Press "Enter" to skip to content

Teatr Miejski w Świdnicy (cz. 2)

Spread the love

Przedstawiamy drugą część materiału o historii Teatru Miejskiego w Świdnicy do czasu jego likwidacji w 1952 roku. Cześć pierwszą można przeczytać tutaj: Teatr Miejski w Świdnicy (cz. 1).

Pierwsze dwa miesiące działalności teatru w 1945 roku odbywały się praktycznie bez żadnej dotacji od władz miejskich i powiatowych, nie mówiąc już o jakichkolwiek pieniądzach z Warszawy. Teatr musiał się samofinansować, a źródłem dochodów była praktycznie wyłącznie sprzedaż biletów, co oczywiście nie pokrywało wszystkich kosztów, w tym płac aktorów i pracowników teatru. Dlatego w większości pracowali oni zawodowo poza teatrem, np. Jarzyna i Dzierzbicka w Starostwie, Sokalski w Urzędzie Grodzkim, a buchalter Bartnicki w Urzędzie Skarbowym. Sytuację w pewien sposób ratowało też wynajmowanie sali teatralnej na różnego rodzaju koncerty i występy przyjezdnych artystów. W 1945 r. i na początku 1946 różnie też przedstawiała się sprawa z frekwencją na spektaklach. Bywały przedstawienia, gdzie sala była zapełniona, ale i zdarzało się, że przychody ze sprzedaży biletów były małe. Związane było to między innymi z repertuarem. Do teatru chętniej chodzono na koncerty i rewie niż na sztuki teatralne. Tak było na przykład ze spektaklem Przygoda wg Londona, który spotkał się z chłodnym przyjęciem publiczności. W całości sala była zapełniona tylko na premierze. Krytycznie o doborze repertuaru pisały ówczesne Wiadomości Świdnickie, w których Stanisław Szeller pytał: Dlaczego nie możemy spragnionej prawdziwego teatru publiczności, napoić nareszcie prawdziwym teatrem.

Stanisław Szeller – pierwszy redaktor naczelny Wiadomości Świdnickich, krytycznie piszący o świdnickim teatrze

Warto przytoczyć większe fragmenty odpowiedzi na zarzuty Szellera, jaka ukazała się w następnym numerze Wiadomości Świdnickich, a której autorem był kierownik literacki teatru Franciszek Jarzyna. Daje ona bowiem pełne spektrum problemów, z jakimi borykał się świdnicki teatr w pierwszych miesiącach działalności.

[…] Dlaczego nie możemy spragnionej teatru publiczności napoić prawdziwym teatrem? Zapewniamy obywatela R. (od autora – Stanisława Szellera), że kierownictwo Teatru Miejskiego z głębokim smutkiem zadaje sobie to samo pytanie. Dlaczego największe powodzenie mają rewie, rojące się od niewyszukanych dowcipów? Dlaczego sala wita rykiem zachwytu każdy płaski dwuznacznik, a ziewaniem – subtelne aforyzmy? Dlaczego eksperyment z „Przygodą”, a więc poważniejszą, psychologiczną sztuką nie udał się, narażając na szwank równowagę budżetową teatru? Wielki repertuar jest marzeniem każdego kierownika teatru i każdego artysty. Ale cóż; teatr – jak nasz, pozbawiony subwencji zdany jest na łaskę publiczności, ta zaś, z małymi wyjątkami, aż nadto wyraźnie daje do zrozumienia, co ją bawi i interesuje. Pozwolę sobie podać jeden tylko charakterystyczny przykład. Do kasy teatru przychodzi pan i zapytuje o cenę biletu, a dowiedziawszy się, że bilet kosztuje 60 zł, woła zgorszony: Ależ za to miałbym dwa kieliszki wódki! I przedstawiciel „spragnionej teatru publiczności” odchodzi z oburzeniem ugasić swe pragnienie – w knajpie.

O swoistym stosunku naszej publiczności do sztuki świadczą też owe głośne rozmowy podczas przedstawienia, głupie dowcipy i uwagi, a nierzadko – dźwięczne chrapanie widza, którego ukołysała do snu muza.

[…] Publiczność trzeba wychować. Zgoda, ale trzeba to robić bardzo ostrożnie i stopniowo. Trzeba tą edukację rozłożyć na dłuższy okres czasu, kilka sezonów.

[…] Pomijam już inne powody, utrudniające wystawianie tak zwanego „wielkiego repertuaru”. Choćby spustoszenia, jakie wojna poczyniła w szeregach aktorów. A może na przykład pan obywatel R. wskaże nam adres, pod którym można znaleźć w Świdnicy staropolskie kontusze do „Zemsty”?

[…] Wzywamy obywatela R., aby  swej wierze w dobry gust publiczności nadał bardziej konkretną formę i aby złożył w kasie teatru kwotę złotych 40.000, tytułem kaucji gwarancyjnej. Gdy to uczyni, przystąpimy niezwłocznie do prób „Marii Stuart” Słowackiego. O ile tragedia będzie miała powodzenie, kaucję mu zwrócimy. Jeśli nie – zużyjemy ją na pokrycie deficytu.

i Spektakl Zamach – od lewej: Alina Dzierzbicka, Bolesław Myślicki, Kazimierz Jankiewicz-Załuski i Helena Biegańska (Kolekcja: Muzeum Dawnego Kupiectwa)

Chociaż Szeller owych 40.000 do kasy nie wpłacił, przyszłość teatru zaczęła się rysować w optymistycznych barwach. W kwietniu świdnicka placówka po raz pierwszy otrzymała subwencję państwową, którą we Wrocławiu wywalczyła Felicja Strzemboszowa. Jednorazowy zastrzyk w wysokości 50 tysięcy złotych oraz obietnica dalszych dotacji miesięcznych w wysokości 20-30 tysięcy złotych, pozwoliły spokojniej myśleć o przyszłości i doborze repertuaru. A ten kreowany przez Saturnina Żórawskiego i Franciszka Jarzynę, stawał się coraz ambitniejszy. Do końca sezonu 1945/1946 wystawiano praktycznie co miesiąc jedną premierę i ta tendencja utrzymała się do końca 1946 r. zamykając czternaście miesięcy działalności teatru liczbą 97 wszystkich przedstawień. W wypadku całkowicie amatorskiego teatru, działającego w niezwykle trudnych, powojennych warunkach, jest to liczba imponująca.

Dość przewrotnie można stwierdzić, że wykładnikiem możliwości świdnickiego teatru, tego co osiągnął w pierwszym okresie działalności i perspektyw dalszego rozwoju, był niespodziewany atak na świdnicką placówkę, ze strony dyrektora Teatru Miejskiego w Jeleniej Górze Jerzego Waldena, który uzurpował sobie prawo wyłączności do objazdowego wystawiania sztuk na terenie całego Dolnego Śląska, pozostawiając Świdnicy prawo zachowania amatorskiego zespołu bez uprawnień do pobierania opłat za bilety wstępu. Jego ataki w tym względzie w ciągu całego 1946 roku miały miejsce kilkukrotnie, za każdym razem jednak mająca dobre układy we Wrocławiu Felicja Strzemboszowa, torpedowała jego wysiłki, nawet już jako dyrektora Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu.

Spektakl „Matura” – na scenie Bolesław Myślicki, Tadeusz Maryniak, Kazimierz Jankiewicz-Załuski, Jadwiga Dobrzańska, Saturnin Żórawski, Alina Dzierzbicka, Helena Biegańska, Krystian Tomczak
(Kolekcja: Muzeum Dawnego Kupiectwa)

Sojusznikiem w walce o samodzielność i utrzymanie teatru w Świdnicy okazały się władze Świdnicy. 9 sierpnia 1946 roku, wspólna konferencja przedstawicieli teatru i zarządu miasta przyniosła efekty w postaci decyzji prezydenta Feliksa Olczyka o przejęciu teatru przez miasto z dniem 2 września tego roku. Tym samym całkowicie amatorska inicjatywa kilkunastu osób, tworzących świdnicki zespół teatralny, przekształciła się w instytucję, która miała prawo nosić nazwę – Teatr Miejski w Świdnicy. Poprawiła się także sytuacja finansowa teatru, bowiem władze miasta postanowiły przyznać miesięczną subwencję w wysokości 30 tysięcy złotych, co stanowiło połowę potrzebnej na utrzymanie teatru kwoty.

Niestety, nie udały się pierwsze starania o przyznanie świdnickiemu teatrowi statusu teatru państwowego. We wrześniu 1946 r. ze Związku Artystów Scen Polskich w Warszawie przyszła odmowna decyzja w związku z tym, że aktorzy byli amatorami i musieliby zdać egzaminy aktorskie. Świdnicki zespół uzyskał natomiast sojusznika w osobie Ireny Solskiej – Pełnomocnika Rządu ds. Teatrów na Dolnym Śląsku. Była aktorka odwiedziła Świdnicę i była pod wrażeniem pracy, jaka została wykonana, obiecując poparcie w Warszawie w sprawie utrzymania samodzielności świdnickiej placówki i starań o uzawodowienie sceny.

Projekt scenografii Ludwika Tyńskiego do spektaklu Mąż i żona
(Kolekcja: Muzeum Dawnego Kupiectwa)

Kolejny rok – 1947, funkcjonowania teatru był dobrym okresem. Dzięki systematycznie zwiększanym dotacjom z miasta, które wzrosły do 50 tysięcy złotych, a w niektórych miesiącach wyniosły nawet 100 tysięcy, udało się zapewnić teatrowi stabilizację finansową. Pozwoliło to, na spokojną pracę nad kolejnymi premierami i repertuarem. Obok lekkich komedii w rodzaju Perfum mojej żony Leona Lenza, Meczu małżeńskiego Wilhelma Lichtenberga, czy Matury Laszlo Fodora, wystawiono także poważniejsze sztuki – dramat Trasa (Wrzosy z Normandii) Kazimierza Barnasia, czy Cień Dario Niccodemiego. Ten ostatni spektakl został zauważony w prasie regionalnej, a recenzje były bardzo przychylne. Między innymi w Dzienniku Zachodnim można było przeczytać, że: sztuka ta jest bardzo trudna, a dyrekcji teatru należą się za decyzję wystawienia tej sztuki słowa uznania. Dowodzi ona dużych ambicji, gdyż publiczność ma gust jeszcze nie skrystalizowany. W tej samej recenzji chwalono również grę Jadwigi Dobrzańskiej oraz dekorację Ludwika Tyńskiego, artysty malarza, który ze świdnickim teatrem współpracował jako scenograf od początku jego istnienia.

Poprawiać się zaczęła również frekwencja na przedstawieniach. Z inicjatywy Saturnina Żórawskiego świdnicki zespół teatralny zaczął także częściej wyjeżdżać ze swoimi przedstawieniami do innych miast, chociaż tu nadal prym wiodły teatry z Wrocławia i Jeleniej Góry. Niemniej sztuki wystawiane przez świdniczan cieszyły się sporym powodzeniem m.in. w Dzierżoniowie, Jaworze, Żarowie, Jaworzynie, Wałbrzychu, Świebodzicach, Ząbkowicach i Jeleniej Górze. W sumie na 109 przedstawień, jakie świdnicki teatr dał w ciągu 1946 r., 44 spektakle odbyły się poza Świdnicą. Było to o tyle istotne, że o świdnickim teatrze zaczęło być coraz głośniej w regionie, przede wszystkim z racji świetnej reżyserii spektakli przez Saturnina Żórawskiego oraz gry aktorów na wysokim poziomie.

Ten rozgłos sprawił, że na początku lipca 1947 r. do Świdnicy na specjalne przedstawienie bez publiczności przyjechał bawiący akurat we Wrocławiu prezes Związku Artystów Scen Polskich w Warszawie – Dobiesław Damięcki. Świdniczanin wystawili drugi akt Matury i okazało się to strzałem w przysłowiową „dziesiątkę”. Damięcki był pod dużym wrażeniem gry aktorskiej, a towarzysząca mu żona i aktorka Irena Górska, popłakała się ze wzruszenia, przy jednej ze scen.

Plakat komedii Świętoszek w reżyserii Saturnina Żórawskiego

Damięcki zadeklarował w rozmowie z nowym prezydentem miasta Henrykiem Abramowiczem, że świdnicki teatr otrzyma status teatru zawodowego pod warunkiem, że aktorzy zdadzą egzaminy aktorskie. Wprawdzie w późniejszym okresie trwały jeszcze dyskusje nad ewentualną koncepcją połączenia teatrów w Świdnicy i Jeleniej Górze, ale twarde stanowisko w tej sprawie prezydenta Abramowicza oraz brak zgody na takie rozwiązanie ze strony dyrektorów obu teatrów – Saturnina Żórawskiego i Zuzanny Łozińskiej, na szczęście doprowadziło do odrzucenia tej koncepcji.

Ostatecznie w dniach 25-26 października 1947 roku świdnicki zespół teatralny przystąpił do egzaminów aktorskich w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Łodzi. Komisji przewodził Aleksander Zelwerowicz, a świdniccy aktorzy przedstawili po raz kolejny drugi akt Matury, który tak zachwycił kilka miesięcy wcześniej prezesa ZASP. Po dodatkowych egzaminach indywidualnych, prawo występowania w teatrach zawodowych (nie był to jeszcze pełny egzamin aktorski) otrzymali: Helena Biegańska-Płachecka, Jadwiga Dobrzańska, Alina Dzierzbicka, Julia Żabińska-Tomczak, Barbara Żórawska, Kazimierz Jankiewicz-Załuski, Franciszek Jarzyna, Tadeusz Maryniak, Bolesław Myślicki, Krystian Tomczak i Saturnin Żórawski.

1 listopada 1947 r. do Warszawy udał się prezydent Henryk Abramowicz, gdzie w siedzibie Związku Aktorów Scen Polskich razem z prezesem Dobiesławem Damięckim podpisał konwencję o nadaniu scenie świdnickiej statusu uprawnień zawodowych.[1] Od tej pory świdnicki teatr wkroczył w nowy okres swojej działalności, mogąc angażować zawodowych reżyserów i aktorów.

cdn.

Andrzej Dobkiewicz


[1] Datę 1 listopada 1947 r. podaje Jerzy Kozeński – Teatr w Świdnicy [w:] Przegląd Zachodni nr 2/1959 r. Michał Misiorny w swojej książce Teatry dramatyczne ziem zachodnich 1945-1960 podaje datę podpisania konwencji w dniu 4 listopada 1947 r.

7 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Mission News Theme by Compete Themes.