Kiedy wtargnęli do jego mieszkania i chcieli go aresztować, dumnie przypiął do piersi Żelazny Krzyż otrzymany za bohaterstwo i poświęcenie podczas I wojny światowej i zawołał: Zatem ruszajmy, Panowie!…
Niedawno przedstawiliśmy historię kliniki ginekologiczno-położniczej Quisisana dr Hansa Möllera, która do 1945 roku działała w budynku przy obecnym placu Świętej Małgorzaty 1-2 w Świdnicy. Niejako post scriptum do tego artykułu [czytaj tutaj: Św. Małgorzaty 1-2: Quisisana (cz. I), Świętej Małgorzaty 1-2: Quisisana (cz. II), Świętej Małgorzaty 1-2: Quisisana (cz. III)] jest niniejszy szkic historyczny, który przedstawia – na tyle, na ile pozwoliły zgromadzone informacje – historię dwóch lekarzy, którzy pracowali w tej klinice. Historię dramatyczną i ukazującą bezwzględność nazistowskiego sytemu totalitarnego wobec obywateli państwa niemieckiego. O ile jeszcze w przypadku pierwszego lekarza, którego chcemy przedstawić od holocaustu uratowała go ważna zapewne decyzja życiowa, o tyle w drugim przypadku polityka nazistowskich Niemiec zmusiła go do porzucenia swojej Ojczyzny w dramatycznych okolicznościach.
Pierwszym z tych lekarzy był dr Ernst Meyer – w nomenklaturze nazistowskiej – pół-Żyd. Urodził się w 1863 roku. W 1882 roku ukończył świdnickie gimnazjum, a następnie studia medyczne, po których wrócił do Świdnicy, gdzie otworzył praktykę lekarską. Cieszył się dużym poważaniem wśród świdniczan, co w przyszłości miało w pewnym sensie zaprocentować.
Ożenił się z córką ewangelickiego pastora w Kościele Pokoju w Świdnicy Ottona Pfeiffera (1827-1902). Jego miłość musiała być chyba wielka, skoro aby móc poślubić wybrankę swojego serca, zmienił wyznanie z mojżeszowego na ewangelickie. Podczas I wojny światowej dr Ernst Meyer służył w armii, otrzymując za zasługi Krzyż Żelazny I klasy. Przez wiele lat był lekarzem w klinice Quisisana, mieszkając zresztą w jej budynku, przy placu Świętej Małgorzaty 1-2. Kiedy w Świdnicy władzę przejęli narodowi socjaliści i rozpoczęły się szykany ludności żydowskiego pochodzenia, dr Meyer był chyba jednym z nielicznych, których naziści pozostawili w spokoju. Jak się wydaje wpływ na to miało właśnie owo przejście na ewangelizm oraz fakt, że cieszył się w mieście olbrzymim poważaniem. Po prostu naziści nie odważyli się na szykany wobec niego.
Według nieżyjącego już historyka i przedwojennego świdniczanina Horsta Adlera – dr Ernst Meyer był jedynym Żydem, który mieszkał w Świdnicy do końca II wojny światowej. Swoje miasto, z którym przez ponad pół wieku był związany, opuścił dopiero podczas ewakuacji w lutym 1945 roku, w wieku 82 lat. Jak wielu ewakuowanych świdniczan dr Ernst Meyer skierował się do Czech, gdzie pozostał do końca wojny. Potem wyjechał do Berlina. Tutaj też zmarł 29 marca 1946 roku.
Drugim lekarzem pracującym w klinice Quisisana był dr Martin Jan Herbert Adamkiewicz – drugi, młodszy syn świdnickiego radcy sądowego Hugo Adamkiewicza, który zmarł w Świdnicy 1 lutego 1935 roku. Ze związku z Agathe Adamkiewicz (córką Isidora i Henriette Witkowski) urodziła się trójka dzieci:
* Alfred Harry Adamkiewicz – urodzony 31 lipca 1883 roku w Wilhelmshöhe (Saksonia).
* Else Cornelia Mathilde Adamkiewicz – urodzona 6 lutego 1885 roku w Wilhelmshöhe (Saksonia).
* Martin Jan Herbert Adamkiewicz – urodzony 30 listopada 1886 roku w Świdnicy.
(O losach rodzeństwa Martina – Alfreda i Else, opublikowany zostanie osobny artykuł).
W niektórych źródłach i dokumentach archiwalnych przy imionach i nazwiskach rodzeństwa są dopisane dodatkowe imiona – Israel w wypadku Martina i Alberta oraz Sara w wypadku Else. To efekt uchwalonej 17 sierpnia 1938 roku ustawy, która nakazywały niemieckim Żydom dodawanie w oficjalnych dokumentach przed swoim oficjalnym imieniem żydowskiego imienia Izrael (w przypadku mężczyzn) oraz Sara (w przypadku kobiet).
Martin Adamkiewicz ukończył w Świdnicy gimnazjum, a następnie studia medyczne w specjalności ginekologia. Podobnie jak kilka dekad wcześniej dr Meyer i on powrócił do Świdnicy, gdzie otworzył praktykę lekarską. Mieszkał razem z ojcem Hugo Adamkiewiczem w zachowanej do dziś kamienicy przy obecnej Alei Niepodległości 12.
Podczas I wojny światowej służył w armii cesarskiej jako starszy lekarz w pułku strzelców. Za odwagę i ofiarne pełnienie służby otrzymał Krzyż Żelazny I klasy. Ciekawostką jest, że w ciągu całego okresu trwania wojny od jej pierwszego dnia kiedy został zmobilizowany aż do jej zakończenia, nie wziął ani jednego dnia urlopu. Podczas służby został poważnie ranny, co skutkowało późniejszym inwalidztwem. Przyznany mu został także specjalny medal za odniesione rany.
Po powrocie z wojny do Świdnicy założył prywatną praktykę i rozpoczął pracę u dr Hansa Möllera w klinice Qusisana. Szybko zyskał uznanie świetnego lekarza. Spokojne lata pracy, której zdaje się poświęcił całkowicie (z posiadanych informacji wynika, że nigdy nie założył rodziny) przerwane zostały w momencie dojścia do władzy w Niemczech narodowych socjalistów i rozpętaną przez nich nagonką na środowiska żydowskie.
Dramatyczne przejścia dr Martina Adamkiewicza rozpoczęły się w Noc Kryształową, kiedy całe hitlerowskie Niemcy zapłonęły setkami podpalonych synagog (9/10 listopada 1938 r.), chociaż z pewnością już wcześniej miały miejsce wobec niego szykany. Między innymi w tygodniku Der Stürmer (tłum. Szturmowiec) będący organem prasowym NSDAP, ukazywały się w specjalnej rubryce dane osobowe z adresami zamieszkania Niemców żydowskiego pochodzenia. Cel takiej propagandy był oczywisty. W 1938 roku w Der Stürmer wymieniony został także dr Martin Adamkiewicz.
Noc Kryształowa w Świdnicy przebiegła dokładnie w taki sam sposób, jak w innych miastach Niemiec. Najpierw podpalona została synagoga, do wnętrza której członkowie SA i SS wlali benzynę i podłożyli ogień. Już wówczas dało się wyczuć atmosferę terroru i zastraszania. Wielu świdniczan przypatrywało się pożarowi w milczeniu, a straż pożarna nie interweniowała, pilnując jedynie aby ogień nie przeniósł się na sąsiednie budynki. Ciąg dalszy anty żydowskich ekscesów przyniósł zniszczenie wielu sklepów w mieście. 10 listopada grupa członków SA w towarzystwie policji wdarła się między innym i do mieszkania doktora Adamkiewicza.
Podczas aresztowania, którego doświadczyło w tym dniu kilkunastu świdnickich Żydów, Martin Adamkiewicz z dumą przypiął sobie Krzyż Żelazny otrzymany podczas I wojny światowej i zwrócił się do aresztujących go SA-manów i policjantów: Zatem ruszajmy, Panowie!…
Aresztowani Żydzi, w tym Martin Adamkiewicz zostali doprowadzeni na komendę Policji i siedzibę Gestapo (obecnie siedziba komendy Policji przy ulicy Jagiellońskiej w Świdnicy). Każdemu z aresztowanych zaaplikowano łyżkę rycyny i zamknięto w jednym pomieszczeniu z wiadrem na środku do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Po 12 godzinach aresztowanych rozdzielono ich do innych pomieszczeń i ostatecznie zwolniono po kilku dniach.
W tym czasie większość żydowskich mieszkań została zdemolowana lub rozkradziona. Jednocześnie z aresztowaniem, został skonfiskowany majątek Żydów. Z dokumentów zachowanych w archiwach wynika, że majątek dr Martina Adamkiewicza szacowano według wyliczeń Finanzamt (Urzędu Finansowego) na 73.388 marek, w tym na 4.020 wyceniono jego praktykę lekarską, ponad 12 tysięcy miał zapisane na hipotece, na pozostałą kwotę składała się wartość mieszkanie, oszczędności i różnego rodzaju polisy w pięciu towarzystwach ubezpieczeniowych. Warto zapamiętać tą kwotę – czyniąca z Adamkiewicza człowieka dość zamożnego – w kontekście późniejszych wydarzeń w jego życiu.
Świdnicki lekarz nie mógł wrócić już do swojego mieszkania. Nakazano mu przenieść się do kamienicy przy Agnestraße 2, obecnie kamienica przy ulicy Księżnej Agnieszki 6. Być może był to drugi dom w Świdnicy, w którym nakazano się osiedlić świdnickim Żydom. Pierwszy dom będący swojego rodzaju gettem znajdował się w kamienicy kupca i przewodniczącego Żydowskiego Związku Kulturalnego – Ericha Kohna (kamienica Rynek 27). Do niego właśnie spędzono wszystkich świdnickich Żydów w 1940 roku.
Okazuje się, że przy Agnestraße 2, mógł być drugi dom, będący żydowskim gettem. Jeszcze w 1942 roku przebywało tu kilkoro Żydów w pięciopokojowym mieszkaniu na II piętrze należącym do Żydówki Margarethe Zolki. Wcześniej, w 1938 roku w tym domu musiał zamieszkać także dr Martin Adamkiewicz, taki – ostatni adres zamieszkania w Świdnicy – widnieje bowiem w zachowanych dokumentach archiwalnych.
Dalsze losy znanego świdnickiego lekarza poznajemy dzięki wspomnianym właśnie dokumentom.
Okazuje się, że Martinowi Adamkiewiczowi udało się wyemigrować z Niemiec. Według relacji wspomnianego wcześniej historyka Horsta Adlera – Martin Adamkiewicz miał wyjechać przez ZSRR, Japonię i Szanghaj do Chile. Taka podróż przez dwa kontynenty drogą lądową wydaje się mało prawdopodobna. Zachowane dokumenty wskazują na to, że rzeczywiście dotarł do Chile, ale drogą morską z Hamburga. Prawdopodobnie udało mu się otrzymać zezwolenie na wyemigrowanie i dostać na któryś ze statków płynących do Ameryki Południowej. Przed opuszczeniem Niemiec został jednak zmuszony do złożenia w banku Warburg & Co. w Hamburgu, w tzw. depozycie dla emigrantów reszty swoich pieniędzy i innych rzeczy wartościowych. Z zachowanej korespondencji dowiadujemy się, że było to 1.954 marki oraz 4 % obligacje Budowy Kolei Północnoczeskiej z 1882 roku oraz obligacje przedsiębiorstwa Theiss z 1880 roku. Według informacji bankowych z późniejszego okresu, owe papiery wartościowe, nie miały żadnej… wartości. Tyle zostało Adamkiewiczowi z całego majątku, wynoszącego ponad 73 tysiące marek! Jak wynika z dokumentów, cały majątek (mieszkanie, konta i inne aktywa) przejęte zostały pod zarząd Gestapo i urzędu finansowego, a następnie w marcu 1941 roku skonfiskowane na rzecz III Rzeszy.
29 lipca 1939 roku – to oficjalna data wyemigrowania doktora Adamkiewicza do Chile. Znalazł się on tu w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Przez kilkanaście następnych miesięcy, przynajmniej do połowy 1941 roku nie zdołał załatwić sobie obywatelstwa chilijskiego z uwagi na fakt, że był nadal obywatelem Niemiec. Te ostatnie odebrano mu 14 lipca 1941 roku. Nie mając obywatelstwa Chile, nie mógł wykonywać zawodu lekarza i nawet podjąć innej, oficjalnej pracy, a ponieważ nie dysponował prawdopodobnie żadnymi większymi środkami finansowymi, jego sytuacja ekonomiczna była dość dramatyczna.
W Niemczech pilotowania jego spraw podjął się wrocławski adwokat Richard Israel Eckersdorff (oficjalnie upoważniony przez Niemców do reprezentowania interesów Żydów), który przez kilkanaście miesięcy 1940 i 1941 roku próbował uzyskać od urzędu finansowego w Berlinie (Finanzamt Moabit-West) zezwolenie na odblokowanie kont doktora Adamkiewicza co miało umożliwić wypłatę jego honorarium. Starał się również między innymi o to, aby Adamkiewiczowi przywrócono wypłacanie miesięcznej renty inwalidzkiej z racji odniesionych ran podczas I wojny światowej (23,35 marki), a także jednorazowej wypłaty dla niego kwoty 300 marek, ze względu na trudną sytuację finansową jego klienta. Korespondencja pomiędzy urzędami finansowymi w Świdnicy, Wałbrzychu, Berlinie oraz Gestapo, bankami i ministerstwem gospodarki trwała przez kilkanaście miesięcy. Ostatecznie, dzięki załączonemu oświadczeniu dowódcy pułku, w którym podczas I wojny światowej służył Adamkiewicz, ministerstwo gospodarki Rzeszy wyraziło zgodę na wypłatę mu renty inwalidzkiej za kilka miesięcy w kwocie łącznej, zaledwie 153,30 marek. Nota bene należy tu docenić postawę niewymienionego w dokumentach z nazwiska dowódcy pułku Adamkiewicza, który bardzo chwalił w swoim oświadczeniu postawę, patriotyzm i ofiarność świdnickiego lekarza na froncie. Takie oświadczenie musiało być w zaistniałych okolicznościach dużym aktem odwagi i oficerskiego honoru a przede wszystkim zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Urzędy w Niemczech nie zgodziły się natomiast na jednorazową wypłatę Martinowi Adamkiewiczowi kwoty 300 marek oraz na wypłatę pieniędzy jego bratu, który mieszkał we Wrocławiu. Wobec zablokowania kont przez Gestapo, swojego honorarium nie odzyskał także adwokat Richard Israel Eckersdorff. Zresztą nie żył on już w maju 1942 roku, kiedy wdowa po nim – Margarete Eckersdorff starała się bezskutecznie odzyskać te pieniądze od Rzeszy, na której rzecz przepadł cały majątek Adamkiewicza.
W Chile świdnicki lekarz początkowo mieszkał w stolicy – Santiago de Chile. Nie mając chilijskiego obywatelstwa – jak już wspomniano – nie mógł wykonywać zawodu lekarza. Z pism, jakie wysyłał do urzędów w Niemczech jego pełnomocnik wynika, że pozostawał bez środków do życia, pracy, nie miał także funduszy na nostryfikację swojego dyplomu lekarskiego w Chile (konieczne było do tego ukończenie jakiejś formy studiów w języku hiszpańskim).
Poza tym Adamkiewicz chorował i był w złej kondycji fizycznej. Wspomniany już historyk Horst Adler w jednym ze swoich artykułów podał, że ostatecznie udało mu się nostryfikować dyplom lekarski (ukończyć studia). Potwierdził to nam Hans Gerhard Möller – wnuk właściciela kliniki Quisisana – Hansa Möllera, który pamięta, że dziadek otrzymał kiedyś list od Martina Adamkiewicza, w którym pisał, że musiał na nowo ukończyć studia i ponownie napisać swój doktorat. Dopiero wtedy mógł oficjalnie pracować w zawodzie.
Z sierpnia 1941 roku pochodzi ostatnia informacja o dr Martinie Adamkiewiczu, którą udało się autorom niniejszego szkicu odnaleźć. Mieszkał wówczas w mieście Viña del Mar, położonym ok. 110 kilometrów na południe od Santiago. Dziś Viña del Mar to blisko 300-tysięczne miasto, wchodzące w skład aglomeracji Gran Valparaíso. Dom Carnuli Vasquez de Valides u której mieszkał dr Martin Adamkiewicz już nie istnieje. Zniknął z kart historii tak samo, jak osoba świdnickiego lekarza. Nie udało się ustalić czy mieszkał tam do końca życia, czym się zajmował i kiedy zmarł.
Pozostała nieznana do tej pory praktycznie historia o znanym i poważanym przed wojną świdnickim lekarzu, którego wyrzekła się opanowana przez nazistów jego niemiecka Ojczyzna.
Andrzej Dobkiewicz & Sobiesław Nowotny
Fundacja IDEA
13 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!