Press "Enter" to skip to content

Latające przekleństwo nad Świdnicą

Spread the love

Gwałtowne zmiany klimatyczne ostatnich czasów są przyczyną zmian w ekosystemach naszych okolic. Na terenie Śląska zaczęły pojawiać się gatunki owadów, które nie posiadały wcześniej tu swych naturalnych siedlisk. Jednym z nich jest na przykład nowy gatunek biedronki o nazwie Harmonia axyridis, która wypiera nasze rodzime gatunki biedronek, niszczy uprawy sadownicze i w dodatku atakuje ludzi, wywołując odczyny alergiczne.

W dawnych wiekach wahania klimatyczne prowadziły do pojawiania się na Śląsku owadów, które niszczyły doszczętnie zasiewy na polach. Dla współczesnych kronikarzy, opisujących te wydarzenia, nie bez przyczyny były powodem do snucia porównań do plag egipskich. Chodzi w tym wypadku o powtarzające się co jakiś czas naloty szarańczy wędrownej (Locusta migratoria), owada prostoskrzydłego z rodziny szarańczowatych, występującego głównie na stepach Eurazji i Afryki.

Szarańcza towarzyszyła ludziom od najdawniejszych czasów. Jednym z jej najstarszych wyobrażeń jest rysunek owada na ścianie w grobie faraona Horemheba (1306-1292 p.n.e.). Źródło: Wikipedia

Pierwszą wzmiankę w źródłach spisanych na terenie Świdnicy znajdujemy w największej nowożytnej kronice naszego miasta, zwanej Kroniką Grabskiego. Już pod datą 1242 r. jej autor, opierając się na dawnych źródłach śląskich zapisał: „27 sierpnia wiele szarańczy przetoczyło się przez Śląsk, czyniąc wiele szkód w uprawach zbóż.” Pod datą roczną 1338 r. tej samej kroniki znajdujemy drastyczny opis skutków, jakie pozostawiły po sobie naloty szarańczy i jej pobyt w naszych okolicach. Żarłoczne owady doprowadziły bowiem do straszliwej w skutkach klęski głodu. Kronikarz pisał: „Przez trzy poprzednie lata panowała wielka drożyzna w kraju polskim i na Śląsku, do tego stopnia, że człowiek pożerał drugiego. I jak to często ma miejsce w okresach głodu rodzice nie oszczędzali swych dzieci, a dzieci swych rodziców. Które to nieszczęście spowodowała wyłącznie szarańcza.” Nalot tych żarłocznych owadów musiał mieć zatem miejsce około 1335 r. Grabski, autor „Rapsodii świdnickiej”, który znał doskonale treść owej kroniki (to dzięki niemu znalazła się ona w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie), nie bacząc na to, iż ma przed sobą drogocenny rękopis, zanotował na jego marginesie następującą adnotację w języku polskim (pozostawiamy cytat w oryginalnej ortografii!): „od 1335 = wielka drożyzna w Polsce i Śląsku także człowiek drugiego zjadał.” To jedyny przypadek w obrębie całej kroniki, gdy pozwolił on sobie na podobną lekkomyślność!

Kilka zdań poniżej wspomnianego tekstu pojawia się uzupełnienie kronikarza, odnoszące się do 1335 r.: „Ze względu na brak pożywienia i drożyznę papież zgodził się, aby na Śląsku ludzie mogli spożywać mięso również w dni postne.” A zatem również Kościół, niechętny do jakichkolwiek zmian, zważywszy na powagę sytuacji, dokonał tu ustępstwa od słynnej reguły: „Postów nakazanych zachowywać!…” Dla kronikarzy istniało jasne następstwo przyczynowo-skutkowe między pojawieniem się szarańczy, a brakiem żywności na rynku. Anonimowy autor wielkiej kroniki nowożytnej miasta Świdnicy pisał na temat 1335 r.: „Wielkie chmary szarańczy przeciągały nad całą Polską, i zakryły promienie słoneczne, a tam gdzie opadały, pokrywały ziemię na grubość końskiego kopyta, pożerając całe zbiory, doprowadzając tym samym do drożyzny w kraju.”

Szarańcza na ilustracji z tzw. Kroniki Norymberskiej, wydanej w 1493 r. Źródło: Wikipedia

Kolejne informacje na temat nalotów szarańczy pochodzą z 1475 r.: „Latem przez Czechy, Śląsk i Polskę ciągnęły niespotykane dotąd chmary szarańczy, które pustoszyły pola przez cały miesiąc sierpień. Były one długie jak palec, z głowami przypominającymi nietoperze. Osiadały w jednej okolicy na długość trzech mil (a zatem około 20 km), zaś na szerokość 1,5 mili (około 10 km). W miejscu, w którym osiadły, zakrywały całkowicie słońce.”

W 1542 r. szarańcza stała się drugim powodem do nieszczęścia obok „świńskiej zarazy”, która wytrzebiła niemal całe pogłowie trzody chlewnej na Śląsku. Kronikarz poświęcił jej opisowi nieco więcej miejsca, gdyż sam był już jej naocznym świadkiem: „29 sierpnia około godziny 18, niezliczone chmary szarańczy, niczym gęste ciemne chmury, ciągnęły przez trzy godziny ponad miastem; w niektórych miejscach tak gęste, że nie przepuszczały promieni słonecznych. Wyglądało to tak, jakby obficie padał gęsty śnieg, a przez szumiące płatki śniegu człowiek nie mógłby dojrzeć słońca. Wydawała ona dźwięk przypominający ludzi ubranych w zbroje albo w kirysy. A gdzie szarańcza ta opadła na polach, wyżerała ona całe zboże, trawę i zioła. Była ona barwy zielonej, żółto-niebieskiej, biało-szarej i czarnej, z czterema mocnymi skrzydłami. Wśród nich pojawiały się też [osobniki], które nie były dotychczas znane, posiadające na grzbiecie znak przypominający zakonną kapuzę. A siadały zawsze parami jedne na drugich, dłuższe niż palec, w niektórych miejscach pokrywając ziemię na grubość do kolan. Przybyły one tu z Litwy przez Polskę, a następnie ciągnęły przez tereny całych Niemiec.”

Również jeden z autorów Kroniki rodzinnej Thommendorfów, Hieronymus Thommendorf był naocznym świadkiem nalotu szarańczy na Świdnicę w 1542 r. Podał on jedynie inną datę dzienną tego wydarzenia, bowiem nie 29, lecz 30 sierpnia wspomnianego roku. Pisał na ten temat: „W środę po dniu św. Bartłomieja około godziny 18 zegara, nadleciały wielkie chmary szarańczy i opadły przed miastem na polach i w ogrodach, tak iż z ich powodu nie można było dostrzec ziemi. Nie przeleżały nawet dwóch godzin, a gdy próbowano je przepędzić, wzlatywały przed ludźmi. Lecz tam gdzie weszły w trawę, wyżerały ją i niszczyły. Były długości największego palca. Niechaj Bóg odmieni na lepsze [nasze położenie]!”

Kronikarz Stolper, autor kolejnej nowożytnej kroniki miasta Świdnicy, w dużej mierze wzorowanej na kronice Uslera i Seilera, opisywał te fakty w jeszcze inny sposób: „Szarańcza ciągnęła tak gęsto, że słońce przedzierało się przez nią, tak jak przez jakąś mgłę. Wydawała również taki odgłos, jakby prowadzono rycerzy, albo jechali konno kirasjerzy. Spustoszyła wiele łąk, pożerając trawę tak czysto, jakby ścięto ją kosą. Zalegała na wielu miejscach i pozostawała przez zimę, tak iż konie brnęły w niej po same kolana.”

Wiek XVII zapomniał o namolnych szkodnikach – nie można z góry zakładać, że nie pojawiały się na Śląsku w tym okresie, lecz zdominowany był on przez najstraszniejszą wojnę w dziejach tej krainy, którą na równi można stawiać z wydarzeniami II wojny światowej, mianowicie wojnę trzydziestoletnią. Być może chwilowe natarcie szarańczy powstrzymała tzw. mała epoka lodowcowa, okres krótkotrwałych chłodów, kiedy to nawet Bałtyk zamarzł na tyle, że w połowie drogi między Szwecją a Polską można było na kilka lat wystawić karczmę na lodzie, a szwedzki król Karol X Gustaw zdołał przeprowadzić całą swą armię po lodzie zamarzniętej cieśniny Wielkiego i Małego Bełtu, by móc w 1658 r. bez przeszkód uderzyć na Danię! Kolejne jednak informacje o szarańczy w okolicach Świdnicy pojawiają się w źródłach z XVIII wieku. Anonimowy autor rękopiśmiennej Kroniki Głuszycy, przechowywanej obecnie w Archiwum Państwowym we Wrocławiu pisał m. in.: „W sierpniu 1748 r. przybyła szarańcza na Śląsk od strony Moraw, która osiadła wokół góry Ślęży, zalegając w kilku miejscach nawet na grubość dłoni i wszystko wyżerała. W niektórych miejscowościach chłopi próbowali zniszczyć to robactwo zaorywając je na polach, lecz następnej wiosny odnajdowali je nadal żyjące w ziemi. W 1749 r. owady te znowu poczyniły szkód wielkich.”

Tu z kolei musimy oddać głos świdnickiemu rzeźbiarzowi, Augustowi Gottfriedowi Hoffmannowi, który na łamach swego „Pamiętnika z okresu wojen śląskich” pozostawił nam relację właśnie z tego wspomnianego roku: „8 września 1749 r. przybyły w te okolice wielkie chmary szarańczy i leżały grubą warstwą jedna na drugiej, szczególnie w Jakubowie, Kraszowicach, Opoczce, Burkatowie, Jagodniku i licznych innych wioskach. Były one koloru zielonego i szarego, posiadały szare ubarwienie skrzydeł i z przodu przy pysku posiadały znamię w formie ludzkiej twarzy. Utrzymywały się w tej okolicy przez 18 dni, nie czyniąc jednakże większej szkody. Kury, gęsi, świnie i gawrony pożerały je z wielkim apetytem.” Wydawałoby się, że tematyka szarańczy w Środkowej Europie zakończyła się w XVIII wieku i przeszła do historii. Nic bardziej mylnego.

Latające przekleństwo – Locusta migratoria. Źródło: Wikipedia/Jonathan Hornung

W 1967 r. zanotowano w Polsce nalot szarańczy wędrownej w okolicach Kozienic. W ostatnich latach wraz ze wzrostem temperatur w okresie lata chmary szarańczy obserwowane są na kresach kontynentu europejskiego – głównie południowym i wschodnim. W maju 2012 r. władze Rostowa nad Donem w Rosji zmuszone były do wprowadzenia na terenie swego miasta i okręgu stanu klęski żywiołowej w momencie pojawienia się owadzich szkodników. Obszar zagrożenia totalnym wyniszczeniem szacowano wówczas na 6500 hektarów. Rosjanie próbowali zlikwidować owady przy pomocy chemicznych oprysków pól, lecz metoda ta, podobnie jak w Afryce, w przypadku występującej tam szarańczy pustynnej (Schistocerca gregaria), nie zdała większego rezultatu. Również we Włoszech, gdzie szarańcza pojawiła się w 2009 r. władze lokalne miasteczka L`Aquila nie mogły poradzić sobie z tym utrapieniem. Owady zalegały nie tylko na ulicach, placach, lecz wdzierały się do budynków użyteczności publicznej, domów mieszkalnych itd. Człowiek XXI wieku, wierzący w swą wyjątkowość i nadzwyczajność nie mógł poradzić sobie z wydawałoby się niewielką plagą, w stosunkowo niewielkiej skali. Czy szarańcza może pojawić się ponownie w Świdnicy? Tego nie można wykluczyć. Tym bardziej, że mamy niezbite dowody w źródłach historycznych, że takie wydarzenia miały tu już wielokrotnie miejsce!

Sobiesław Nowotny

7 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.