Przy okazji opisywania powojennego kryzysu mięsnego w Świdnicy w latach 50. XX wieku (czytaj tutaj: Horror w Świdnicy. Wojna o mięso 1950-1951 – post scriptum), opisaliśmy głośną aferę ze świniami, które karmione były mięsem nieboszczyków, wydobywanych z grobów przez grabarza z cmentarza przy obecnej alei Brzozowej. Ze świń tych ów grabarz wykonywał różne wyroby, które razem z nieprzetworzonym mięsem wieprzowym sprzedawał w ogarniętej kryzysem Świdnicy lub po prostu oddawał na potrzeby socjalistycznej gospodarki.
Potwierdzenie tej historii znalazło swój negatywny oddźwięk także za granicą. Nasz współpracownik Borys Urbański przesłał nam artykuł na ten temat, jaki ukazał się 7 kwietnia 1958 roku w gazecie Tägliche Rundschau. Wydawana była w Reutlingen, gdzie znajdowało się duże skupisko wysiedlonych ze Świdnicy po 1945 roku Niemców. Periodyk ukazywał się z rożną częstotliwością w latach 1952-2015 i był kontynuacją pisma wydawanego w Świdnicy do 1945 roku. Oczywiście w okresie niemieckiej polityki rewizjonistycznej, zimnej wojny i propagowaniu poczucia krzywdy, jakiej mieli doznać niemieccy dolnoślązacy wobec ich wysiedlenia z Ojczyzny, Tägliche Rundschau miało określoną linię redakcyjną i oprócz bardzo ciekawych i cennych dziś dla nas wspomnień i informacji o przedwojennej Świdnicy, niosła także ładunek nienawiści do Polski, chociaż w różnym okresie odbywało się to z różnym natężeniem.
Autorem artykułu zatytułowanego Polskie postępowanie ze śmiercią – świniopas w Świdnicy był Claus Weniger. Opisywał on zdarzenie, jaki miało miejsce podczas jego podróży do rodzinnych stron w 1955 roku.
Na skraju cmentarza Neumühlwerk [od red. cmentarz nowomłyński – nazwa obecnego cmentarza przy al. Brzozowej pochodziła od znajdującego się w pobliżu niegdyś tzw. Nowego Młyna] znajduje się mały domek, dom grabarza. Dym się unosi z komina spokojnie ku niebu. Czasami pranie wisi do suszenia w ogrodzie, a na podwórzu są też świnie. Bardzo tuczone świnie. Oto widok, jaki oferowała wówczas posiadłość grabarza, o którym chcę opowiedzieć:
Musiało to być trzy lata temu, kiedy pewnego lata przejeżdżałem przez te okolice. Droga do domu prowadziła mnie blisko cmentarza i budynku grabarza. Noc była jasna i cicha przy księżycu, tylko nocny wiatr szumiał cicho w wierzbach w pobliżu diabelskiego jazu. Potem dochodząc od strony cmentarza rozległ się hałas, jakby ktoś uderzał łopatą w kamień. Nie jestem przesądny, ale wtedy wydawało mi się to trochę przerażające i mimowolnie szedłem szybko dalej. Później ktoś mi powiedział, że też słyszał w nocy dziwne odgłosy na cmentarzu. Upiory? Nie, oczywiście ani on, ani ja w to nie wierzyliśmy. Ale jaką tajemnicę skrywał cmentarz nocą? Czas minął. Już trochę zapomniałem o tym incydencie, kiedy na polskim cotygodniowym targu w Świdnicy wydarzyła się następująca historia…
Wśród wystawionych na sprzedaż garniturów starców kobieta rozpoznała garnitur swojego męża, który niedawno został w nim pochowany. Kiedy poprosiła o dokładniejsze obejrzenie ubrania, odkryła nawet talizman, który został pochowany wraz z mężem w jej grobie. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Natychmiast powiadomiona milicja, chcąc czy nie chcąc, musiała zająć się sprawą i ostatecznie doprowadziła do wyjaśnienia sprawy. Sprzedawca kupił garnitur od grabarza na cmentarzu Neumühlwerk. Późniejsze otwarcie grobu ujawniło, że ciało zniknęło. Inne groby również okazały się puste. Osaczony grabarz wyznał swoje grzechy. Przez długi czas otwierał groby w ramach pracy na pół etatu, odzierając zwłoki z ubrań, a następnie karmiąc nimi swoje świnie!
Tak właśnie stało się w kraju, którego obecni „mieszkańcy” przy każdej okazji mówią o najwyższej „kulturze”, w której surowi wyznawcy czczą Czarną Matkę Bożą Częstochowską.
Tyle Weniger. Dla nas jego opowieść jest o tyle cenna, że potwierdza wydarzenia, jakie miały mieć miejsce w Świdnicy w latach kryzysu mięsnego przede wszystkim w zakresie tego, jak doszło do wykrycia makabrycznego interesu grabarza. Komentarz redakcji Tägliche Rundschau był jednoznaczny w swoim przekazie i podobnie jak Weniger szykanował Polskę i Polaków:
Jest to oburzająca rzecz.Chociaż ten incydent może być, mamy nadzieję, odosobnionym przypadkiem, w niczym nie ustępuje innym działaniom polskich „powierników” na wschodzie Niemiec, które toczą się ze starożytnym niemieckim obszarem kulturowym i gospodarczym w sercu Europy od 13 lat, cieszą się wątpliwymi błogosławieństwami.Czy zrobiono to także po to, by „utwardzić” rzekome polskie „roszczenia własnościowe” do niemieckich gruntów?Jak można wymierzyć sprawiedliwość żywym, skoro nawet umarli nie są zabezpieczeni przed profanacją?
Ten emocjonalny i trochę pozbawiony sensu komentarz z pewnością nigdy nie ujrzałby światła dziennego – zresztą podobnie jak i sam artykuł, gdyby nie został ukryty fakt, że… wspomniany grabarz był Niemcem. Niestety, jak do tej pory nie natrafiliśmy na akta sprawy sądowej grabarza. Nie znamy ani jego nazwiska, ani dokładnej daty procesu, co utrudnia poszukiwania akt, o ile w ogóle się zachowały. Na to jednak, że ów grabarz był niemieckiego pochodzenia wskazują wspomnienia kilku świdniczan, którzy podzielili się okazjonalnie informacjami na ten temat. Ze zrozumiałych względów komunistyczne władze starały się ukryć fakt szabrowania grobów i karmienia świń ludzkim mięsem. Trudno jest więc znaleźć niejako urzędowe potwierdzenie. Panu Borysowi Urbańskiemu dziękujemy za przesłanie artykułu.
Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)
9 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!