Po wydanej w ubiegłym roku książce „Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen” Agnieszka Dobkiewicz wraca do tematu obozu Gross-Rosen w nowej książce – „Dziewczyny z Gross-Rosen. Zapomniane historie obozowego piekła”. Wraca w świetnej formie i to w sposób, który u najtwardszych osobowości wywoła niedowierzanie, przerażenie, wzruszenie i łzy…
W „Małej Norymberdze” opisała historie katów przez pryzmat tragedii, jakie zgotowali oni swoim ofiarom. Bezmyślna, tępa siła i wszechobecna nienawiść człowieka do człowieka.
W „Dziewczynach z Gross-Rosen. Zapomniane historie obozowego piekła” po raz kolejny mierzy się z tragedią ofiar, ale tym razem ukazując losy młodych kobiet a właściwie dziewczyn, które dostały się w tryby niemieckiego mechanizmu wyniszczania ludności z podbitych terenów. Pokazuje hart ducha i wolę przeżycia, dzięki któremu udało im się ocaleć z Marszy Śmierci, kiedy były gnane boso w kilkunastostopniowych mrozach w bezsensownych ewakuacjach. Ale pokazuje też dziewczyny, którym nie wystarczyło sił, które nie zdołały wypełnić danej sobie obietnicy i marzenia, że przeżyją i że zjedzą słodkie…truskawki…
O „Małej Norymberdze” znana dolnośląska pisarka i podróżniczka – Joanna Lamparska napisała: Tej książki nie da się wyrzucić z głowy. Zostaje, wstrząsa, przeraża. Z kolej znany dziennikarz, reporter i pisarz Marek Łuszczyna stwierdził po lekturze książki, że: Dobkiewicz udało się wejść w umysł schwytanego zbrodniarza wojennego…
Natomiast „Dziewczyny z Gross-Rosen” pięknie zrecenzował Michał Wójcik, dziennikarz i historyk: Z zaledwie sześciu nici Agnieszka Dobkiewicz utkała kobierzec, przy którym bledną arrasy wawelskie. To historie kobiet, które trafiły na samo dno człowieczeństwa i albo tam zostały, albo jak Ruth czy Halina żarliwie żyły dalej mimo straszliwego piętna. Wstrząsające.
A co o swojej nowej książce mówi sama autorka?
– Nigeryjska pisarka Chimamanda Ngozi Adichie ostrzega, że zawężanie narracji do jednej opowieści odziera człowieka z godności, bo trudno traktować ludzi jak równych, gdy podkreśla się tylko różnice, a nie pokazuje podobieństw. Dlatego moje opowieści pełne są zwykłych i prostych spraw, takich jak kawałek czekolady, maszyna do szycia czy wzajemna miłość dwóch kobiet. Bez tych małych historii moje bohaterki zostałyby odarte z czegoś ważnego.
Moja opowieść o dziewczynach grossroseńskich to historia o tragedii, nieszczęściu, śmierci, bólu, strachu, stracie i tęsknocie; ale też o mądrych kobietach, siostrzanych relacjach, sile miłości, buncie, wytrwaniu, szlachetności, marzeniach i nowym życiu, które rodzi się tam, gdzie kończy się poprzednie. Nie da się poznać drugiego człowieka bez poznania jego opowieści. Nie lubię pisania historii ludzi z jednej perspektywy. Odkąd pamiętam, szukałam różnych punktów zaczepienia, by snuć opowieści, i starałam się dawać głos tym, którzy mieli potrzebę mówienia. Jak bardzo może być niebezpieczna ta jednowymiarowa perspektywa, przekonałam się, pisząc „Dziewczyny z Gross-Rosen”.
Gdy wydawnictwo zaproponowało mi napisanie książki o kobietach z KL Gross-Rosen, powiedziałam: Nie. Dopiero później przyszła refleksja, że taka książka jednak powinna się ukazać. Podjęłam się tego zadania, jednak pełna obaw, że nie uda mi się z niego wywiązać. I nagle stało się coś, co zmieniło moje wyobrażenia o pisaniu tej historii. Okazało się, że problem tkwi w czymś innym, niż sądziłam. Nie w tym, że tych opowieści nie ma, ale w tym, że za późno zaczęłam po nie sięgać. I o ile w przypadku Małej Norymbergi. Historii Katów Gross-Rosen, którą napisałam rok temu, nie miałam aż takiego poczucia bezradności, bo pracowałam, opierając się głównie na odkrytych dokumentach sądowych, o tyle w przypadku mojej drugiej książki zderzałam się co chwilę ze ścianą. Momentami tak boleśnie, że traciłam wiarę w to, że skończę swoją pracę – pisze we wstępie do książki Agnieszka Dobkiewicz.
„Mała Norymberga” miała dwa wydania, jest też przez czeskiego wydawcę tłumaczona na język czeski. Czy „Dziewczyny z Gross-Rosen” powtórzą ten sukces? To książka o kobietach, ale nie tylko dla kobiet. Siły charakteru, determinacji, woli walki i… miłości Dziewczynom z Gross-Rosen mógłby pozazdrościć niejeden mężczyzna.
Fragment książki
Niewiele zachowało się wspomnień Gerdy z kolejnej jesieni i zimy. Opisywała coraz dłuższe apele i coraz zimniejsze poranki. Gorsze jedzenie i naloty bombowe. Przerwy w dostawach i przerażenie Niemców. Dziewczyna traciła powoli nadzieję, choć jednocześnie grossroseńskie więźniarki wiedziały, że zbliża się koniec wojny. Nie wiedziały jednak, czy przypadkiem nie oznacza to też ich końca. Złe przeczucia spełniły się 29 stycznia 1945 roku, gdy dostały po trzy kromki chleba i ruszyły przed siebie. Najpierw było przerażenie, gdy widziały inne więźniarki, które szły w marszu dłużej od nich. I dziękowały Bogu, że im tego oszczędził. Stosunkowo szybko przyszedł głód. W pierwszej stodole, w której spały, Gerda nauczyła się wszystkiego o życiu. Na przykład tego, że buty trzeba ściągać i kłaść się na nich, by w nocy koleżanki ci ich nie ukradły. Bez butów szanse przeżycia w zimie spadały do zera. W kolejnej stodole, gdy już nauczyła się spać na butach, oduczyła się modlitwy. Okazało się, że Bóg nie nadaje się na marsz śmierci i to, co widziała. Żaden bóg. I że Dziewczynka z zapałkami Andersena, którą mama czytała jej w dzieciństwie, jest bardzo realistyczna, bo gdy robi się tak zimno, że człowiek nie może się ruszyć, to najbardziej chce się zasnąć. Ale właśnie wtedy zasnąć nie można. Więc potrząsała Ilse z całej siły bezwładnymi rękami i krzyczała, że nie wolno jej spać, że ona jej nie pozwoli. Położono je na nagiej, zlodowaciałej ziemi. Rano zobaczyła wokół siebie wiele „dziewczynek z zapałkami”, które zasnęły. Ale Ilse nie pozwoliła zasnąć i sama też nie zasnęła. „Zostawiłyśmy wiele dziewczyn na śniegu, wiele zostało zabitych – wspominała Gerda. – Tego nie da się opisać. Miałam na sobie buty narciarskie, które dał mi tato. Prosił, żebym je cały czas nosiła, nawet w lecie. Uratowały mi one życie w tym marszu. Spałyśmy na dworze. Widziałam, jak dziewczyny rano odłamywały sobie przemrożone palce u nóg… jak gałązki. Dnia 29 kwietnia z Ilse nie było już dobrze. Miała halucynacje. Widziała […] rzeczy, których nie było. Jedna z moich sióstr obozowych miała dwa ziemniaki. «Weźcie je» – powiedziała. Dałam Ilse ziemniaka, a ona powiedziała, że nie jest głodna i kazała mi zjeść oba. Powiedziała też, że do nikogo nie ma żalu. «Jeśli moi rodzice przeżyli, to nie mów im, jak umarłam» – poprosiła. Chciała trochę wody, ale wtedy podszedł SS-man i kopnął ją w głowę. Dałam jej później pić z rąk i zasnęłyśmy. Rano obudziłam się, ale ona już nie…”
Książki można zamówić z rabatem w promocyjnej cenie klikając na okładkę wybranej pozycji
5 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!