Press "Enter" to skip to content

Francuskie oblężenie Świdnicy 1807 r. (cz. I)

Spread the love

Wojny prowadzone przez Napoleona – znakomitego stratega i świetnego organizatora, który był jednym z prekursorów wojny błyskawicznej, przynajmniej w znaczeniu Jego szybkich reakcji na wydarzenia, dotknęły w 1806 r. również państwo pruskie. Prusacy uchodzili w owym czasie w Europie za największą potęgę militarną, a pogląd ten bazował na dawnych doświadczeniach wojen śląskich i wojny siedmioletniej. Już wkrótce miało się jednak okazać, że mit „niezwyciężoności” przysługuje temu, kto potrafi przystosować się do nowych warunków, nie zaś bazować na tradycji „chwały i glorii oręża”.

Po śmierci Fryderyka Wielkiego w 1786 r. państwo pruskie uległo znacznemu rozprężeniu pod panowaniem jego następcy Fryderyka Wilhelma II. W momencie ofensywy francuskiej nikt na Śląsku nie spodziewał się jednak, że wojska napoleońskie zdołają dotrzeć aż tutaj. W Świdnicy aż do października 1806 r., kiedy to wojska pruskie poniosły sromotne klęski pod Jeną i Auerstädt i zostały prawie doszczętnie zniesione, nikt nie zamierzał nawet czynić przygotowań do obrony twierdzy. Ba! W tym czasie z rozkazu królewskiego rozpoczęto nawet przenoszenie karabinów przechowywanych dotychczas w arsenale miejskim do odległej twierdzy w Grudziądzu. Posunięcie to miało się okazać brzemienne w skutkach, bowiem w momencie obrony twierdzy dawały się odczuć właśnie braki w dozbrojeniu. Dopiero 21 października, w tydzień po owych straszliwych klęskach wojsk pruskich i na sześć dni przed wkroczeniem samego Napoleona do Berlina, dotarł do Świdnicy rozkaz o postawieniu twierdzy w gotowości bojowej.

Plan twierdzy świdnickiej w 1804 r. (Źródło: Muzeum Dawnego Kupiectwa)

Komendant twierdzy podpułkownik von Haacke powierzył początkowo wykonanie tego rozkazu 2 murarzom, 18 cieślom i 250 robotnikom, którzy później zostali wzmocnieni o 400 ludzi z obszaru powiatu świdnickiego. Ostatecznie, jak pisał L. Radler, przy renowacji umocnień twierdzy świdnickiej zatrudnionych było 2 murarzy, 26 cieśli, 120 ochotników i 800 robotników wystawionych przez władze powiatu. Jak wielkie były zaniedbania w umocnieniach twierdzy, świadczy fakt, że do jednego z najważniejszych zadań pracujących tu robotników należało wycinanie drzew rosnących na umocnieniach twierdzy oraz jej przedpolu. Wyplatali oni również faszyny i kosze oraz wyciosywali pale. Karczowano również wszystkie ogrody, który znajdowały się w linii ognia twierdzy. Fosy przed umocnieniami twierdzy otoczono 30 tysięcy elementów nowej palisady. Kazamaty przystosowano do celów mieszkalnych, kaponiery zaopatrzono w stropy z belek, obsypując je dodatkowo warstwą ziemi grubą na pięć stóp. Zabezpieczono otwory wejściowe i wyloty kanałów wentylacyjnych, zaś fosy wypełniono wodą, w miejscach, gdzie było to tylko możliwe.

Interesujące jest, że wraz z nadejściem pierwszych mrozów sprowadzono do miasta 50 minerów i 50 górników z okolic Wałbrzycha, których zadaniem było rozkuwanie i wysadzanie lodu tworzącego się na powierzchni wody w zalanych fosach. Zgodnie z planem obrony z 1805 r. twierdzy bronić miała załoga złożona z 9 tys. żołnierzy. W 1806 r. nie dysponowano jednak taką ich liczbą. Dlatego też komendant twierdzy nosił się początkowo z zamiarem obrony jedynie wewnętrznego pasa umocnień twierdzy, zamierzając oddać nieprzyjacielowi dzieła forteczne zewnętrznego pasa umocnień wraz z wielkim magazynem mąki stojącym przed bramą Ściętych (w okolicach placu św. Małgorzaty). Rada wojenna zwołana 10 listopada postanowiła jednak, że należy również bronić zewnętrznych dzieł fortecznych. Załoga twierdzy świdnickiej dysponowała 248 armatami, lecz większa ich część była przestarzała – wykorzystywano je podczas oblężenia Świdnicy w 1762 r.! Dysponowano również 6.692 cetnarami prochu. Ostatecznie zdołano też zebrać stosunkowo liczną załogę złożoną z 96 oficerów, 6.065 żołnierzy i 262 koni.

Generał Dominique Joseph René Vandamme – dowódca francuskiego korpusu, który oblegał Świdnicę w 1807 r. (Źródło: Wikipedia)

Oprócz oddziałów regularnego wojska, w skład których wchodziły m.in. część regimentu piechoty von Kropfa, trzeci batalion muszkieterów regimentu Strachwitza, trzeci batalion regimentu Schimonskiego, oddziały regimentu Alvenslebena, fizylierzy, oddział kawalerii von Reisewitza, artylerzyści (w liczbie około 200 zawodowych, do tego doszli ochotnicy z powiatu) i minerzy, twierdzy bronić także mieli ochotnicy i rekruci z oddziałów rezerwy krajowej. Trudno ocenić nastroje panujące w tym czasie w samym mieście, lecz mieszczanie z pewnością nie wyrażali zbytniej euforii przed rozpoczęciem oblężenia – ich składy i majątki już wkrótce miały się znaleźć pod ostrzałem artyleryjskim.

Mimo wszelkich oporów mieszczaństwa, co do spodziewanego oblężenia, i oni mieli odegrać ważną rolę podczas działań.

Nie byli zresztą zupełnie obojętni wobec tych wydarzeń. Urządzili oni zbiórkę pieniędzy na rzecz swych wojskowych obrońców, która przyniosła 191 talarów i 14 srebrnych groszy (kolejna zbiórka w styczniu 1807 r. wyniosła 147 talarów i 28 srebrnych groszy). Zbierano również odzież dla żołnierzy, ponieważ ci nie zostali w ogóle wyposażeni w stroje przystosowane do działań zbrojnych w okresie zimowym. Świdniccy kupcy oddali na potrzeby wojska 250 cetnarów tytoniu, który został opieczętowany. Mieszczanie wystawili poza tym oddział straży pożarnej złożony początkowo z 40 ludzi, gdyż żołnierze nie mieli obowiązku gasić pożarów. Ich znakiem rozpoznawczym była biała kokarda noszona na kapeluszach. Mieszczanie, jak również członkowie bractwa strzeleckiego, ku swemu wielkiemu ubolewaniu, musieli oddać swą własną broń (strzelby i karabiny) do dyspozycji wojska, gdyż jak pamiętamy znaczna część karabinów ze świdnickiego arsenału odtransportowana została do twierdzy grudziądzkiej.

Oficerowie z pruskiego
pułku piechoty Kopffa, który stacjonował w Świdnicy podczas oblężenia (Kolekcja: Patrycjusz Malicki)

Interesujące są również zarządzenia magistratu świdnickiego na czas oblężenia; nakazywano, aby „żaden mieszczanin nie wychodził na ulicę z zapaloną fajką”. 19 stycznia, już w okresie oblężenia zakazano wybijania godzin przez zegary i bicia w dzwony na wieżach kościelnych; w razie pożaru miano używać rogów sygnałowych. Poczyniono również wszelkich zabezpieczeń przeciwpożarowych: drewno i materiały palne składowane dotychczas we wnętrzu kościoła dominikańskiego przy ul. Różanej (na miejscu tym wznosi się obecnie areszt śledczy), przeniesiono do kościoła garnizonowego (pw. św. Barbary) i rozłożono je we wnętrzu kazamat głównego wału twierdzy. Klasztory dominikański i franciszkański wykorzystywano za lazarety, przyklasztorne świątynie przeznaczono na składy. Interesujące jest również, że nabożeństwa ewangelickie na czas oblężenia „ze względu na zaistniałe okoliczności” przeniesiono z kościoła Pokoju do wnętrza świdnickiego kościoła pw. św. Stanisława i św. Wacława (obecnej katedry). Prawdopodobnie obawiano się, że drewniana konstrukcja kościoła Pokoju, stojącego przecież na przedmieściu, stanowić będzie w razie ostrzału artyleryjskiego i ewentualnego pożaru zagrożenie dla gromadzących się tam wiernych. Mieszczanie wysypywali piasek na drewnianych podłogach swych poddaszy, celem uniknięcia wybuchu pożaru. Wezwano również mieszczan do oddawania płótna na potrzeby lazaretów wojskowych, jak również wielkich ilości bandaży.  

Wojska nieprzyjacielskie w sile 9.000 żołnierzy pojawiły się na przedpolach twierdzy świdnickiej 10 stycznia 1807 r. Byli to przeważnie Wirtemberczycy i Bawarzy (należeli do oddziałów posiłkowych wojsk napoleońskich zwerbowanych na obszarach tzw. Związku Reńskiego) dowodzeni przez francuskiego generała Vandamme. Pojawienie się wojsk ciągnących od strony Wrocławia wywołało wielkie poruszenie w mieście; wedle opisów tamtejszych wydarzeń, mieszczanie wdrapywali się na dachy domów i wieże, aby móc przyjrzeć się budzącym respekt żołnierzom Napoleona. Vandamme rozdzielił w pobliżu Pszenna swe wojska na dwie kolumny: jedna pomaszerowała w stronę Niegoszowa i Sulisławic, druga w kierunku Jagodnika i Boleścina. Tabor wojsk napoleońskich rozbił obozowiska na pagórkach w pobliżu Pszenna. W tym czasie załoga pruska zajęła pozycję w kazamatach; komendant twierdzy, podpułkownik von Haacke przeniósł swą kwaterę do Fortu Szubienicznego, zaś drugi komendant von Hombold przejął bezpośrednie dowództwo nad Fortem II (zwany był Jawornickim bądź Strzegomskim). Generał Vandamme, który zajął kwaterę w Sulisławicach rozpoczął oblężenie od zapoznania się z terenem walki i przedpolem twierdzy.

Już 10 stycznia nakazał on niewielkim oddziałom podejście pod wały Fortu Szubienicznego; zostały one jednak stamtąd przepędzone przez żołnierzy załogi. Vandamme zdecydował się odrzucić początkowo stosowaną dotychczas taktykę zdobywania twierdzy przy pomocy wykopywania transzei i zakładania min, lecz zamierzał stale niepokoić obrońców atakami z różnych stron, zmuszając ich w końcu do poddania. Taktyka ta okazała się po dwóch tygodniach zupełnie błędna; ostrzał prowadzony przez żołnierzy napoleońskich nie wyrządzał w mieście większych szkód, zaś żołnierze załogi pruskiej dokonali kilku wypadów z twierdzy, odnosząc drobne sukcesy w pobliżu Kraszowic, Kleczkowa i tzw. Lisiego Zakątka (obszar w okolicy Wiśniowej i Niegoszowa, u zbiegu rzeki Bystrzycy i Piławy).

Widok na Fort Witoszowski, jaki znajdował się niegdyś po obu stronach obecnej ulicy Sprzymierzeńców
(Źródło: Encyklopedia Świdnicy)

28 stycznia wysłano ze Świdnicy oddział robotników, których zadaniem było wyrąbanie wszystkich drzew stojących przy drodze do Wierzbnej. Celem ich osłony wysłano z twierdzy oddział piechoty i kawalerii liczący 100 ludzi pod dowództwem podporucznika Baldwina. Dowódca ten wbrew otrzymanym rozkazom postanowił dokonać oględzin pozycji wojsk napoleońskich; wyruszył on w stronę Sulisławic, gdzie znienacka otoczyło go kilka szwadronów francuskiej kawalerii. Stracił on wówczas całą piechotę, która dostała się do francuskiej niewoli. Wydarzenia te z pewnością wpłynęły na morale załogi twierdzy, tym bardziej, że jeden z robotników wysłanych do wyrębu drzew przyniósł do miasta odezwę dowódcy francuskiego, która wzywała pruskich obrońców twierdzy do dezercji. Każdemu z kawalerzystów, którzy przeszliby na stronę francuską, obiecywano 5 Friedrichsdorów (5 złotych monet z podobizną Fryderyka Wielkiego), zaś każdemu żołnierzowi piechoty 5 talarów.

Dowództwo pruskie z komendantem na czele było oburzone propozycją francuską. Dowódca twierdzy von Haacke nakazał przekazać żołnierzom, że każdy, kto odważy się przejść na stronę przeciwnika, zostanie odesłany do kompanii karnej. Nie zapobiegło to jednak w żaden sposób dezercjom, które z każdym dniem przybierały na sile. Pamiętać należy, że z jednej strony żołnierze pruscy byli stale niepokojeni drobnymi, lecz dokuczliwymi atakami ze strony Francuzów, które czyniły ich służbę nieznośną, z drugiej strony w wojsku pruskim z pewnością było wielu takich, dla których idee rewolucji francuskiej pokrywały się z własnymi poglądami na rzecz państwa i ustroju społecznego. Istotnym argumentem dla żołnierzy podejmujących się dezercji był z pewnością fakt, iż po stronie przeciwnika walczą przecież również Niemcy (Bawarzy i Wirtemberczycy). Nie mówiąc już o czekającej na nich nagrodzie pieniężnej.

Oficerowie pułku
piechoty Schimonsky, stacjonującego w twierdzy świdnickiej w czasie oblężenia w 1807 r.
(Kolekcja: Patrycjusz Malicki)

31 stycznia nieprzyjaciel zaczął wystawiać armaty na stanowiskach powstałej właśnie transzei, ciągnącej się od Zawiszowa do Słotwiny. Była ona uformowana na kształt krytej drogi z osłony, wykonanej z faszyny i koszy osłonowych wypełnionych ziemią. Z baterii tych zaczęto prowadzić ostrzał w kierunku dwóch wspomnianych wcześniej fortów: Szubienicznego, nad którym osobiste dowództwo sprawował sam komendant twierdzy, i jawornickiego, którego obroną kierował von Humbold. Z twierdzy odpowiedziano silnym ogniem, a w przeciągu kilku dni wystrzelono w stronę nieprzyjaciela 64 tysiące 800 kul armatnich! Cała ta kanonada nie wyrządzała jednak oblegającym większych strat. Był to jedynie dowód na to, iż stetryczały pułkownik von Haacke prowadził obronę twierdzy w sposób zupełnie nieudolny.

Nieprzyjaciel czuł się na tyle bezkarny i mocny, że 4 lutego wysłał do twierdzy żądanie poddania się, które sygnował wirtemberski pułkownik Neubronn. Propozycja ta została odrzucona. Jak kiepsko prowadzono obronę, świadczy fakt, iż 5 lutego strona przeciwnika straciła zaledwie 2 zabitych i 3 ciężko rannych, pomimo tego, że z twierdzy świdnickiej oddano 16 tysięcy 592 strzały armatnie.

Następnego dnia spłonęły trzy folwarki na przedmieściu Świdnicy w okolicach dzisiejszej ul. Łukasińskiego. Pastwą płomieni padły również trzy domy stojące przy placu św. Małgorzaty. Silnie ucierpiały również kamienice północnej części miasta (przy ul. Konopnickiej, Franciszkańskiej, nieistniejącej już ul. Pańskiej, Przechodniej i Bohaterów Getta). Jedynie cudem ocalał stojący na przedmieściu Piotrowym ewangelicki Kościół Pokoju, co zawdzięczać należy słabej sile wiatru, który nie rozniósł płomieni w tym kierunku. Podobnie jednak jak kościół franciszkanów, urszulanek i kapucynów, również i on zaliczył liczne trafienia. Podczas bombardowania zginęło wiele koni należących do kawalerii pruskiej; w następstwie przeniesiono je do wnętrza kazamaty za klasztorem dominikanów (obecnie w ciągu alei Niepodległości).

Brat Napoleona, książę Hieronim, który przejął dowództwo nad oblężeniem, sądził, że żywiołowym ostrzałem artyleryjskim zdołał skruszyć ducha walki obrońców twierdzy. 6 lutego z rana wysłał on swego parlamentariusza, księcia von Hohenzollern ze szwabskiej linii tego rodu (przedstawiciele tego rodu do dnia dzisiejszego posiadają na terenie Szwabii 16 starych zamków) do Świdnicy, celem złożenia propozycji poddania twierdzy. Rokowania, w których oprócz wspomnianego księcia, komendanta twierdzy, drugiego komendanta, brali jeszcze udział generał major von Kropf i radca prawny Steinbeck odbywały się w kwaterze pułkownika von Haacke, w kamienicy „Pod Złotym Chłopkiem” na Rynku. Początkowo nic nie wskazywało na to, że Prusacy skłonni są do kapitulacji.

Sobiesław Nowotny

cdn

13 LIKES

One Comment

  1. Krzysztof Czarnecki Krzysztof Czarnecki 19 listopada 2019

    Gwoli wyjaśnienia:
    1. Trzecie bataliony regimentów piechoty to były bataliony rezerwowe, znacznie słabsze niż bataliony polowe. Składały się z czterech kompanii po 170 ludzi, jednak w ich skład wchodzili rekruci, rekonwalescenci i ogólnie – mówiąc żargonem wojskowym „gorszy materiał ludzki”. Dodatkowo bataliony te zostały osłabione oddaniem najlepszych żołnierzy do uzupełnienia pododziałów polowych. W rezultacie ich wartość bojowa była niewielka.
    2. Artylerię pruską w okresie napoleońskim trudno nazwać przestarzałą. Postęp techniczny w owym czasie był znikomy i działa czasów napoleońskich niewiele różniły się od dział pięćdziesiąt lat starszych. Dość powiedzieć, że austriackie siedmiofuntowe haubice Liechtensteina z połowy osiemnastego wieku z powodzeniem służyły sto lat później. Co więcej, zachowane w Świdnicy lawety Gribeauvala z 1762 r. spotkały się z uznaniem artylerzystów francuskich, którzy podkreślali ich znakomitą konstrukcję. I jeszcze jedno – działa forteczne były jeszcze bardziej odporne na upływ czasu z tego powodu, że z założenia miały dłuższe, grubsze, cięższe i bardziej odporne na zużycie lufy żeliwne.
    3. Dezercje oceniałbym ostrożnie – większość żołnierzy, która zbiegła w okresie od zawieszenia broni do kapitulacji, trafiła do twierdz w Srebrnej Górze i Kłodzku, by kontynuować walkę.
    4. W stosunku do oddziałów IX korpusu wielkiej Armii konsekwentnie unikałbym stosowania określenia, „armia francuska”, bo jest ona myląca. Podczas oblężenia Świdnicy Francuzów było co kot napłakał, tylko obsługa ciężkiej artylerii, ściągniętej z Głogowa na przełomie stycznia i lutego 1807 r. Pozostałe oddziały pochodziły z Wirtembergii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.