Press "Enter" to skip to content

Historia niezwykła – dopisana!

Spread the love

Odnaleźli się potomkowie świdnickiego pioniera i pierwszego – po maju 1945 roku – właściciela piekarni przy ulicy Wałbrzyskiej 1.

O kamienicy, jej historii i właścicielach pialiśmy w czteroczęściowym artykule [czytaj tutaj: Wałbrzyska 1 – Dom pod Preclem (cz. 1), Wałbrzyska 1 – Stary znajomy Feige (cz. 2), Wałbrzyska 1 – 114 lat wypieków (cz. 3), Wałbrzyska 1. Portrety córek (cz. 4)].

Piekarnia przy ulicy Wałbrzyskiej 1 działa do chwili obecnej

13 sierpnia 1945 r. piekarnię przyznano w użytkowanie polskiemu osadnikowi Janowi Sobczykowi. Z dostępnych źródeł w momencie pisania powyższych artykułów wiadomo było, że piekarnię posiadał przynajmniej do 1949 roku, kiedy został wymieniony w Księdze Rzemiosła Polskiego, wydanej w tym roku.

Po przeczytaniu artykułu, w którym wspomniano Jana Sobczyka, skontaktował się z nami jego prawnuk – Bernard Sobczyk, który przyjechał do Świdnicy i opowiedział nam o swoim pradziadku, a którego losy w „świdnickim” okresie zawierają niesamowite fakty.

Jan Sobczyk urodził się w 1918 roku w Żychlinie (powiat kutnowski). Rodzina Sobczyków od wielu pokoleń zamieszkiwała ziemię łęczycką i sochaczewską. Kształcił się w zawodzie piekarza-cukiernika m.in. Żychlinie, Kutnie i na warszawskiej Woli.

 – Wybuch II wojny światowej zastał mojego pradziadka, Jana Sobczyka w Warszawie. Miał wówczas 21 lat. Po kolejnych dniach nalotów i bombardowań, uciekł z Warszawy do swojego rodzinnego domu w Żychlinie. Dwaj starsi bracia pradziadka Jana walczyli w kampanii wrześniowej i obaj zginęli – Tadeusz pod Kutnem i Władysław koło Łowicza. Wkrótce po powrocie pradziadka do domu, w Żychlinie pojawił się mężczyzna, który twierdził, że zbiera ochotników do tworzących się oddziałów zbrojnych w Kampinosie. Mój pradziadek wraz z liczną grupą ochotników udał się na miejsce spotkania z innymi grupami ochotników. Jednak okazało się, że ów mężczyzna był niemieckim konfidentem i jego zadaniem było sprowadzenie wszystkich zwerbowanych ochotników w zasadzkę. Tak więc, koło Sannik, na otwartym polu Niemcy ostrzelali ich z samolotów – wszyscy zginęli z wyjątkiem pradziadka, któremu udało się schronić w dole pod stertą siana. W nocy wyszedł ze swojej kryjówki i udał się z powrotem do Żychlina.

Świdnicki pionier i piekarz Jan Sobczyk (z prawej)

W drodze powrotnej okazało się, że mosty i kładki są zniszczone i pradziadek musiał pokonać tę drogę wpław  lub brodząc po wodzie. Gdy dotarł do domu miał już wysoką gorączkę i zapalenie płuc. Kilka dni po powrocie, gdy pradziadek dochodził do zdrowia, na Żychlin spadły bomby, jedna z nich rozerwała ścianę jego domu, wyrywając okna, a odłamek ugodził pradziadka w policzek – bliznę po tym zdarzeniu miał do końca życia. Kiedy pradziadek wyzdrowiał zajął się szmuglowaniem jedzenia do okupowanej Warszawy. Podczas kolejnej wyprawy do Warszawy, w 1941 roku, pradziadek został zatrzymany przez Niemców na Dworcu Zachodnim i wraz z innymi więźniami miał być wywieziony na przymusowe roboty w głąb Niemiec. Jednak udało mu się zbiec z transportu, gdy zatrzymali się nocą we Wrocławiu. Tym razem nie wrócił ani do Żychlina ani do Warszawy, tylko udał się do Świdnicy. Po dotarciu do Świdnicy postanowił zastosować inną taktykę przetrwania, a mianowicie, znając język niemiecki i mając praktykę w pieczeniu chleba zgłosił się dobrowolnie do pracy. Skierowano go do małżeństwa Nandzików, ostatnich przedwojennych właścicieli piekarni przy Wałbrzyskiej 1. Jak się potem okazało, na szczęście dla mojego pradziadka, była to bardzo zacna niemiecka rodzina – opowiada Bernard Sobczyk.

– W rodzinie zachowała się pamięć o tym, co opowiadał pradziadek. Nandzikowie bardzo dobrze go traktowali, niemal jak własnego syna. Pradziadek powtarzał, że byli to porządni ludzie. Żona pana Nandzika ciągle mu powtarzała: ”Johann jedz więcej, bo jesteś za szczupły”. Pan Nandzik postarał się o to, że pradziadek nie musiał nosić opaski na ramieniu z literą P i poruszał się swobodnie po okolicy – dodaje Bernard Sobczyk

Kim był Johann Nandzik? Urodził się w 1878 r. w Twardogórze (Festenberg) i był synem szewca, chociaż sam został mistrzem piekarskim. Do Świdnicy przyjechał przed 1908 rokiem z Wrocławia. Tu przejął piekarnię przy obecnej ulicy Trybunalskiej 19, należącą do Augusta Cusinde. Nandzik był osobą majętną. Oprócz piekarni posiadał także przy obecnej ulicy Trybunalskiej 14 stary dom ze sklepem, który wynajmował. Interesy Nandzikowi musiały iść chyba dobrze, skoro stać go było na to, aby zakupić w 1931 r. kamienicę z piekarnią przy ulicy Wałbrzyskiej 1. Koszt transakcji wyniósł 50 tysięcy marek, przy czym gotówką zapłacił 10 tysięcy. Wśród klientów miał opinię bardzo solidnego i prawego człowieka, a przede wszystkim dobrego fachowca. Oprócz pieczywa wypiekał także delikatne wyroby piekarnicze i ciastka. Jego roczne obroty po przejęciu Wałbrzyskiej 1 wynosiły w latach 30. XX wieku ok. 60 tysięcy marek rocznie, co w przybliżeniu stanowiło wartość parceli z domem przy ulicy Wałbrzyskiej 1. Wartość zapasów i nowoczesnych urządzeń w jakie wyposażona był piekarnia wynosiła ok. 8-10 tysięcy marek. Zatrudniał w różnych okresach czasu po 3 pomocników i 3 uczniów. Warto wspomnieć, że znajdujące się na elewacji budynku przy Wałbrzyskiej 1 płaskorzeźby z podobiznami kobiet, przedstawiają córki Johanna Nandzika. Taką informację przekazała nam Katarzyna Nawrocka-Węgłowska:

– W latach 1947-2002 mieszkała w tym domu  moja babcia – Antonina Lipowczyk oraz moja mama – Bożena Nawrocka. Z informacji przekazanych mi przez mamę dowiedziałam się, że w pierwszej połowie lat 70. XX wieku przyjechał do Świdnicy ostatni właściciel kamienicy – Johann Nandzik i odwiedził moich dziadków, którzy znali język niemiecki. Powiedział, że zajmował mieszkanie usytuowane na I piętrze, a na elewacji kamienicy znajdują się płaskorzeźby przedstawiająca dwie jego córki. W prezencie otrzymał zdjęcie swoich córek w owalnej ramie, które wisiało w mieszkaniu zajmowanym przez moich dziadków.

Wracając do Jana Sobczyka, w miarę spokojne życie u Nandzików przerwało aresztowanie go w 1943 po tym, jak jeden z członków miejscowego Hitlerjugend zadenuncjował go, że wraz ze swoim przyjacielem Stanisławem słuchają potajemnie radia.

  – Pradziadek z racji  tego, że się swobodnie przemieszczał, odwiedzał swojego przyjaciela z Kutna, który był skierowany do przymusowej pracy na gospodarstwie w pobliżu Świdnicy. Stanisław został wysłany do obozu Auschwitz – opowiada Bernard.

Jana wysłano do obozu przejściowego w Gross-Rosen, a następnie trafił do KL Mittelbau-Dora – niemieckiego obozu koncentracyjnego, założonego w pobliżu Nordhausen (Turyngia, Niemcy), celem dostarczenia niewolniczej siły roboczej do budowy pobliskiej, podziemnej fabryki zbrojeniowej. Jan Sobczyk znowu miał jednak szczęście, bo zamiast do pracy w podziemiach trafił do obozowej piekarni. Tu pracował aż do zbombardowania jej przez lotnictwo Aliantów, którzy podobno pomylili komin piekarni z krematorium. Podczas próby ucieczki został dotkliwie pobity przez esesmana i w rezultacie miał uszkodzony słuch. Pod koniec wojny Jan Sobczyk trafił do pracy w kamieniołomach, gdzie doczekał oswobodzenia. Przy swoim wysokim wzroście ważył zaledwie czterdzieści parę kilogramów.

Świdnicki Rynek w 1947 roku. W motocyklu, którym Jan Sobczyk woził mąkę z młyna siedzą jego synek – także Jan i córka Helenka

 – Z Turyngii pradziadek wyruszył w daleką drogę powrotną. Z gospodarstwa znajdującego się w pobliżu obozu pradziadek dostał konia i wóz oraz dokumenty od wojska, dzięki którym w dalszej drodze Sowieci, którzy ich zatrzymali nie zarekwirowali konia ani wozu. Jan Sobczyk zabrał na wóz kilkunastu wycieńczonych, na  wpół żywych współwięźniów i dotarł z nimi na Dolny Śląsk. Opowiadał także, że na przedmieściach Świdnicy, w kolumnie chyba wysiedlanych lub uciekających ze Świdnicy Niemców spotkał… żonę Johanna Nandzika. Miała mu wówczas powiedzieć: Idź Janie, zajmij się piekarnią. Nigdy więcej ani Johanna Nandzika, ani jego żony już nie spotkał… – opowiada Bernard Sobczyk.

Jan wrócił do piekarni na Wałbrzyską 1. Była zniszczona i zrujnowana przez Sowietów. Zapewne w poszukiwaniu skrytek ze złotem poskuwali płytki ze ścian. Zniszczyli także piec piekarniczy, który zalali wodą. Pradziadek do Świdnicy dotarł w obozowym pasiaku, gdy wrócił do swojego pokoju u Nandzików i chciał się przebrać po jego garniturach nie było śladu – został jedynie krawat.

 – Pradziadek opowiadał, że ten piec nagrzewało się przy użyciu pary. Rosjanie próbowali go uruchomić, ale chyba był dla nich zbyt nowoczesny, bo nie wiedząc jak go uruchomić, uszkodzili go zalewając wodą. Jan Sobczyk naprawił ten piec i uruchomił produkcję w piekarni po tym, jak przyznano mu piekarnię w użytkowanie. Wspominał, że jego pierwszym nabytkiem był kot, który codziennie zostawiał na progu cukierni kilkanaście myszy, i w ten sposób oczyścił ją z gryzoni. Motorem, widocznym na załączonym wcześniej zdjęciu, przywoził mąkę z pobliskiego młyna  – dodaje jego prawnuk.

To samo miejsce kilkadziesiąt lat później w 2021 r. Bernard Sobczyk – wnuk świdnickiego pioniera

Do Świdnicy Jan Sobczyk sprowadził swoją żonę Teodozję, wdowę po poległym w 1939 roku jego bracie Tadeuszu, w Świdnicy urodził się ich syn – także Jan. Z tego okresu zachowało się kilka wspomnień Jana Sobczyka ze Świdnicy. Opowiadał na przykład, że obok piekarni był niewielki sklep z cukierkami, prowadził pewien Żyd, którego potrącił jadący na motorze żołnierz sowiecki i od tego czasu utykał. Jan Sobczyk opowiadał rodzinie także o tym, że dla pewnego rosyjskiego generała piekł suchary, który ten pakował później w paczki i… wysyłał samolotem do domu, do ZSRR!

W Świdnicy Jan Sobczyk pozostał do 1949 roku. Być może osiadłby tu na stałe, ale uszanował wolę ojca – także Jana (sic!), który po stracie dwóch synów w bitwie nad Bzurą w 1939 roku oraz córki Marianny w 1929 roku, chciał pozbierać pozostałych członków rodziny po zawierusze wojennej w jedno miejsce, aby zamieszkali razem.

Jan Sobczyk – piekarz i cukiernik, świdnicki pionier

 – Miał przy tym argumentować, że lepiej, żeby cała rodzina była razem w Polsce, a nie na Dolnym Śląsku, bo Niemcy mogą wrócić – mówi Bernard Sobczyk.

W styczniu 1949 roku Jan Sobczyk zapakował więc dobytek na dwie ciężarówki i wraz z żoną Teodozją, urodzonym w Świdnicy 1946 roku Janem oraz z Heleną (córką brata Tadeusza) wyjechał ze Świdnicy do rodzinnego Żychlina (po drodze zaczął się rodzić jego drugi syn Henryk, a w 1953 roku urodził się  kolejny syn – Paweł.

Po pewnym czasie pobytu w Żychlinie, pradziadek rozpoczął pracę w Warszawie jako kierownik w kawiarni Stylowa przy pl. Konstytucji. W międzyczasie rozpoczął budowę swojej własnej cukierni w podwarszawskim Piastowie, gdzie przeniósł się wraz z rodziną. Do Świdnicy wrócił tylko raz wraz ze swoim synem Janem – moim dziadkiem. Spotkał się wówczas ze swoim przyjacielem Stanisławem. Czy odwiedził także swoją piekarnię i dom, w którym mieszkał w czasie wojny u Nandzików – tego nie wiem. Ale wielokrotnie opowiadał, że między innymi dzięki Nandzikom, udało mu się przeżyć wojnę. W rodzinnym archiwum zachowało się gdzieś jedyne zdjęcie Państwa Nandzików. Postaram się je odnaleźć i udostępnić do publikacji na Świdnickim Portalu Historycznym – kończy swoją opowieść o pradziadku Bernard Sobczyk.

Jan Sobczyk, więzień obozów koncentracyjnych Gross-Rosen i Mittelbau-Dora oraz jeden ze świdnickich pionierów zmarł w 1996 roku w Warszawie.

Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)

PS. Serdeczne podziękowania dla Bernarda Sobczyka i jego mamy Urszuli za skontaktowanie się z nami i opowiedzenie wspaniałej historii.

26 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.