27 lutego minęła niezauważenie 70. rocznica śmierci wybitnego rysownika i malarza Tadeusza Gadomskiego, jednego z ostatnich uczniów Jana Matejki. Ostatnie lata życia artysta spędził w Świdnicy. Czy szczęśliwe? Tadeusz Gadomski nie miał łatwego życia. Wielkim cieniem położyła się na nim tragedia z krakowskiego okresu życia artysty. Tragedia, której źródłem była wielka miłość i namiętność…
Ten nieznany epizod z życia Gadomskiego opisał krakowianin Marek Sołtysik, który na podstawie archiwalnych akt sądowych rekonstruował dramaty ludzi sławnych, ale i zapomnianych. Jedną ze spraw, którą się zajął, jest ta dotycząca zabójstwa dokonanego właśnie przez Tadeusza Gadomskiego.
Ojciec przyszłego malarza – Walery był cenionym i uznanym krakowskim rzeźbiarzem. I to właśnie tam przyszły świdniczanin się urodził. Ale jego życie było początkowo bardzo pogmatwane. Nie wiodło mu się. W 1897 roku ożenił się z piękną ponoć panną Heleną z Zielińskich. Rok później urodziła się im córka. Niestety, małżeństwo nie należało do udanych. 30-letni Tadeusz, choć był przystojnym blondynem, jednak nie posiadał wystarczających dochodów, by młodej żonie zapewnić lukratywne życie. Jako rysownik w piśmie Diabeł nie zarabiał zbyt wiele. A młoda żona chciała używać życia. Bardzo szybko porzuciła więc domowe pielesze i związała się z prowincjonalną grupą teatralną. Mąż prawie od razu odkrył pierwszy romans, w który się wdała z amantem scen objazdowym, niejakim panem Konopką. Awantura, jaka wybuchła w domu po odkryciu tego faktu, była niezwykle gwałtowna i głośna. W każdym razie sąsiedzi tej nocy podobno nie mogli spać, a nad ranem piękna Helena spakowała manatki i opuściła mieszkanie Gadomskiego. Po pewnym czasie wróciła z powrotem z Poznania, wycieńczona i zaniedbana. Jak się okazało, kochanek nie potrafił zabezpieczyć kobiecie warunków do życia. Nie potrafiła jednak żyć już z malarzem, toteż bardzo szybko zaangażowała się w wędrownym Teatrze im. Moniuszki, gdzie grała mało znaczące role pod pseudonimem Brzezińska. W tym teatrze poznała też 40-letniego chórzystę Antoniego Walendowskiego. Ponoć było to wzajemne zauroczenie i aktorzy byli ze sobą szczęśliwi. Ale Gadomski nie chciał zrezygnować z ukochanej żony. Okazja do nawiązania kontaktu pojawiła się, gdy trupa zjechała wiosną do Krakowa. Odrzucony małżonek jednak bezsilnie błagał żonę o powrót. W końcu zdesperowany poprosił o pomoc teściową. Ta w dobrych czasach zięcia lubiła. Będąc pod wrażeniem jego twórczości jako rysownika, dała mu na pamiątkę nóż do ostrzenia ołówków. Scyzoryk oprawiony w drewno, praktyczny i ładny miał małe ostrze – 4 cm i duże – 8 cm. Wymiary nie bez znaczenia…
Po nieudanych próbach rozmowy z Heleną, Tadeusz Gadomski udał się do sprzyjającej mu jeszcze do niedawna teściowej, błagać o pomoc w odzyskaniu Heleny. Jeżeli liczył na dawną sympatię, rozczarował się srodze. Matka Heleny stwierdziła, że oczywiście wstawi się za nim, jeżeli wróci z portfelem wypchanym pieniędzmi, obwiniając go o rozpad małżeństwa, ponieważ z trudem zarabia na dom i potrzeby żony.
Gadomski, miotany uczuciem zazdrości,, 31 maja poszedł na przedstawienie teatru, w którym grała żona. Po spektaklu dołączył do wracającej Heleny. Okazało się, że wraz z teściową i jego żoną do wspólnego mieszkania podąża dwóch aktorów – Walendowski właśnie i Kiciński. Gadomski nie w ciemię bity zorientował się w czym rzecz, ale panowie zachowując konwenanse, nie weszli z paniami do domu. Dlatego czekał pod bramą mieszkania teściowej na ulicy Czarnowiejskiej 50 aż do 1.30 w nocy. W końcu pojawili się pijani amanci. Gadomski skoczył od nich ze słowami, że kompromitują kobiety nachodząc je. Walendowski zareagował obelgami. Gdy usłyszał, od Walentowskiego, że – Tam na górze czeka na niego taka cieplutka (chodziło o Helenę). Gadomski stracił do reszty panowanie nad sobą. Skoczył do Walendowskiego i spoliczkował go. Ten nie chcąc być dłużny, laską uderzył rysownika w głowę. Panowie od słów szybko przeszli do czynów. Zaczęła się szarpanina. Stojący obok Kiciński próbował ich bezskutecznie rozdzielić. Nie wiadomo do końca, jak Gadomski trzykrotnie wbił scyzoryk od teściowej w kochanka żony… Kiciński zawlókł rannego Walendowskiego do mieszkania Heleny i jej matki. Pojawił się tam także zszokowany całym zajściem Gadomski. Później półprzytomny z zakrwawionym scyzorykiem w ręku błąkał się po Krakowie, trafiając w końcu do redakcji Diabła. Tu znalazła go policja, która poinformowała go, że Walendowski wykrwawił się w drodze do szpitala i zmarł. Wynik sekcji zwłok był jednoznaczny: przebita lewa komora serca. Ostrze scyzoryka o długości 8 cm sięgnęło serca. To była jedna z pięciu a nie trzech ran, jakie zadał kochankowi żony Gadomski. Oskarżony został o to, że działał „wprawdzie nie w zamiarze zabicia, lecz w innym nieprzyjaznym zamiarze”, ale stanowi to i tak zbrodnię zabójstwa, za co groziła kara od 5 do 10 lat więzienia.
5 lipca 1897 roku przed sądem rozpoczęła się jego sprawa. Przed sądem Gadomski był spokojny i odpowiadał bez uniesień. Żona i teściowa malarza odmówiły zeznań. Sąd i prokurator dziwili się, dlaczego nie oskarżył żony i jej kochanka o cudzołóstwo, co było w austriackim systemie prawnym karane półrocznym pozbawieniem wolności. Gadomski nie odpowiedział. Bo co też mógł powiedzieć artysta o niezwykle wrażliwej duszy, który – jak zeznawali świadkowie – pałał wielką miłością do swojej żony. Miłością i namiętnością tak wielką, że doprowadziła do zbrodni.
W mowie końcowej jeden z najlepszych adwokatów krakowskich adwokata Felisk Csèsznak, który bronił Gadomskiego, powiedział: Tu nie ma zbrodniarza, tu jest tylko ofiara tragedii rodzinnej, spowodowanej wtargnięciem złego demona do domu oskarżonego; demona, który od pierwszej chwili zniszczył szczęście stojącego przed wami człowieka, złamał jego życie (…).
Narada ławy przysięgły trwała krótko, a werdykt był jednogłośny. Dwunastu przysięgłych przyznało, że wskutek działań oskarżonego ofiara straciła życie i jednocześnie, przyznała, że Gadomski popełnił czyn w obłąkaniu umysłu, w którym nie widział, co czyni. Trybunał sędziowski na tej postawie uniewinnił malarza od zarzutu popełnienia zabójstwa. Zgromadzona na sali publiczność przyjęła wyrok oklaskami.
Tadeusz Gadomski podobno nigdy nie otrząsnął się z tej tragedii.
A. Dobkiewicz
Tekst powstał na podstawie artykułu Marka Sołtysika Widmo Chórzysty, opublikowanym w miesięczniku Palestra, z którego mogliśmy skorzystać dzięki uprzejmości autora.
16 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!