Press "Enter" to skip to content

„Diabeł” nie „Baron” (cz. 1)

Spread the love

Manfred Albrecht Freicherr von Richthofen, znany jako „Czerwony Baron“. Legenda I wojny światowej, as lotniczy i idol dla współczesnych sobie Niemców. Zawsze honorowy, rycerski, waleczny i przede wszystkim dżentelmen. Lecz czy aby na pewno? Wiele filmów jak również opracowań przedstawia Richthofena właśnie w taki sposób. W pierwszych minutach filmu Nikolaia Müllerschöna z 2008 roku, Młody Manfred leci wraz ze swoimi lotnikami na pogrzeb zestrzelonego angielskiego pilota. Łamiąc rozkazy w imię honoru, udaje się na terytorium wroga tylko po to, by przelatując nad jego grobem zrzucić doń wieniec pożegnalny. W innym momencie tego samego filmu wypowiada do swoich pilotów patetyczną kwestię: „Naszym celem jest zestrzelenie samolotów, nie pilotów! Jesteśmy sportowcami, a nie rzeźnikami!”

Manfred Albrecht von Richthofen

Szukając informacji na temat tego człowieka można trafić na opisy, kiedy po uszkodzeniu wrogiej maszyny i zmuszeniu jej do lądowania Richthofen zatacza nad nią koło i upewniając się, iż pilotowi nic się nie stało odlatuje, bądź ląduje obok i po dżentelmeńsku bierze go do niewoli. Lub też widząc angielskiego pilota, który rozpaczliwie uderza pięściami w zacięte karabiny, zrównuje z nim swój lot i po zasalutowaniu, oddala się w stronę swoich pozycji. Przecież rycerski honor nakazuje oszczędzić bezbronnych. Czy jest to zgodne z prawdą? Postać tego pilota była wiele razy wykorzystywana do celów propagandowych, przez Kajzera, a potem również przy pomocy Hermana Göringa przez III Rzeszę. Mit, legenda, propagandowe kłamstwa i prawda wymieszały się w takim stopniu, iż nie sposób odróżnić ich dziś od siebie. Jako dowód można przytoczyć jego autobiografię „Der Rote Kampfflieger”. Ta niezbyt gruba książeczka została opublikowana w trzech wydaniach. Pierwszym jeszcze za życia samego autora w 1917 roku, drugim w 1920 i trzecim w 1933. Każde z tych wydań różni się zasadniczo od siebie treścią.

W 2015 roku niemiecki historyk, Joachim Castan, dostał możliwość wglądu do rodzinnego archiwum rodu Richthofen. Jako pierwsza osoba z poza rodziny, mógł zobaczyć i przeczytać dokumenty które do tej pory nie były znane opinii publicznej. Wyniki jego „śledztwa” rzucają nieco światła na postać tego młodego pilota i pozwalają odróżnić fałsz od prawdy. Jak każdą historię o człowieku, należy zacząć ją od jego dzieciństwa…

Manfred urodził się 2 maja 1892 roku w Borku pod Wrocławiem. Jego rodzice byli średniozamożnymi niemieckimi arystokratami. Tytuł „Freiherr” był najniższym szlacheckim tytułem i w drabinie społecznej, znajdował się poniżej grafa. Tytuł baron nie był używany w niemieckiej nomenklaturze arystokratycznej, poza szlachtą nadbaltycką.

Przydomek „Czerwony Baron” pod jakim jest znany Richthofen, to wynik błędu w angielskim tłumaczeniu i został wykuty dopiero po jego śmierci. Jest to najczęstszy błąd powielany przez wiele opracowań i książek. Jedyny przydomek jaki zyskał von Richthofen za życia, nadali mu Francuzi i brzmiał: „le diable rouge”. Czyli tyle co „czerwony diabeł”.

W wieku 9 lat przeprowadził się z rodzicami do Świdnicy, którzy 2 lata później wysłali swojego syna do szkoły kadetów „Koniglichen Kadettenanstalt in Wahlstatt” w Legnickim Polu. Na weekendy i ferie ojciec zabierał go na polowania. Młody Manfred szybko odnalazł w tym przyjemność i stał się bardzo dobry. Nazywał siebie myśliwym, a swojego brata, z którym zwykł polować, strzelcem. Odróżniało ich to, że Manfred lubił podchodzić swoja ofiarę. Starał się zakradać jak najbliżej i nim strzelił, zapędzać zwierzynę w pułapkę, z której nie miała już ucieczki. Im sprytniejsza i czujniejsza była ofiara, tym większą satysfakcję czerpał z jej upolowania. Tę cechę i schemat, wielu badaczy widzi w jego późniejszej karierze pilota.
W 1911 wstąpił do kawalerii, jak jego ojciec. Służył w 1 Pułku Ułanów „Kaiser Alexander III. von Rußland” w Miliczu jako chorąży. W 1912 roku został awansowany na podporucznika i objął dowództwo 3 Szwadronu w Ostrowie Wielkopolskim. Kiedy wybuchła Wielka Wojna, Richthofen wraz ze swoim pułkiem znajdował się na froncie wschodnim. Jednak po kilku dniach żołnierze zostali przeniesieni na zachód. Przez Luxemburg do Belgii. Jednostka „barona” nie była wykorzystywana do walk frontowych. Główne zadania skupiały się na patrolowaniu tyłów i posuwaniu się za frontem. 1 września 1914 roku, Manfred zostaje przeniesiony w charakterze oficera wywiadu 4 Armii, w okolice Verdun. 1 stycznia 1915 roku, znudzony brakiem wyzwań i monotonią wojny pozycyjnej, prosi o przeniesienie. Jego prośba zostaje rozpatrzona pozytywnie, jednak nie tak jak by sobie tego życzył młody wojownik. 15 stycznia Dostaje przydział jako ordynans w sztabie 18 Infanterie-Brigade znajdującym się w Legnicy. Rozgoryczony i zawiedziony Richthofen miał powiedzieć: „Nie poszedłem na wojnę by zbierać jajka i ser.”

Großkampfflugzeug AEG-G. Na takim służył Manfred von Richthofen jako strzelec-bombardier (obserwator)

Jego żądza czynu spowodowała w końcu, iż został przydzielony do nowo-formowanych sił powietrznych armii Cesarstwa Niemieckiego w charakterze obserwatora. Trzeba tu nadmienić, że w tamtym czasie zaczęto dopiero eksperymentować z nowinką techniczną jaką był samolot. Sztaby walczących stron nie wiedziały w jaki sposób można go efektywnie wykorzystywać. W pierwszej fazie wojny samoloty spełniały rolę obserwacyjną i wywiadowczą, a jedyną bronią na ich pokładzie był KM obserwatora. Ogień można było w zasadzie prowadzić jedynie do tyłu i na boki, by nie uszkodzić własnej maszyny. Mechanizm przerywający umożliwiający strzelanie między łopatami śmigła nie został jeszcze wynaleziony.
30 maja 1915 roku Manfred von Richthofen przechodzi 30 dniowy kurs na obserwatora lotniczego i po 14 dniowej praktyce, 21 czerwca podejmuje służbę niedaleko Lwowa we Feldflieger-Abteilung 69. W czasie lotów rozpoznawczych nad Polską, Rosją i Galicją często ostrzeliwuje ze swojego KMu kryjących się w okopach żołnierzy rosyjskich. W sierpniu przeniesiono go do Belgii do oddziału „Gołębi Pocztowych”. W rzeczywistości była to jedna z pierwszych i utrzymywana w tajemnicy jednostka bombowa Kampfgeschwader 2. Pierwotnie planowano bombardowanie Anglii. Jednak ze względu na zbyt mały zasię samolotów typu AEG-G, musiano się zadowolić działaniami nad kanałem la Manche i tyłach Francji.

Najprawdopodobniej wtedy Richthofen zestrzelił swój pierwszy samolot. 1 września 1915 roku, strzelając z karabinu do bombowca Farman strącił go po francuskiej stronie frontu, więc zwycięstwo nie zostało oficjalnie zaliczone. Opisując to wydarzenie w swojej autobiografii zanotował: „…Pozwolił nam się zbliżyć i zobaczyłem w tedy po raz pierwszy przeciwnika całkiem z bliska, z bliska w powietrzu. Osteroth leciał zręcznie obok niego, w taki sposób, że mogłem go wziąć pod ostrzał. Przeciwnik najwidoczniej nas nie widział, bo nim zaczął strzelać ja już musiałem załadować ponownie broń. Kiedy wystrzelałem całą skrzynkę 100 naboi, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Kiedy nagle przeciwnik dziwną spiralą zaczął spadać w dół.”

1 Października 1915 roku w obliczu dominacji Francuzów na niebie nad Szampanią, postanowiono połączyć poszczególne eskadry. W drodze do nowej bazy, Richthofen poznał w pociągu Oswalda Bölcke, ówczesnego bohatera mającego na swoim koncie 4 potwierdzone zestrzelenia. Młody obserwator zafascynowany legendą tego człowieka nie potrafił się powstrzymać przed zadaniem mu pytania: „Czy mógłby mi pan powiedzieć jak właściwie pan to robi?” Bölcke myślał, iż jest to żart i w pierwszej chwili uśmiechnął się jedynie. Jednak widząc ciekawość i fascynację w oczach swojego rozmówcy odparł: „Na miłość boską. Całkiem normalnie. Podlatuję po prostu blisko i dobrze celuję, a potem on spada.”

Richthofen nie potrafił zrozumieć dlaczego po jego strzałach, samoloty nie zawsze spadają. Tłumaczył sobie to faktem, iż jest jedynie strzelcem, a nie pilotem, który ma wpływ na całość wydarzeń w trakcie walki. Odczuwając niedosyt bycia „pasażerem” postanowił przejść kurs pilotażu w Metz. Ciekawostką jest, iż dopiero za trzecim razem udało mu się zdać egzamin. Swój pierwszy samotny lot 10 października, zakończył uszkodzeniem maszyny w trakcie lądowania, którą zarył „dziobem” w ziemię. 24 grudnia 1915 roku otrzymał wreszcie swój upragniony dyplom pilota. Powrócił z powrotem do 8 Dywizjonu 2 Eskadry bombowej pod Verdun, już jako pilot AEG-G. Zachwycony lataniem pisze list do swojej matki, relacjonując jeden z lotów bojowych: „…zeszliśmy na możliwie niską wysokość, mój obserwator strzelał ze swojego karabinu między tych „braci”, a my? My mieliśmy wielki ubaw z tego.”

Manfred von Richthofen przed swoim samolotem, rok 1916

Świeżo upieczony pilot myślał jednak cały czas o tym, by móc samemu zestrzelić kolejny samolot, jak jego wzór Bölcke. Wreszcie mógł pilotować maszynę, jednak do wroga strzelał kto inny, w tym wypadku jego obserwator. Postanowił więc samodzielnie zamontować na górnym płacie samolotu dodatkowy karabin, z którego mógłby samemu strzelać. Pomimo wielu kpin i żartów na ten temat, był bardzo dumny ze swojej konstrukcji. Okazja do jej wypróbowania nadarzyła się 26 kwietnia 1916 roku. W trakcie lotu nad linią frontu, załoga ciężkiego bombowca natknęła się na wrogi samolot Nieuport. Według relacji Richthofena, pilot musiał być początkujący i najprawdopodobniej zaciął mu się karabin. Kiedy Niemcy zbliżyli się do niego, poderwał maszynę i próbował uciekać. Swój pierwszy sukces jako pilot, opisuje tak: „Podlatuję do niego, pierwszy raz, na bardzo, bardzo bliską odległość. Naciskam na spust mojego MG. Krótka, dobrze wycelowana seria, mój Nieuport podrywa się i koziołkuje.[…] Spada coraz niżej i niżej. W tedy mój Franz poklepał mnie po głowie i powiedział „Gratuluję, ten spadł”.

Jednak i to zwycięstwo nie zostało zaliczone, ponieważ samolot spadł poza frontem po francuskiej stronie. W tamtym czasie każdy samolot, który strącono poza frontem, lub swoim terytorium nie był uznawany pilotowi ponieważ nie dało się potwierdzić strącenia na ziemi. Mimo to w meldunku armii „Heeresbericht vom 26. April 1916” walka została odnotowana i podano prawdopodobne strącenie. Nie wymieniono pilota imiennie, a jedynie podano eskadrę. W międzyczasie na uzbrojenie wojska wchodzą nowe samoloty myśliwskie Fokker D. Ten dwupłatowiec stał się obiektem zabiegań naszego „bohatera”. W końcu po wielu prośbach i stosie raportów, do dywizjonu Richthofena trafia upragniona maszyna. Młody pilot może nią latać na zmianę ze swoim przyjacielem Leopoldem Reimannem. Manfred wylatywał przedpołudniem, po południu zaś jego zmiennik. Nie jest jednak mu dane stoczyć ani jednej bitwy w tym samolocie. Drugiego dnia Reimann został strącony przez francuzów nad ziemią niczyją. O dziwo udało mu się wylądować i na piechotę wrócić do własnych okopów. Po kilku tygodniach Kampfgeschwader 2 otrzymała kolejnego Fokkera, tym razem rozbił go von Richthofen. Maszyna doznała awarii silnika zaraz po starcie i rozbiła się doszczętnie w trakcie awaryjnego lądowania. Był to trzeci start tym fokkerem, więc i tym razem obyło się bez walk.

Początki najlepszego pilota I wojny światowej nie były więc zbyt spektakularne. W czerwcu 1916 jego jednostka została skierowana na front wschodni w okolice miasta Kowel na Ukrainie. Rosjanie nie posiadali praktycznie lotnictwa, więc misje bombowe były spokojne, lecz również nie dawały sposobności do tego, do czego podświadomie dążył Richthofen. Mianowicie do walk powietrznych. Wspomnienia z tego okresu, które opisał w swojej książce, najlepiej można podsumować jego własnymi słowami: „Człowiek może nabrać zapału do wszystkiego. Tak więc nabrałem na jakiś czas zapału do lotów bombowych.”

W sierpniu odwiedził eskadrę Oswald Bölcke, w jednym z dywizjonów służył jego brat. W tym czasie miał on za zadanie stworzenie niemieckich dywizjonów myśliwskich. Mógł wybrać każdego pilota, którego uznał za stosowne, między innymi postawił na Manfreda von Richthofen. Marzenia młodego arystokraty zaczęły się spełniać. Rozdział opisujący to spotkanie zatytułował „Nareszcie”. Już we wrześniu dołączył do Jasta 2 (Jagdstaffel 2), czyli drugiego dywizjonu myśliwskiego, wyposażonego w nowoczesne samoloty Albatros D II. Były to pierwsze samoloty zaprojektowane jako „czysto” myśliwskie maszyny. Pod okiem swojego mentora, Richthofen uczył się i analizował sposoby walki w powietrzu. W liście do matki pisał: „Teraz jestem pilotem myśliwskim, mama. To nie jest zwykłe strzelanie z pukawki, tylko celowanie całym samolotem.” A do pamiętnika wpisał: „Nie ma nic piękniejszego dla młodego oficera kawalerii niż wylot na polowanie.”

Piloci Jasta 2, od lewej: Stefan Kirmaier, Hans Imelmann, Manfred von Richthofen i Hans Wortmann

Swoje pierwsze zwycięstwo uzyskał już 17 września. W trakcie rutynowego lotu dywizjon złożony z 5 maszyn, prowadzonych przez samego Bölcke, natknął się na 7 angielskich bombowców. Niemcy odcięli im drogę powrotną i przystąpili do natarcia. Richthofen obrał sobie za cel jedną z maszyn i starał się znaleźć na jej ogonie. Kiedy w końcu udało mu się wymanewrować Anglika, puścił w jego kierunku krótką serię ze swojego zsynchronizowanego ze śmigłem karabinu. Uszkadzając silnik i raniąc załogę zmusił wroga do lądowania. Kiedy sam wylądował obok okazało się, że strzelec nie żyje a pilot jest tak ciężko ranny, iż zmarł w drodze do lazaretu. Bölcke za każde pierwsze zestrzelenie, miał dla swoich pilotów srebrny kubek, jako pamiątkę „chrztu bojowego”. Richthofen postanowił rozwinąć pomysł swojego dowódcy i za każde zwycięstwo nagradzał siebie takim kubkiem. Znajomemu jubilerowi w Berlinie zlecał ich wykonanie, z datą i typem strąconego samolotu.
W czasie bitwy nad Sommą w październiku 1916 roku, Jasta 2 była bardzo aktywna i skuteczna. Piloci ufali bezgranicznie swojemu dowódcy, który miał na swoim koncie już 40 potwierdzonych strąceń. Podczas jednego z „polowań” jak nazywali swoje patrole niemieccy piloci, ujrzeli dwa angielskie myśliwce. Sześciu Niemców rzuciło się na łatwą zdobycz. Każdy chciał zestrzelić kolejny samolot. Piloci byli tak zaaferowani, że przestali zwracać wzajemną uwagę na siebie. Richthofen opisuje, iż musiał zrezygnować ze swojego celu, ponieważ jeden z jego towarzyszy przeciął mu drogę. W tym momencie mógł obserwować jak jego mentor Bölcke ściga angielski samolot, tuż obok leciał przyjaciel dowódcy. Samoloty zbliżyły się do siebie zbyt blisko i doszło do kolizji, udział w tym miała również zła pogoda. Mentor drugiego dywizjonu próbował jeszcze awaryjnie lądować z uszkodzonym skrzydłem. Po kilkuset metrach płat odpadł całkowicie i samolot runął w dół. Według relacji „Czerwonego Barona”, sprawca i zarazem przyjaciel Bölckego leciał tuz obok spadającej maszyny aż do końca. Oswald Bölcke zginął po kolizji z maszyną własnej eskadry, 28 października 1916 roku. Dla Manfreda była to osobista tragedia, swojego zwierzchnika traktował jak członka rodziny i żywił do niego głęboki szacunek. Ustanowione przez niego 7 reguł stały się dla Richthofena zasadami, których nie tylko przestrzegał, ale i pogłębiał. Był doskonałym taktykiem, zawsze podlatywał jak najbliżej niezauważony i starał się zająć dogodniejszą pozycję. Potrafił przewidzieć rozwój wydarzeń i błyskawicznie na nie reagować. W jego dywizjonie byli lepsi strzelcy i lepsi piloci, ale nikt nie potrafił mu dorównać jako myśliwemu. Po śmierci Oswalda Bölcke szukał zapomnienia w lataniu. Często startował na patrole 5 razy dziennie. W pierwszym wydaniu „Der Rote Kampfflieger” Richthofen pisze słowa, które nijak się mają do późniejszych historii o nim i jego „bohaterskiej walce”: „Nigdy nie strzelam do samolotu, zawsze staram się najpierw trafić pilota.”

Tego również uczył swoich kolegów i podwładnych. Ta taktyka zapewniła mu niespotykany dotąd sukces na niebie. Swoją pasję powoli zaczął zamieniać w sens życia. Sama fascynacja uległa również zmianie, już nie latanie było tym czego pragnął. Richthofen zapisał: „Nie latanie, tylko walka powietrzna stała się moją życiową potrzebą.” Jego ósme zwycięstwo ukazuje tę przemianę dość dokładnie.

9 listopada 1916 leciał wraz ze swoim przyjacielem Imelmannem patrolując linię frontu. W pewnej chwili dojrzał duże zgrupowanie bombowców, według jego relacji było ich między 40 a 50. Mimo tego zdecydował się zaatakować. Richthofen wybiera ostatnią maszynę i przypuszcza zdecydowany atak. Jego własny opis tych wydarzeń zdaje się być sprzeczny z legendą tego człowieka: „Już pierwsza moja seria wyłączyła strzelca wrogiej maszyny. Najwidoczniej połaskotałem również pilota. W każdym razie zdecydował się wylądować z niezrzuconymi bombami. Odpaliłem mu jeszcze kilka na tyłek, co przyspieszyło tempo w jakim starał się osiągnąć ziemię, mianowicie spadł i się rozbił niedaleko naszego lotniska.”

Zwycięski pilot szybko zawrócił z pola walki na lotnisko, by autem dojechać w miejsce upadku swojej ofiary. Na miejscu spotykał kilku oficerów, których pytał jak walka wyglądała z ziemi. Zawsze starał się wycinać z zestrzelonych maszyn numery identyfikacyjne i zabierać je jako trofeum. Bardzo interesowało go również jak jego zmagania są widziane oczami innych. Przy wraku zestrzelonego samolotu, spotkał Wielkiego Księcia Sachsen-Coburg-Gotha Karola Edwarda. Angielskie bombowce miały za zadanie zbombardować jego sztab i kwaterę. Dzięki akcji dwóch pilotów nie spadła ani jedna bomba. Richthofen otrzymał za to swoje pierwsze odznaczenie. Medal za męstwo.

23 listopada 1916 roku, miało miejsce zdarzenie, które zaklasyfikowało von Richthofena jako „asa” lotniczego. Podczas jednego z patroli nad linią frontu, napotkał trzy brytyjskie samoloty. Między Manfredem, a jednym z Brytyjczyków wywiązała się walka. Niemiec zorientował się dość szybko, iż ma do czynienia z doświadczonym pilotem. Pomimo, że maszyna przeciwnika, Aircho DH.2, ustępowała pod wieloma względami niemieckiemu Albatrosowi, miał z nim problemy. Piloci starali się zająć dogodną dla siebie pozycję, jednak żadnemu się to nie udało. W trakcie walki kołowej wiatr znosił oponentów coraz bardziej nad niemieckie terytorium. Z uwagi na kończące się paliwo, Anglik mógł albo wylądować na nieprzyjacielskim terenie i najpewniej dostać się do niewoli, albo próbować wrócić na swoją stronę frontu. Zdecydował się na drugie rozwiązanie. Richthofen wspomina, że w pewnej chwili znaleźli się obok siebie w locie równoległym: „Ten gość był na tyle bezczelny, że pomachał do mnie na wysokości 1.000 metrów. Całkiem przyjemnie, jak gdyby chciał powiedzieć: „Well, well, how do you do?”

Manfred von Richthofen w Świdnicy

Kiedy Brytyjczykowi nie udało się „zgubić” Niemca akrobacjami, zaczął uciekać zygzakiem w stronę swoich pozycji. To była szansa, by znaleźć się za nim i spróbować go zestrzelić. Jednak po kilku pociskach karabiny Richthofena zacięły się, ten jednak nie odpuszczał. Podążał za przeciwnikiem próbując odblokować swoją broń. W pewnym momencie KM zaskoczył i seria zabębniła w DH.2. Samolot spadł 50 metrów od linii frontu. To było 11 zestrzelenie „Czerwonego Barona”. Dopiero po pewnym czasie dowiedział się kim była jego ofiara. Angielski „as” lotniczy, major Leno Hawker. Lotnik odznaczony Krzyżem Victorii, nazywany „Brytyjskim Bölcke”, zginał trafiony niemiecką kulą w głowę. Po upadku wrogiej maszyny, Richthofen wylądował obok i na pamiątkę zabrał karabin, który przy uderzeniu odpadł od samolotu. To spotkanie uświadomiło mu, iż nie do końca najważniejszy jest samolot, ale pilot, który siedzi za jego sterami. Gdyby nie konieczność powrotu, nie wiadomo jak by się skończył ów pojedynek dla nowego „asa” myśliwskiego. Pomimo faktu, że siedział za sterami nowocześniejszej i lepszej maszyny niż Hawker.

Po osiągnięciu 16 zestrzeleń, Manfred von Richthofen stał się dobrze znaną postacią. 10 stycznia 1917 otrzymał wiadomość o przekazaniu mu dowództwa nad własną eskadrą, Jagdstaffel 11. Początkowo nie za bardzo był z tego powodu szczęśliwy. Zżyty z pilotami Jasta „Bölcke”, niechętnie chciał ich opuszczać i na nowo klimatyzować się między nowymi towarzyszami. 12 stycznia, kiedy świętował pożegnanie, otrzymał telegram z dowództwa. Cesarz odznaczył swojego najlepszego pilota, najwyższym pruskim odznaczeniem Pour le mérite. Teraz oficjalnie dołączył do wąskiego grona najlepszych pilotów cesarza.

W nagrodę, przystępując do swoich nowych obowiązków, stał się dowódcą najgorszej eskadry niemieckiej w owym czasie. Jasta 11 nie miała na swoim koncie ani jednego zestrzelenia. Manfred w pierwszej linii zajął się wpajaniem swoim nowym kolegom 7 zasad, znanych jako „Dyktando Bölckego”, oraz wyekwipowaniem eskadry w nowe samoloty Albatros D III. Już 23 stycznia Richthofen wraz ze swoją nową eskadrą zestrzelił swój 17 oficjalnie potwierdzony samolot, było to zarazem pierwsze zestrzelenie Jasta 11. W tym czasie wcielił w czyn pomysł, który mu od dawna chodził po głowie. Kazał pomalować swój samolot na czerwony kolor. Dokładnie nie wiadomo dlaczego to zrobił. Czy było to spowodowane chęcią bycia rozpoznawanym co łechtało jego ego, czy miało na celu zupełnie coś innego. Uważa się niekiedy, iż Richthofen obejmując dowodzenie nad niedoświadczonymi lotnikami chciał być dla nich dobrze widoczny. Tak aby mogli łatwo odnaleźć go na niebie i naśladować. Sam niewiele wspomina na ten temat w swojej książce. Jednie, że od dłuższego czasu miał ochotę to zrobić, a jego samolot wpadał w oko każdemu, nawet przeciwnikowi.

Franciszek Pałac

www.okruchyhistorii.blogspot.com

(tytuł pochodzi od redakcji)

9 LIKES

2 komentarze

  1. Park Południowy Park Południowy 20 października 2019

    „Manfred urodził się 2 maja 1892 roku w Borku pod Wrocławiem.” A czy można poznać dokładny adres? Czytałem ze na Kasztanowej ale numer domu nieznany.

    • Andrzej Dobkiewicz Andrzej Dobkiewicz Post author | 21 października 2019

      Istnieją różne wersje. Jedna mówi o obecnej alei Kasztanowej, która rzeczywiście znajduje się w obrębie dzisiejszej dzielnicy Wrocławia Borek, chociaż nie jest ona tożsama z dawnym obszarem zajmowanym przez miejscowość Borek. Numer domu niestety nie jest nam znany, trzeba by zajrzeć do aktu urodzenia. W źródłach spotykana jest też informacja, że urodził się w nieistniejącej dziś kamienicy przy obecnej Powstańców Śląskich 92-94 u zbiegu z obecną ulicą Wielką tu: https://polska-org.pl/5637112,Wroclaw,Kamienica_nr_92_94_dawna.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.