Press "Enter" to skip to content

Maria Przyborowska – portret

Spread the love

Są ludzie, o których zapomnieć trudno, albo rzec by można – o których się z łatwością długo pamięta. Taką postacią była Maria Lidia Bogusława (takie imiona nadano jej na chrzcie) Cichacka, w Świdnicy znana bardziej jako Barbara Przyborowska (nazwisko po mężu). Ojciec jej i młodszej Idalii był miłośnikiem twórczości Henryka Sienkiewicza i dlatego nazywał starszą córkę Basią, od  Barbary Jeziorkowskiej z Pana Wołodyjowskiego, a młodszą Danusią (Nusią), od Danusi Jurandówny z Krzyżaków. Stąd starsza córka dla najbliższych stała się Basią, a młodsza Nusią.

Maria Przyborowska (1913-1995)

Maria Przyborowska była osobą o naturze renesansowej. Wykazywała się niepospolitą energią, pasją, temperamentem. Była nie tylko uwielbianą przez uczniów nauczycielką  I, II Liceum Ogólnokształcącego i Liceum Pedagogicznego (w szkołach średnich uczyła głównie wychowania fizycznego, a także rysunku). Ale nie tylko. Prowadziła zespoły taneczne, organizowała dla młodzieży obozy sportowe (co w tamtych czasach nie było łatwą logistycznie sztuką) i słynne „białe bale”, była działaczką i kronikarką drużyny piłki siatkowej Polonii Świdnica, udzielała się w Międzyszkolnym Klubie Sportowym Bolko, działała w Lidze Kobiet, była instruktorką ZHP, aktywnie uczestniczyła w działalności Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Koła Nauczycieli Tajnego Nauczania (TON) oraz Koła Polonistów. Choć sama zaawansowana wiekowo, prywatnie opiekowała się paniami i starszymi, i młodszymi od siebie, często były to też po prostu jej uczennice, znajdujące się w trudnej życiowo sytuacji. Widywano ją w mieście na wernisażach, spotkaniach, koncertach, a także, regularnie, w (nieistniejącej już) kawiarni Casanova, gdzie lubiła spotykać się ze znajomymi. Pasjonowała się grą w brydża.Za  działalność społeczną i zawodową wielokrotnie honorowano ją odznaczeniami, dyplomami i nagrodami. Jej pogrzeb na cmentarzu przy al. Brzozowej zgromadził nieprzebrane tłumy osób,  którym nie była obojętna.

Urodziła się 26 września 1913 roku w Stanisławowie, a zmarła 14 stycznia 1995 roku w Świdnicy, dokąd przybyła ze Lwowa 19 czerwca 1946 roku. Po ukończeniu 4-klasowej szkoły w Sichowie, Maria dojeżdżała pociągiem do odległego o 7 km Lwowa, gdzie uczęszczała do klas 5-7. Szkoła potocznie nazywana była „kolejową” z racji znajdującego się w pobliżu dworca kolejowego. Następnie kontynuowała naukę w Żeńskim Państwowym Seminarium Nauczycielskim im. Adama Asnyka. Egzamin dojrzałości zdała w 1932 roku. Od 1934 roku rozpoczęła pracę w szkołach z ukraińskim językiem nauczania. We wszystkich miejscowościach, gdzie uczyła, była bardzo lubiana, a przez miejscową ludność, z racji niskiego wzrostu, nazywana małeńka pani.

5 listopada 1938 roku Maria wyszła za mąż za Romana Tadeusza Przyborowskiego. Małżonkowie zamieszkali w wilii na Nowym Lwowie. Roman studiował architekturę na Politechnice Lwowskiej, tu też pracował jako asystent. Ukończył Szkołę Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku został zmobilizowany jako podporucznik rezerwy. 4 września wyjechał pociągiem wojskowym ze Lwowa z 6. Pułkiem Artylerii Ciężkiej (PAC). Jego wojenne losy są nieznane. Wiadomo, że pułk został rozbity pod Skarżyskiem, a żołnierze się rozproszyli. Niektórzy wrócili do Lwowa. Najprawdopodobniej Roman Przyborowski miał dostać się na Zachód  i zginąć w 1944 roku w Normandii, podczas inwazji aliantów na Francję (służył ponoć w I Dywizji Pancernej gen. Maczka). Długotrwałe powojenne poszukiwania za pośrednictwem PCK nie dały żadnego rezultatu. Maria nigdy ponownie nie wyszła za mąż.

W czasie wojny Maria, niezależnie od pracy w szkołach podlwowskich, nauczała na tajnych kompletach razem z siostrą Idalią (absolwentką polonistyki Uniwersytetu Lwowskiego) i wujem Janem Momotem (pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego). Nauka odbywała się we wsi Kozielniki i w prywatnym mieszkaniu na Nowym Lwowie.

Po przyjeździe do Świdnicy  w 1946 roku, Maria Przyborowska podjęła pracę w szkole we wsi Arnsdorf – Jerzowo (późniejsze Milikowice), wpisując się w ten sposób w grono pionierów świdnickiego szkolnictwa i współtworząc podwaliny polskiej oświaty. Swoje spostrzeżenia o miejscowości zanotowała w prowadzonym przez siebie dzienniku pod datą 9 września 1946 roku: Wioska, w której chwilowo pracuję, znajduje się w odległości 6,5 km od Świdnicy. Zabudowania są stare, ale solidne. Domy mieszkalne piętrowe o grubych ścianach i małych oknach. Sale szkolne  widne i duże, ale staroświeckie. Wioska jest nieduża, a dzieci w szkole mało. Przypuszczam, że dzięki pokaźnemu naturalnemu przyrostowi ludności, z czasem przybędzie uczniów i uczennic. Do wsi dojeżdża się lepszym lub gorszym gościńcem wysadzanym drzewami owocowymi. Ja dojeżdżam rowerem.

Następnie  kolejno uczyła: w Szkole Ćwiczeń istniejącej przy Liceum Pedagogicznym, krótko w II LO przy ulicy Równej, w I LO im. Jana Kasprowicza i w Liceum Pedagogicznym, do przejścia na emeryturę w 1972 roku.

W wydawnictwach zjazdowych I LO im. Jana Kasprowicza, we wspomnieniach wychowanków poświęcono jej sporo uwagi. Relacje dotyczą głównie zespołu tanecznego. January Skórski (absolwent z 1953 roku) zwracał uwagę na upór Pani Profesor, by uczynić z niego tancerza w jej zespole. Bardzo ciepło wspominał Marię Przyborowską Mieczysław Winiarz, absolwent z 1955 roku, późniejszy nauczyciel I LO: W naszej szkole powstawały zespoły pieśni i tańca, organizowano ciekawe imprezy sportowe. Bardzo aktywnie w tym kierunku działała pani Profesor Maria Przyborowska. Prowadziła zajęcia z wychowania fizycznego, ale potrafiła także zorganizować ciekawą imprezę sportową czy przedstawienie teatralne. Przez wiele lat kierowała zespołem tanecznym, będąc jego instruktorem, choreografem, kierownikiem i często sponsorem. Młodzież za nią przepadała. Dla każdego, kto się z nią zetknął, była drugą matką. Pracowała z nami od rana do późnych godzin wieczornych, często bez żadnego wynagrodzenia. Było to kosztem jej wolnego czasu, który w całości poświęcała młodzieży. Miałem to szczęście, że należałem przez trzy lata do prowadzonego przez nią zespołu tanecznego. (…) W repertuarze pojawiły się polskie tańce ludowe: mazur, kujawiak, polonez, krakowiak, oberek, były również inscenizacje oraz muzyka ludowa innych narodów, np. czardasz czy ukraiński taniec „lawonicha”. Co pewien czas repertuar ulegał zmianie. (…)

Maria Przyborowska na obozie harcerskim Jeziorak w latach 60. XX w.

Do legendy, nie tylko „Kasprowicza”, przeszły tak zwane „białe bale”. W latach 60. i 70. XX wieku, w czasach, gdy młodzieży  nie wolno było prowadzić zbyt intensywnego życia pozaszkolnego, wielkim wzięciem cieszyły się zabawy organizowane w szkolnych aulach czy salach gimnastycznych. Tak też było w I LO, gdzie, wobec znaczącej przewagi liczebnej dziewcząt, na potańcówki zapraszano chłopców z bardziej „męskich” szkół, na przykład z Technikum Mechanicznego. Jest rzeczą naturalną, że dziewczęta chciały zaprezentować się jak najefektowniej, co, niestety, przy surowym regulaminie szkolnym, nie było do końca możliwe.  Za sprawą pomysłu Marii Przyborowskiej „oszukano” bezduszne przepisy. Na „białym balu” dziewczęta mogły wystąpić w dowolnych, pięknych kreacjach, a jedynym warunkiem była konieczność założenia białej sukienki. Jej krój zależał już od indywidualnej inwencji. Na pewno stwarzało to możliwość choć częściowej ucieczki od nielubianego, nudnego i ponurego granatu szkolnych mundurków.

Po śmierci Marii Przyborowskiej w przestrzeni publicznej pojawił się szereg o niej wspomnień. W lokalnej prasie mogliśmy przeczytać następujące słowa, w pełni odzwierciedlające jej osobowość: Można się było z Nią nie zgodzić, ale nie można było Jej nie szanować i nie podziwiać za bezinteresowność, oddanie, otwartość i odwagę w głoszeniu poglądów. Nie liczyła się z czasem, gdy przygotowywała z młodzieżą i dla młodzieży liczne imprezy, które uczyły i bawiły. Cieszył Ją każdy dzień, bo w każdym dniu można było coś zrobić ku radości powierzonej Jej młodzieży, rodziny, przyjaciół i znajomych. Był to bowiem człowiek niezwykły, który trafia się rzadko w naszym otoczeniu. Zaskakiwała wszystkich optymizmem. Była rzadkim fenomenem energii życiowej, witalności, radości z samego faktu istnienia i możliwości działania.

W mowie zaś pogrzebowej Jana Musieja, byłego dyrektora Liceum Pedagogicznego, znalazły się i takie słowa pożegnania: Dorastaliśmy i starzeliśmy się, i tylko Pani Basia była wiecznie młoda, nie tylko dla siebie, ale i dla nas. I taką zachowamy Ją we wdzięcznej pamięci.

Stanisław Bielawski

14 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Mission News Theme by Compete Themes.