Press "Enter" to skip to content

„Diabeł” nie „Baron” (cz. 2)

Spread the love

Tak więc dopiero w 1917 roku rodziła się legenda „le diable rouge”, czy jak kto woli „Czerwonego Barona”, który w tym okresie latał co prawda czerwonym samolotem, jednak nie trójpłatowcem. Albatrosy posiadały dwa płaty skrzydeł. Sławny Fokker Dr. I wszedł na wyposażenie niemieckiego lotnictwa nieco później.

Samoloty Albatros D III, Jasta11. Drugi od dołu, pomalowany na czerwono należał do Richthofena. Douai na początku 1917 roku

W tym czasie kiedy z Jasta 11 powoli zaczynała się kształtować dobra eskadra lotnicza, Richthofen zestrzelił po raz pierwszy samolot którego, załoga przeżyła. Lecąc swoim czerwonym Albatrosem natknął się na brytyjski samolot, fotografujący linie artylerii niemieckiej. W swojej książce opisuje maszynę jako dwuosobowy Vickers, jednak był to najprawdopodobniej samolot typu B.E.2 lub F.E.2. Już po pierwszej serii dymiący samolot zaczął schodzić do awaryjnego lądowania. Niemiec postanowił oszczędzić załogę, myśląc, że strzelec jest ranny bo Anglicy nie oddali ani jednego strzału w jego kierunku. Wspomniał, iż zrobiło mu się ich żal. Przecinając drogę zmusił Brytyjczyków do wylądowania na linii frontu. Jednak na wysokości 500m samolot Richthofena doznał technicznego defektu i „baron” sam musiał lądować, wywracając maszynę do góry kołami i wbijając się w niemieckie zasieki. Kiedy wygramolił się z samolotu obaj, jak ich nazwał „Angole” powitali go szerokim uśmiechem. Pytając dlaczego się rozbił skoro oni go nie zestrzelili. Jako, że byli to pierwsi „wzięci żywcem” Manfred nie omieszkał się ich spytać czy wiedzą kim jest i czy widzieli już jego maszynę. Okazało się, iż po drugiej stronie fontu znają „czerwonego diabła” i jego maszynę „Le petit rouge” (mały czerwony). Nazwa widać spodobała się Richthofenowi, bo podobnie nazwał swoją biografię „Der Rote Kampfflieger”. W chwilę potem angielscy piloci powiedzieli coś co uraziło niemieckiego asa. Sytuację opisał w następujący sposób: „W końcu przyszła pora na prawdziwą, angielską – w moich oczach – niegodziwość. Spytał się mnie [Anglik] dlaczego przed lądowaniem zachowywałem się tak nieostrożnie. Prawda była taka, że nie mogłem inaczej [ze względu na awarię]. Wtedy ten łotr powiedział, że na ostatnich 300 metrach próbował do mnie strzelać, ale miał zablokowany KM. Ja okazuję mu łaskę, którą przyjmuje, a potem odpłaca mi podstępną napaścią. Od tego czasu nie pozwoliłem żadnemu mojemu przeciwnikowi mówić, z oczywistego powodu.”

Można się w tych słowach doszukać oświadczenia, o dokładaniu wszelkich starań, aby żaden przeciwnik więcej nie przeżył. W połowie marca Richthofen wraz z 4 innymi pilotami podjął walkę z dwukrotnie liczebniejszym przeciwnikiem. Pewny kolejnego zwycięstwa leci wprost na jedną z angielskich maszyn, której pilot najwyraźniej jest dosyć nerwowy gdyż zaczyna strzelać już z daleka. Niemiec z uśmiechem na ustach sprawdza swoje karabiny i po oddaniu pojedynczych strzałów kontrolnych szykuje się do manewru unikającego. Jednak nagle kilka kul trafia w jego samolot, który zaczyna się „dusić”, biała smuga paliwa ciągnie się za Albatrosem Richthofena. Pilot od razu wyłącza silnik by uniknąć zapalenia się benzyny. Udaje mu się uciec napastnikom pikując prawie pionowo z wysokości 3.000 metrów. Bez napędu wylądował na łączce gdzie od razu otoczyli go niemieccy żołnierze. Było to pierwszy raz, kiedy „Czerwony Baron” został zestrzelony, a właściwie jego maszyna doznała uszkodzeń i musiał awaryjnie lądować.

Na pierwszym planie, na rowerze Manfred von Richthofen, z tylu jego czerwony Albatros D III w trakcie serwisu. Za Manfredem bokiem stoi jego brat Lothar, z prawej na pierwszym planie, ojciec Albrecht Freiherr von Richthofen. 29 Kwietnia 1917 rok

Po trzech miesiącach odkąd Manfred von Richthofen objął dowodzenie nad Jasta 11, eskadra stała się elitarną jednostką w marcu dołączył do niej brat Manfreda Lothar. Kwiecień 1917 roku przeszedł w pamięć Anglików jako „Bloody Aprl” i to właśnie eskadra „Czerwonego Barona” wespół z Jasta 2 miała największy udział w tych krwawych dniach. Przeciętna przeżywalność alianckiego pilota spadła z 295 godzin lotniczych do 92, a pod koniec tego miesiąca Wielka Brytania straciła 1/3 swoich wojsk powietrznych. Wśród pilotów Richthofena przyjął się zwyczaj, by każdy malował swój samolot na jaskrawy kolor. Ze względy na umiejętności pilotów i ich efektywność, sztab wydał pozwolenie na przemalowanie maszyn ze standardowych kolorów maskujących na dowolne barwy. Zachować się musiały jedynie oznaczenia i numery. Kolor czerwony był oczywiście zarezerwowany dla dowódcy eskadry Jasta 11.

29 kwietnia 1917 roku, do obu braci przyjechał w odwiedziny ich ojciec, następnego dnia Manfred miał jechać do domu na urlop. Obaj synowie akurat wrócili z patrolu, na którym każdy z nich zaliczył strącenie, dla „Czerwonego Barona” było to 49 zwycięstwo. Jednak koniecznie chciał on przed wyjazdem dobić do 50, tak więc koło godziny 16 wystartował wraz z Lotharem na ponowne polowanie. Był to najlepszy dzień dla niemieckiego asa, w sumie udało mu się strącić 4 wrogie maszyny. Ostatnią dzięki swojej przebiegłości i instynktowi myśliwego. Bracia natknęli się na trzy wrogie maszyny około godziny 19:30, postanowili je oczywiście zaatakować. Anglicy mieli przewagę wysokości i dobre samoloty, znacznie szybsze od niemieckich Albatrosów, Nieuport 17.

Manfred von Richtchofen witany przez tłum kobiet na stacji kolejowej w rodzinnej Świdnicy.

Kiedy wróg zaczął opadać na Richthofena ten skierował się na wprost niego i otworzył ogień. Zdezorientowany Anglik zaczął pikować w dół by uniknąć trafienia. To był jego błąd, teraz Niemiec górował nad nim. Szybkim manewrem znalazł się na jego ogonie i ustawiał się w dogodnej pozycji. Anglik pojął co się świeci i postanowił wykorzystać swoją przewagę prędkości i uciec poza swoją linię frontu. Richthofen widząc, iż jego niedoszła ofiara oddala się od niego, wystrzelił krótka serię. Pomimo, że Nieuport znajdował się poza zasięgiem ognia pilot widać zestresował się odgłosami wystrzału i zaczął wykonywać uniki. Wtedy Manfred zrozumiał, iż Anglik zapłaci za to życiem. Co jakiś czas oddawał krótką salwę i za każdym razem tamten „zygzakował”. Lecący prosto Niemiec zbliżał się dzięki temu do swojej ofiary. W końcu był już na tyle blisko by oddać pewny strzał. Kule podziurawiły zbiorniki paliwa i silnik. Samolot stanął w płomieniach i zaczął spadać w dół, Richthofen w ostatni dzień przed urlopem podniósł swój dorobek na 52 potwierdzone zestrzelenia.
W czerwcu 1917 roku Manferd von Richthofen był już prawdziwą legendą. Na początku miesiąca miał na swoim koncie już 53 zestrzelenia. Generał Ludendorf chciał by niemiecki as poświecił się innym obowiązkom. Rzesza potrzebowała pilnie bohatera i idola, by nie przegrać wojny również na „froncie cywilnym w domu”. Richthofen niezaprzeczalnie spełniał te przymioty, problem polegał na tym, że miał to być żywy bohater. Piloci nie mogli liczyć na długą karierę, a „Czerwony Baron” z ponad 50 zwycięstwami już dawno przekroczył limit statystyczny, żywych lotników. Ale walka na niebie to było jedyne czego tak naprawdę pragnął i w czym się dobrze czuł. To dzięki niemu Niemcy panowali na niebie, pomimo pokaźnej dysproporcji. Na jeden niemiecki samolot przypadały 3 samoloty Ententy, jednak lepsze maszyny, w tym czasie były to już Albatrosy D.V i dobrze wyszkoleni lotnicy potrafili wyrównać tę przewagę. Niestety na innych frontach Niemcom nie pozostało już nic innego jak powolny odwrót na pozycje „Linii Zygfryda”. W tym okresie połączono eskadry: Jasta 4, 6, 10 i 11 w jedną dużą grupę operacyjną Jagdgeschwader 1. Jej dowództwo objął naturalnie najlepszy niemiecki lotnik, „le diable rouge” Manfred von Richthofen. Nowo powstałą eskadrę nazywano „Latającym cyrkiem Richthofena”. Powodów było kilka. Po pierwsze kolory samolotów były we wszystkich barwach tęczy. Po drugie, doskonale wyszkoleni piloci walcząc kołowo z wrogiem sprawiali wrażenie akrobatów cyrkowych, wykonujących swoje sztuczki i na koniec, eskadra musiała być w stanie szybko się przemieszczać w rejony gdzie była potrzebna, właśnie z powodu różnicy liczebnej. Samoloty rozmontowywano i pakowano na ciężarówki co przypominało do złudzenia objazdowy tabor cyrkowy.

Albatros D. V Richthofena po awaryjnym lądowaniu. 16 lipca 1917 rok

Propaganda Ludendorfa potrafiła zrobić z młodego lotnika prawdziwego bohatera, a nawet idola dla zgnębionego wojną i biedą społeczeństwa. Ukazują się zdjęcia i karty kolekcjonerskie z niemieckim asem lotniczym. Jest formowany na honorowego i kawalerskiego „Rycerza przestworzy”. Stał się obiektem zainteresowania wielu kobiet, które stały w długich kolejkach jedynie po to by dostać autograf na fotografii z jego podobizną. Ten obraz był jednak sztuczny i niewiele miał wspólnego z prawdziwym Manfredem von Richthofen. Jego towarzysz Ernst Udet zwraca uwagę na dziwną osobowość swojego dowódcy: „Życie Richthofena jest martwe, kobieta, czy rodzina nie ma dla niego jakiekolwiek znaczenia. Żyje poza granicą, którą inni przekraczają jedynie w nadzwyczajnych okolicznościach.”

Historyk Joachim Castan zwraca uwagę na jego dzieciństwo. Oczekiwania rodziny odnośnie jego kariery i oddanie go w wieku 9 lat do akademii wojskowej, uniemożliwiło wykształcenie się normalnych zachowań socjalnych. Manfred tak naprawdę czuje się dobrze jedynie między swoimi towarzyszami broni, a front traktuje jako swój dom. Walka jest dla niego sensem życia i do każdego starcia przystępuje z zacięciem i bez litości. W biografii opisano zdarzenie, kiedy to „Czerwony Baron” po zestrzeleniu brytyjskiego samolotu zatacza nad nim koło i widząc żywego pilota odlatuje na dalsze poszukiwania. W dzienniku frontowym ta sama sytuacja opisana przez Richthofena wygląda nieco inaczej. Sam przyznaje, iż strzelał do pilota na ziemi tak długo aż ten w końcu był martwy.

Manfred von Richthofen z zabandażowaną głową po postrzale, salutuje Cesarzowi Wilhelmowi II. Sierpień 1917 rok

16 lipca 1917 roku zaczął się jak każdy inny dzień dla Manfreda. Wylot na patrol i poszukiwanie ofiary. W końcu nadarzyła się okazja. Dwumiejscowy F.E.2b miał być lekką zdobyczą. Kiedy niemiecki pilot ustawił się za aliancką maszyną, strzelec od razu otworzył do niego ogień. Samolot znajdował się jeszcze poza zasięgiem ognia skutecznego, więc Richthofen nie przejmował się tym, iż Anglik marnuje amunicję. Nagle, uderzenie w głowę odebrało mu wzrok a krew zalała twarz. Niemożliwe stało się możliwym. Zbłąkana kula trafiła najlepszego niemieckiego lotnika w głowę tuż za lewym uchem uszkadzając nerw wzrokowy. Samolot zaczął spadać. Richthofen miał na tyle szczęścia, że na kilka chwil odzyskał ponownie wzrok i dał radę awaryjnie wylądować. Rana okazała się dość poważna wykluczając go z latania na kilka tygodni. Spekuluje się, jakoby mogło dojść do wypadku, w którym Richthofena postrzelił pilot z jego własnej eskadry, lecący za nim. Ponieważ rana była bardziej z tyłu głowy, jednak Manfred nigdy nikogo nie oskarżył ani nie uważał tej tezy za prawdopodobną.

Chciał jak najszybciej znów znaleźć się w samolocie, wbrew wyraźnym zaleceniom lekarskim i z niewygojoną do końca raną siada za sterami swojego czerwonego Albatrosa. Swoje pierwsze zestrzelenie po przymusowej przerwie i zarazem 58 w sumie uzyskał 16 sierpnia 1917 roku. Towarzysze „Czerwonego Barona” odnotowali jednak zmianę w osobowości ich kolegi i dowódcy. Często po locie wracał w nie najlepszym humorze, zamykał się w swojej kwaterze i nie chciał nikogo widzieć. Wcześniej ucząc swoich pilotów zwracał im uwagę by strzelać zawsze do pilota, to najlepszy sposób na szybkie zwycięstwo, powtarzał. Jeśli była to dwuosobowa maszyna, najpierw należało wyeliminować strzelca, by nie przeszkadzał w dalszej walce. Po powrocie ze szpitala, zmienił jednak swoją taktykę. Zwracał szczególną uwagę by podpalić maszynę wroga, co było przerażające nawet dla jego pilotów. Brak spadochronów gwarantował w takim przypadku spalenie żywcem, lub prowokował niektórych lotników do wyskakiwania z płonącej maszyny w objęcia śmierci. Zawsze pytał się również powracających towarzyszy czy kogoś podpalili. Dla jego podwładnych było to tym bardziej makabryczne, że musieli udawać się na miejsce w którym spadła maszyna nieprzyjaciela i wycinać dla niego numery identyfikacyjne. Richthofen nie miał ochoty oglądać zwęglonych ciał pilotów.

Rana głowy, okazała się na tyle groźna, że Manfred musiał kilkakrotnie przerywać służbę i poddawać się leczeniu. Jednakże zawsze powracał wbrew zaleceniom swoich lekarzy do walki. W międzyczasie okazało się, iż jego maszyna zaczęła stawać się przestarzałą i ustępuje znacznie brytyjskim samolotom. Były one o wiele szybsze, dzięki nowym mocniejszym silnikom, a to dla myśliwca jest wielkim atutem. Jednak Richthofen dobrze wie, na czym polega polowanie na niebie. Pod koniec wojny oświadczył: „Nie każdy człowiek jest w stanie, w ostatnim momencie zachować pełną obecność mentalną. Być spokojnym, poprzez muszkę i szczerbinkę namierzyć głowę. Taki rodzaj polowania na ludzi musi być trenowany.”

Tę fotografię wykonano podobno 21 kwietnia 1918 roku. Czyli przed ostatnim startem „Czerwonego Barona”. Richthofen ze swoim psem Moritzem, w tle trójpłatowiec Fokkera

Pod koniec sierpnia 1917 roku von Richthofen otrzymał jako jeden z dwóch pilotów, najnowszy myśliwiec niemiecki, trójpłatowiec Fokker Dr. I. Był to znakomity samolot, nadzwyczaj skuteczny w walce kołowej dzięki fenomenalnej zwrotności. Był mało stabilny przy zwykłym locie na wprost, jednak doświadczony pilot, taki jakim był Richthofen, potrafił zmienić go w zabójczą broń. Od pierwszego lotu tą maszyną mogłoby się wydawać, iż samolot ten stworzono właśnie dla niego. Wielu niemieckich pilotów rozbiło się, a nawet zginęło w wypadkach próbując okiełznać tą specyficzną w pilotażu maszynę. Jednak dla niego, Fokker stał się idealnym narzędziem. To właśnie ten, pomalowany na czerwono samolot stał się symbolem „Czerwonego Barona”, pomimo, że odniósł w nim jedynie 19 z 80 zwycięstw swojej kariery. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że w ostatnich 4 tygodniach swojej kariery zestrzelił przy pomocy Fokkera 1/5 wszystkich zaliczonych mu samolotów. Richthofen rzucał się do walki z niespotykaną dotąd zaciętością, bezlitośnie tropiąc i atakując swoich przeciwników. Pomimo jego starań i sukcesów jakie odnosił jego „Latający Cyrk” wojna dla Niemców była już przegrana, a on sam musiał zdawać sobie z tego sprawę. Według niektórych badaczy, z każdym wylotem rzucał wyzwanie śmierci i każdą kolejną walkę prowadził bardziej brawurowo. Po przegranej wojnie, straciłby wszelkie podstawy do dalszego egzystowania. Sens jego życia przestałby mieć jakiekolwiek znaczenie. Wyjeżdżając na front, z ostatniego urlopu w domu pożegnał swoją siostrę następującymi słowami: „Szkoda, że nie mogłem częściej bywać w Świdnicy, szkoda, że się częściej nie widywaliśmy. To chyba jasne, że nie umrę w łóżku…”

Szczątki samolotu Fokker Dr. I w którym zginał Manfred von Richthofen

21 kwietnia 1918 roku Manfred von Richthofen wraz z 9 innymi pilotami, wystartował z lotniska Cappy. Niedaleko Sommy doszło do starcia z samolotami Sopwith Camel z 209 dywizjonu RAF, dowodzonego przez kanadyjskiego pilota Arthura „Roya” Browna. Richthofen łamiąc własne zasady wdał się w pogoń za niedoświadczonym pilotem i wleciał na niskiej wysokości nad stanowiska nieprzyjaciela. Do tego na ratunek koledze ruszył Brown, który zaczął strzelać do czerwonego Fokkera. Jednocześnie z ziemi do Niemca, ogień otworzyły australijskie stanowiska karabinów maszynowych. Manfred zawrócił swoją maszynę by zaatakować Browna i w tym monecie trafiła go jedna kula. Jego maszyna rozbiła się po alianckiej stronie frontu. Richthofen umarł dwa tygodnie przed swoimi 26 urodzinami. Kula trafiła go z prawej strony, przechodząc na skos uszkodziła wątrobę, płuca i serce, by ostatecznie zatrzymać się w kurtce pilota. Jedna z legend mówi, iż „Czerwony Baron” zdołał jeszcze wylądować nim zmarł w kokpicie swojego samolotu inna zaś, że umarł nim spadł na ziemię rozbijając samolot. Ciężko stwierdzić jak było naprawdę. Ponieważ maszyna zaraz po zestrzeleniu została ostrzelana przez niemiecką artylerię, w celu uniemożliwienia dokładnego zbadania niemieckiego samolotu. Do tego dochodzą łowcy pamiątek, którzy sprawnie i szybko rozmontowali i zabrali części trójpłatowca niemieckiego asa.

Niemieckiego bohatera pochowano z wszelkimi honorami, jakich nie zabrakłoby dla angielskiego, czy francuskiego pilota. Jednak w nocy po pogrzebie francuscy cywile, zakradli się na cmentarz i zbezcześcili grób.

Pogrzeb „Czerwonego Barona” z pełnymi honorami. Australijski 3 szwadron korpusu lotniczego oddaje salwę na cześć zmarłego wroga

Samo zestrzelenie jest również kontrowersyjne. Zaraz po wojnie utrzymywano, że to „Roy” Brown zabił von Richthofena, on sam zawzięcie potwierdzał tę wersję. Dziś jednak można stwierdzić niemalże z całkowitą pewnością, iż czerwonego Fokkera strącił jeden z australijskich strzelców MG, otwierając ogień z ziemi do nisko lecącej maszyny.
Frapujące jest również pytanie: dlaczego Richthofen popełnił tak oczywisty błąd i wdał się w walkę gdzie stał się łatwym celem dla kilku stanowisk ogniowych, jak i samolotów nieprzyjaciela? Tutaj zdania ekspertów i historyków również są podzielone. Aczkolwiek wszyscy są zgodni, że zachowanie to nie pasuje w żaden sposób do doświadczonego pilota, jakim był Manfred von Richthofen. Część uważa za prawdopodobne, że sam szukał śmierci, nie chcąc żyć w realiach po przegranej wojnie. Wolał zginąć śmiercią bohatera i przejść do historii, niż wieść nudne życie cywila. De facto nigdy nie prowadził takowego, od dzieciństwa będąc kształtowanym i wychowywanym na żołnierza, na bohatera. Druga wersja mówi o chorobie neurologicznej wywołanej postrzałem w głowę. O zatraceniu zdolności oceny ryzyka i przymusie ścigania ofiary do końca, gdzie nic innego się nie liczy i traci na znaczeniu.

Manfred von Richtchofen jest niezaprzeczalnym asem lotniczym I wojny światowej. Ma na swoim koncie 80 potwierdzonych zestrzeleń, plus 3 niezaliczone mu ze względu na niemożność weryfikacji na ziemi. Nikt w tamtym okresie nie pobił jego rekordu. Najbliżej po nim jest francuski pilot Rene Paul Fonck z 75 zwycięstwami. Był postacią bardzo złożoną i rozbitą, niezbyt rycerską i na pewno nie łaskawą. Jednak tego wymagała ta brutalna wojna, dzięki temu mógł być tak skuteczny. Jego czerwony samolot wzbudzał lęk, a kunszt prowadzenia walki powietrznej podziw u jego wrogów.

Franciszek Pałac

www.okruchyhistorii.blogspot.com

(tytuł pochodzi od redakcji)

5 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Mission News Theme by Compete Themes.