Był kwadrans po siódmej 21 marca 1980 r. Kraków powoli budził się do życia. Ulice były jeszcze w miarę puste, podobnie jak Rynek. Przechodzący nim nieliczni przechodnie dostrzegli nagle ogień i ciemny dym unoszący się z miejsca gdzie stał stary hydrant. Obok niego natomiast człowieka, którego obejmowały płomienie…
Walenty Badylak urodził się 21 grudnia 1904 r. w Krakowie. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Przed 1939 r. został czeladnikiem piekarskim. Potem podczas wojny pracował w Vereinigte Maschinen Kessel und Waggon-Fabriken L. Zieleniewski und Fitzner Gamper Aktiengesellschaft, czyli dawnej Zjednoczonej Fabryce Maszyn i Wagonów L. Zieleniewski i Fitzner-Gamper S.A. Był członkiem Armii Krajowej i Kedywu (pseudonim „Szymon”).
Jeszcze przed wojną ożenił się ze Ślązaczką niemieckiego pochodzenia. Jak się później okazało, był to pierwszy z kilku dramatów życiowych Badylaka. W latach okupacji żona podpisała bowiem deklarację Volksdeutscha, a jedynego syna – Bogusława zapisała do Hitlerjugend.
W 1946 r. Walenty Badylak postanowił rozpocząć nowe życie. Przede wszystkim rozwiódł się, co zważywszy na przeszłość żony nie było trudne. Sąd przyznał mu także opiekę nad synem. Razem z nim postanowił udać się na Ziemie Zachodnie. Osiedlił się w niewielkiej wsi Mrowiny w gminie Żarów (powiat świdnicki). Ponieważ z zawodu był piekarzem, otrzymał w użytkowanie od polskich władz osadniczych mieszkanie i piekarnię, która do maja 1945 r. należała do mistrza piekarskiego Paula Waltera. Budynek, w którym mieściła się piekarnia stoi do chwili obecnej (Mrowiny, ul. Szkolna 2). Początkowo wydawało się, że wszystko będzie układać się dobrze, ale dość szybko SB zaczęło gnębić młodego Badylaka, ze względu m.in. na jego przynależność do Hitlerjugend. Wyrzucono go między innymi z technikum. Chłopak załamał się i rozpił.
Represje dotknęły także Walentego Badylaka. Systematyczne kontrole, nachodzenia, domiary podatkowe sprawiły, że piekarnia podupadła, a w końcu w 1950 r. została mu ona odebrana przez komunistów. Badylaka, który nie mógł się pogodzić z faktem, że jego syn był w Hitlerjugend, przeżył kolejny dramat. W 1953 r. syn najpierw zapisał się do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a następnie w grudniu tego roku rozpoczął podjął pracę w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gliwicach. Później od 1957 r. do września 1970 r. był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa w Komendzie Miejskiej MO w Gliwicach. Walenty Badylak po odebraniu mu piekarni, przez krótki czas pracował jeszcze w Żarowie, w Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej RUCH.
Ostatecznie jednak w 1955 r. postanowił wyjechać z Mrowin do Krakowa. Tu ożenił się po raz drugi – z Ireną Sławikowską. Jej pierwszy mąż był kapitan 6. Pułku Artylerii, stacjonującym w 1939 r. we Włodzimierzu Wołyńskim. Zginął wiosną 1940 r., zastrzelony przez sowieckie NKWD w Katyniu. Niewątpliwie wpływ żony miał decydujące znaczenie dla faktu, że Badylak zaczął się interesować zbrodnią katyńską. Po powrocie do Krakowa Walenty Badylak znalazł zatrudnienie w Akademii Górniczo-Hutniczej, a następnie w Zakładzie Zieleni Miejskiej, gdzie pracował do czasu przejścia na emeryturę w 1963 r. Wydawało się, że mógł już pędzić spokojne życie emeryta, gromadząc ulubione książki, słuchając muzyki poważnej i zgłębiając historię, która w PRL był zakazana…
Niestety, los sprawił, że spotkał go kolejny dramat. W 1975 r. w wypadku samochodowym zginął jedyny syn Ireny Badylak z pierwszego małżeństwa. Żona Walentego Badylaka nie potrafiła pogodzić się z tą stratą i po pogrzebie w sierpniu 1975 r. popełniła samobójstwo. Odtąd do końca życia Badylak mieszkał już sam w swoim mieszkaniu przy ulicy Kremerowskiej 15 w Krakowie.
Jakie myśli musiały targać 70-letnim, samotnym człowiekiem, który przeżył tyle dramatów życiowych? Dziś możemy się tylko tego domyślać. Zapewne pięć samotnych lat od śmierci żony musiało wpłynąć na jego decyzję. Zapewne nie mógł się pogodzić nie tylko z dramatami osobistymi, ale i z fałszem i historycznymi kłamstwami, którymi komunistyczne władze PRL karmiły społeczeństwo. Dla oczytanego, inteligentnego i interesującego się historią człowieka – ten fałsz, obłuda i zakłamanie, były kolejnymi „prawdami” z którymi nie chciał i nie mógł się pogodzić. Postanowił przeciw temu zaprotestować, niszczą najcenniejszy dar, jaki otrzymał – swoje życie.
21 marca około godz. 7.30 76-letni Walenty Badylak, nie zwracając niczyjej uwagi podszedł do starego hydrantu na krakowskim Rynku. Miał wszystko zaplanowane. Na wysokości piersi przykuł się łańcuchem do hydrantu. W kieszeniach ubrania miał pojemniki z benzyną. Część z nich wylał na siebie i podpalił. Płomienie błyskawicznie objęły go całego. Po latach w wielu publikacjach pojawiły się wspomnienia osób, które były świadkami samospalenia się Walentego Badylaka. Opowiadali, jak próbowali ugasić płomienie na nim i odciągnąć go od hydrantu, a on tylko odpowiadał spokojnym głosem: „Nie ciągnij mnie, bo ja jestem przywiązany łańcuchem” czy „Nie zbliżajcie się, bo zaraz wybuchnie”. (chodziło o pojemniki z benzyną ukryte w kieszeniach). Dopóki mógł mówić…
Walentego Badylaka nie udało się uratować. Zmarł w karetce, w drodze do szpitala. Pogrzeb odbył się w ścisłej tajemnicy 25 marca 1980 r. na cmentarzu Batowickim. Pochowano go w anonimowym grobie z tabliczką „NN”. W ostatniej drodze towarzyszył mu tylko syn Bogusław z żoną. Dopiero kilkanaście miesięcy później na krzyżu zamontowano tabliczkę z imieniem i nazwiskiem.
Służba Bezpieczeństwa i kierownictwo aparatu partyjnego w Warszawie miało duży problem z tym, jak wytłumaczyć samospalenie się Walentego Badylaka, tym bardziej, że krakowianie, nie zważając na pełno agentów bezpieki, przynosiło kwiaty i znicze, stojąc w milczeniu nad miejscem kaźni. Widać to na zachowanych zdjęciach autorstwa Stanisława Markowskiego, które wykorzystane zostały później między innymi w filmie dokumentalnym o Walentym Badylaku – „Święty ogień”.
Ostatecznie SB w porozumieniu z władzami centralnymi postanowiło podać do publicznej wiadomości, że Badylak był… chory psychicznie. Późniejsze śledztwa wykazały, że było to kłamstwo i oszustwo, łącznie ze spreparowanymi świadectwami lekarskimi. SB powieliło w tym wypadku stosowany schemat oczerniania. Kiedy w 8 września 1968 r. podczas dożynek na stadionie X-lecia w Warszawie spalił się Ryszard Siwiec – w proteście przeciwko agresji na Czechosłowację, zrobiono z niego pijaka i także osobę chorą psychicznie.
Walenty Badylak pozostawił dwa przesłania. Na piersiach podczas samospalenia miał na drucie przymocowaną miedzianą płytkę z wyrytym napisem: „Płatni przez katyńskich morderców renegaci wyrzucili 15-letniego jedynaka ze szkoły. Z solidnej piekarni zrobili knajpę. Jedynak rozpił się. W. Badylak”.
W jego mieszkaniu funkcjonariusze SB znaleźli natomiast kartkę do rodziny „Kochani – jeżeli tam nie ma nicości, a są duchy bratnie, będę was wspomagał, a w chwilach szczególnych odczujecie moją obecność – ojciec i dziadek”.
W 1990 r. w kaźni Walentego Badylaka jego wnuk – ksiądz Wojciech Badylak poświęcił pamiątkową tablicę. W 2004 r. studzienkę z hydrantem odrestaurowano. Napis, jaki się na niej znajduje brzmi: „Nie mógł żyć w kłamstwie, zginął za prawdę”.
Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)
11 LIKES
Piękna, poruszająca historia… Dziękuję!
Nareszcie mój Dziadek Walenty doczekał się zgodnego z prawdą opisu swojej osoby. Dziękuję – Jego najmłodszy z trzech wnuków – Dariusz Badylak (y)
Panie Darku wysłałem do Pana e-mail 🙂 Pozdrawiam Andrzej Dobkiewicz