje gościnne i tu mieszkała gospodyni, pomagająca w prowadzeniu gospody. Kiedyś nawet nas odwiedziła po wojnie aby zobaczyć miejsce, gdzie dawniej mieszkała i pracowała. Zostawiła nam… 10 marek. Zrewanżowaliśmy się lnianymi obrusami wyprodukowanymi w Walimiu. Kontakt jednak dość dawno nam się urwał.

Galeria (kliknij aby powiększyć)

Tyle opowieści Pana Grzegorza, syna pierwszego właściciela, pierwszej polskiej gospody w Walimiu. Mamy nadzieję, że jego wspomnienia staną się przyczynkiem do kolejnych wspomnień walimiaków, którzy chcieliby opowiedzieć swoje historie, pokazać stare zdjęcia, aby niczym lnianą nicią – tak symboliczną dla Walimia – dalej prząść jego historię.

Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)

8 LIKES

2 komentarze

  1. filut filut 18 lipca 2019

    Super opowieść tym bardziej że dużo pamiętam z tamtych czasów.

    • Andrzej Dobkiewicz Andrzej Dobkiewicz Post author | 18 lipca 2019

      Chętnie posłuchamy i… napiszemy. O to nam właśnie chodzi. Aby prząść walimskie historie. Prosimy o kontakt 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Mission News Theme by Compete Themes.