Przyczynek do dziejów Walimia w 1945 r.
Na Dolnym Śląsku panuje obecnie moda na odkrywanie skarbów, umocnień, podziemnych fabryk itp. Tymczasem zupełnie nieznane historie „drzemią” w archiwach i zgromadzonych tam dokumentach. Historie tym bardziej cenne, że pokazują autentyczne życie sprzed 50, 100 i więcej lat…
Zasiedlanie Dolnego Śląska przez polskich osadników w połowie 1945 r. wśród wielu aspektów niosło ze sobą także kwestie związane z rozliczeniem za doznane przez nich krzywdy podczas II wojny światowej. Przyszli mieszkańcy tych ziem przyjeżdżali w przymusowych transportach repatriacyjnych ze Wschodu, ale także z własnej woli, w poczuciu dziejowej sprawiedliwości. Oto po latach krzywd zasiedlali ziemie wroga, jakim był dla nich każdy Niemiec i których majątki przechodziły na ich własność jako należne im zadośćuczynienie. Związane było z tym przeświadczenie, że każdy Niemiec jest zły z założenia, a to znaczy, że należy ich najszybciej rozliczyć z ich przeszłości i wymierzyć sprawiedliwą karę. Ta niechęć do Niemców była uzasadniona nie tyle już wielowiekową tradycją, co okropieństwami ostatnich sześciu lat.
Strach i wzajemna nieufność towarzyszyły wszystkim, którzy zamieszkiwali tzw. ziemie odzyskane. Jednym z ich objawów było donoszenie do Urzędów Bezpieczeństwa na Niemców – autochtonów, którzy nie uciekli przed nadciągającymi Sowietami i pozostali w miejscach dotychczasowego zamieszkania. Czasem chodziło po prostu o zadenuncjowanie Niemca po to, aby łatwiej przejąć jego majątek czy też ograbić mieszkanie lub o przypodobanie się nowej władzy dla własnego bezpieczeństwa i ewentualnych korzyści. I bynajmniej – donosili nie tylko Polacy, ale także Niemcy, sąsiedzi swoich sąsiadów. Nie bez znaczenia jest także fakt, że w wielu udokumentowanych przypadkach Sowieci lepiej odnosili się do Niemców niż do osiedlających się tu Polaków, co dodatkowo wzmagało niechęć tych ostatnich wobec autochtonów.
W wielu przypadkach na podstawie takich donosów udało się zatrzymać członków SS czy osoby, które na przykład źle traktowały robotników przymusowych lub aktywnie wspierały reżim nazistowski na różnych płaszczyznach. Zdarzały się jednak przypadki, że zatrzymywano a następnie zwalniano osoby, które z nazizmem w jego zwyrodniałych formach nie miały nic wspólnego.
W archiwach można znaleźć dokumenty związane z zatrzymywaniem autochtonów, chociaż są one bardzo niekompletne. Niewykluczone, że właśnie na podstawie donosów – nie rozstrzygamy tu z jakich pobudek – do aresztowania dwóch niemieckich autochtonów doszło w lipcu i sierpniu 1945 r. w Walimiu (Wüstewaltersdorf). Na szczątkową dokumentację dwóch spraw natrafiliśmy podczas kwerendy związanej z wydarzeniami z 1945 r., w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.
Pierwszym ze wspomnianych aresztowanych był Werner Kirchner, syn Fritza i Fredy Kirchner, urodzony 11 maja 1923 r. i zamieszkały w Walimiu przy ówczesnej Waldenburger Straße 45 (obecnie ul. Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Po ukończeniu szkoły powszechnej Werner pracował jako robotnik rolny, być może na gospodarce ojca. Jak podał śledczym Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Wałbrzychu w 1942 r. służył w piechocie. Aresztowany został 13 lipca 1945 r. z racji podejrzenia o przynależność do SS. W ankiecie, którą wypełniono po jego aresztowaniu, wpisano jego oświadczenie, że nie należał do NSDAP ani do SS i „był człowiekiem nieszkodliwym”. Niestety, nie zachował się protokół przesłuchania Wernera Kirchnera. Śledczy musieli uznać, że rzeczywiście mają do czynienia z osobą, która nie należała do zbrodniczych organizacji, za jakie uznano między innymi NSDAP i SS, bowiem w jego aktach zachowało się niedatowane postanowienie o zwolnieniu Wernera Kirchnera z aresztu „bo oskarżony nie był czynny w partii”.
Drugim aresztowanym był mieszkający w Walimiu przy ówczesnej Rosengaße 1 (obecnie ulica Różana) Karl Kuntze. Urodził się 31 sierpnia 1891 r. jako syna Karla i Luize Kuntze. Po ukończeniu szkoły powszechnej wyuczył się rzemiosła kominiarskiego i w chwili aresztowania był mistrzem w tym cechu. W przeciwieństwie do młodego Kirchnera, który był kawalerem, Kuntze był żonaty i miał czwórkę dzieci. Aresztowanie Kuntzego poprzedziła rewizja w jego domu, jaka miała miejsce 13 sierpnia 1945 r. o godz. 16.00. Śledczy wiedzieli, czego szukają w jego domu i obejściu – motoru, co może sugerować, że informację o tym, że Kuntze miał jakiś dwuślad, mogli powziąć na podstawie czyjegoś doniesienia. Podczas rewizji znaleziono jedynie koło od motoru i jakiś płaszcz (być może chodziło o część stroju motocyklowego). Niewątpliwie Kuntze był przerażony wizytą funkcjonariuszy MO. Jak zapisano w protokole „Podczas rewizji wypowiedział się następująco: Ja jestem SA, jestem z partii” (SA – niem. Sturmabteilung – szturmowe oddziały NSDAP).
Mimo tego oświadczenia Kuntze nie został zatrzymany, dzień później ponowiono rewizję w jego domu – nadal szukając „motorów”. W protokole z tej rewizji czytamy: „Dnia następnego, tj. 14 przeprowadzono rewizję na strychu, gdzie znaleziono dowody partyjne. Osoby, które pomagają MO przy odszukiwaniu motorów itd. oraz jego czeladnik [mówią], że był to człowiek, który podczas wojny bardzo źle obchodził się z Polakami i innymi. Osobnika wraz ze znalezionymi papierami i dowodami przekazujemy władzom wyższym. Komendant MO Jan Rosiek”.
Kuntzego wciągnięto do kartoteki PUBP w Wałbrzychu dwa dni później – 16 sierpnia 1945 r.
Oskarżony został o czynną działalność w „partii SA”. Należy tu zwrócić uwagę na zadziwiający fakt, że funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przesłuchujący Kuntzego nie odróżniali partii NSDAP od jej zbrojnego ramienia – bojówek SA (sic!).
W teczce poświęconej sprawie Kuntzego szczęśliwie zachował się protokół z przesłuchania, co daje nam wyobrażenie o tym, jak ono wyglądało (zapis oryginalny).
„Pytanie: Co oskarżony robił do 1939 r.?
Odpowiedź: Po skończeniu szkoły w 1910 r. poszedłem na praktykę do mistrza kominiarskiego Otto Ripschau w Grotkau (od autora: obecnie Grodków – miasto w województwie opolskim, w powiecie brzeskim) do 1913, potem pracowałem jako czeladnik w Świdnicy, Ludwigsdorfie (od autora: Bojanice – wieś w gminie Świdnica) i we Wrocławiu do służby wojskowej do 1915 r. Od 1915 r. do 1918 r. byłem na froncie, zostałem zwolniony z wojska w 1918 r. jako gefrejter (od autora: starszy szeregowy) sanitarny. Po zwolnieniu z wojska pracowałem we Wrocławiu gdzie w 1920 r. uzyskałem dyplom mistrzowski. Od 1920 r. pracowałem jednak dalej jako czeladnik w Wüstewaltersdorfie do 1921 r. i od tego roku jako mistrz do obecnego czasu.
Pytanie: Czy oskarżony należał do partii?
Odpowiedź: Należałem do SA.
Pytanie: Kiedy oskarżony wstąpił do SA?
Odpowiedź: Do SA wstąpiłem w 1933 r.
Pytanie: Czy oskarżony wstąpił do SA ochotniczo?
Odpowiedź: Do SA zostałem przeniesiony ze „Stokcholm” (od red. – powinno być zapisane Stahlhelm – Stowarzyszenie Byłych Żołnierzy Frontowych).
Pytanie: Jaką funkcję miał oskarżony?
Odpowiedź: W SA pełniłem funkcję kierownika grupy sanitarnej.
Pytanie: Czy oskarżony jako mistrz kominiarski zatrudniał u siebie robotników obcokrajowców?
Odpowiedź: Przez 14 dni miałem tylko jeńca wojennego Serba.
Pytanie: Jak oskarżony obchodził się z jeńcem wojennym?
Odpowiedź: Traktowałem go jak człowieka, ponieważ sam jestem robotnikiem.
Na tym protokół zakończono, przed podpisaniem odczytano.”
Karl Kunze w areszcie pozostał jeszcze sześć dni. 22 sierpnia 1945 r. został zwolniony, a oficer śledczy na zwolnieniu napisał, że „Kuntze Karl był w partii zwykłym partyjniakiem, a (…….) jest nie przy zdrowych zmysłach”.
Zastanawiające jest to ostatnie stwierdzenie. Jeżeli rzeczywiście tak było, być może tłumaczy ono fakt przyznania się podczas rewizji do członkostwa Kuntzego w SA – „Ja jestem SA, jestem z partii”.
Zwolnienie Kuntzego z aresztu podpisał pełniący obowiązki kierownika PUBP w Wałbrzychu Karol Banachowicz. Obaj zwalniani Niemcy musieli podpisać deklarację, że zachowają w tajemnicy wszystko, co widzieli i słyszeli podczas pobytu w areszcie PUBP. Takie oświadczeni Kuntzego publikujemy, jako zdjęcie główne niniejszego szkicu.
Dalszych losów Wernera Kirchnera oraz Karla Kuntzego nie udało nam się ustalić. Raczej na pewno zostali wysiedleni z Walimia i odtransportowani do Niemiec.
Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)
Źródło ilustracji: Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej
7 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!