Podczas trwających prac związanych z rewitalizacją skweru koło dawnego klasztoru kapucynów w Świdnicy, dokonano dwóch odkryć.
Omawiany teren znajdował się w średniowieczu tuż przy murach obronnych Świdnicy, obok zamku książąt świdnicko-jaworskich. Kiedy w 1532 roku zrujnowany zamek ostatecznie spłonął, lenno zamkowe przeszło w ręce prywatne i obiekt został odbudowany bardziej jako renesansowa rezydencja niż założenie obronne. W 1676 roku hrabia Rzeszy Christoph Wenzel von Nostitz przekazał pozamkowe obiekty zakonowi kapucynów, którzy w 1680 roku wznieśli w tym miejscu klasztor, a dwa lata później kościół. Teren obecnego skweru należał do kapucyńskich posiadłości i znajdował się tu prawdopodobnie ogród klasztorny, chociaż ostatnio historyk Sobiesław Nowotny natrafił w archiwalnych dokumentach na informację, iż kapucyni mieli swój mały cmentarz, na wzór tych niewielkich nekropolii, które znajdowały się przy klasztorze dominikanów (obecnie teren aresztu śledczego) czy klasztorze franciszkanów (pomiędzy ulicami Franciszkańską i Grodzką). Analizując dostępne mapy i rekonstrukcje, w zasadzie teren obecnego skweru mógł być jedynym, gdzie taki cmentarz był zlokalizowany.

Nie mamy stuprocentowej pewności, czy w czasach średniowiecza znajdowały się tu jakiekolwiek budowle. I nie mówimy tu o domach mieszkalnych, których raczej nie było, a jedynie o ewentualnie jakiś budynkach gospodarczych, przynależnych do zamku lub później do rezydencji rodowej i klasztoru. Cokolwiek tu istniało, zostało zapewne zmiecione z powierzchni ziemi w momencie wielkiego wybuchu prochu w tzw. Wieży Prochowej, która znajdowała się w okolicach wylotu obecnej ulicy Kotlarskiej. W baszcie znajdowało się wówczas 60 cetnarów (ponad 3 tony) prochu. Wybuch, który miał miejsce 15 lipca 1667 roku przed godziną 4 po południu był potworny. W głównym murze obronnym miasta powstała wyrwa o szerokości 14 metrów, a mury międzymurza zostały zniszczone na długości ok. 80 metrów. Całkowicie zniszczony został mur zewnętrzny. Z powierzchni ziemi znikły także trzy duże domy przy ulicy Kotlarskiej, a wiele wokół zostało uszkodzonych. Na pewno po tym wybuchu, żadne inne budynki nie powstały w miejscu obecnego skweru, z wyjątkiem dzieł fortecznych nowożytnej twierdzy świdnickiej.
Tym większą więc zagadką jest pierwsze z odkryć podczas prowadzonych prac. Budowlańcy w osi chodnika od strony ulicy Zamkowej natrafili na kilka stopni schodowych, które prowadziły do podziemnego pomieszczenia, jak nas poinformowano o długości 4-5 metrów i szerokości ok. 2,5-3 metrów. Duża jego część zalana była wodą. Forma i materiały użyte do wykonania wejścia mogły sugerować, że wykonane ono zostało gdzieś na przełomie XIX/XX wieku, ale nie wyklucza to faktu, że sama komora mogła powstać wcześniej. O możliwości wytłumaczenia przeznaczenia tego podziemnego obiektu zapytaliśmy kilku badaczy i historyków, zajmujących się różnymi okresami w dziejach miasta, ale nikt nie potrafił dać jednoznacznej odpowiedzi co do przeznaczenia znaleziska.
Wykluczyć należy teorię, że jest to pozostałość po jakimś domu z tej prostej przyczyny, że w tym miejscu nie było żadnej zabudowy tego typu. Wątpliwe wydaje się, aby był to schron. Świdnickie Szczeliny przeciwlotnicze z lat 30. XX wieku i inne schrony zaadaptowane z dawnych umocnień twierdzy świdnickiej, miały inną konstrukcję i wielkość.
Teoretycznie odrzucić należy także tezę, że obiekt ma coś wspólnego z twierdzą świdnicką – nie jest zaznaczony na dawnych mapach i rekonstrukcjach fortyfikacji. Trudno też przypuszczać, że jest to komora przeznaczona na lodownię, w której przechowywano lód. Wprawdzie naprzeciwko w miejscu gdzie dziś znajduje się Pizzernia Da Grasso znajdowała się niegdyś gospoda, ale jaki byłby sens lokować lodownię po drugiej stronie ulicy, zamiast w piwnicach budynku?

Uzyskaliśmy także potwierdzenie, że obiekt nie figuruje na żadnych planach sieci wodociągowo-kanalizacyjnej miasta. Aczkolwiek…
Komora może być związana z dwoma wydarzeniami, jakie miały miejsce na tym obszarze w I połowie XIX wieku. Mniej prawdopodobna wersja wiązać ją może z wierceniem studni artezyjskiej w 1834 roku w pobliżu przytułku dla ubogich, który od 1812 roku mieścił się w dawnym klasztorze kapucynów. Być może w jakiś sposób ta komora z tą studnią była powiązana, chociaż prawdopodobieństwo jest nikłe. Szczęśliwie do dzisiejszych czasów zachowały się dwa opisy tej ciekawej inwestycji, dlatego zatrzymamy się mimo to przy niej na chwilę.
W jednej ze starych gazet z 1835 roku czytamy:
Rozpoczęte w ubiegłym roku eksperymenty wiertnicze mające na celu wydobycie wody ze źródła do końca roku osiągnęły głębokość 285 stóp [od red. ok. 89,46 metra – był więc to rekordowo głęboki odwiert jak na te czasy], a do odwiertu wprowadzono 266 [83,49 m] stóp żeliwnych rur. Gdyby pod koniec ubiegłego roku nie zaszła konieczność poprowadzenia drugiego, węższego rurociągu, którego odlewanie należało najpierw zorganizować, odwiert osiągnąłby już głębokość ponad 300 stóp [94,17 m]. Wstawienie węższych rur, które notabene nadal mają średnicę 54 cali, wydawało się konieczne, gdyż znaczne tarcie boczne powodowało, że ubijanie było bardzo powolne i wymagało dużej siły, której żeliwne rury nie mogły wytrzymać, w wyniku czego fragment najniższej rury pękł. Ten fragment został już rozbity i w dużej mierze wydobyty na powierzchnię, dzięki czemu otwór wiertniczy został ponownie oczyszczony. Dalsze ubijanie pierwszego rurociągu nie wchodzi jednak w grę, gdyż doprowadziłoby to do jego zniszczenia. Kontynuowanie prac bez rur wprowadzających nie jest obecnie możliwe, ponieważ materiał, który należy przebić, czasami nadal składa się z warstw piasku, w których nie znajduje się otwór wiertniczy.

Podczas wierceń znaleziono [od red. chodzi i rodzaj gruntu na konkretnej głębokości]:
1-5 stóp – ziemia
5-7 stóp – gliny
7-51 stóp – żółty piasek wodny, początkowo bardzo drobny, ale stopniowo gruboziarnisty, w końcu zmieniającego się w otoczaki
51-52 stóp – ziemia gliniasta

52-55 stóp – glina w kolorze polnym z otoczakami
55-80 stóp – ciemnoczerwona glina z otoczakami bardzo mocno związanymi
80-82 stóp – ziemia gliniasta
82-96 stóp – czerwono-żółta glina z żwirem rzecznym
96-99 stóp – ziemia gliniasta

99-109 stóp – czerwono-żółta glina z otoczakami
109-114 stóp – ziemia gliniasta
114-121 stóp – żółto-czerwona glina zmieszana z piaskiem i kamieniem
121-138 stóp – ziemia zmieszana z gliną
138-145 stóp – żółta glina z niebieskimi paskami
145-165 stóp – żwir zmieszany z gliną

165-170 stóp – glina zmieszana z grubym żwirem o biało-żółtej barwie
170-177 stóp – glina zmieszana z piaskiem
177-182 stóp – glina
182-198 stóp – gruboziarnisty piasek
198-199 stóp – glina
199-217 stóp – piasek zmieszany z gliną
217-221 stóp – zielonkawy piasek

221-228 stóp – czerwonawy piasek
228-231 stóp – jasnożółty piasek
231-238 stóp – niebieskawy piasek kwarcowy
238-241 stóp – brązowy piasek
241-244 stóp – zielonkawo-biała glina
244-249 stóp – piasek w kolorze popielatym
249-265 stóp – niebiesko-zielony piasek

265-267 stóp – niebieska glina
267-285 stóp – niebieska glina paskowana miedzianą gliną.
Jeżeli uznamy, że podczas zalewania terenu wodą cięższe osady spadają na dół, a potem lżejsze układają się jedne na drugim, to do głębokości 285 stóp miało miejsce jedenaście powodzi, ponieważ czasami istnieją warstwy, które należy uznać za najwyższe i najniższe osady powodzi.
Z listu ze stycznia 1836 roku opublikowanego w Schlesische Chronik nr 17 z 19 lutego 1836 roku dowiadujemy się, że wiercenie studni powierzono pewnemu „fachowcowi” z Norymbergi, który w swoich stronach znany był z nieudanych prób podobnego typu i innych eksperymentów w rodzaju chodzenia po wodzie czy kierowania balonem w dowolnym kierunku:
(…) Każdy, kto ma wiedzę na temat lokalnego zaopatrzenia w wodę, wie również, że oprócz kilku publicznych i wielu prywatnych studni, które ze względu na rzadkie użytkowanie nie zawsze dostarczają dobrej wody pitnej, istnieje rurociąg z wodą źródlaną z gór Bögenberg [od red. Wzgórz Witoszowskich], oddalonych o ponad pół mili, który mógłby zapewnić miastu odpowiednie zaopatrzenie w wodę poprzez pogłębianie i zbieranie źródeł, a także wprowadzanie żeliwnych rur (co miało być realizowane stopniowo dzięki rocznym odsetkom z eksperymentalnego kapitału studni artezyjskich). Ponadto woda z Weistriz [Bystrzycy], która nigdy nie wysycha nawet w ciągu dwóch suchych lat, mogłaby zaspokoić całe zapotrzebowanie miasta na wodę, gdyby pozwalało na to niekorzystne położenie i słabość urządzeń wodociągowych. (…) Tym bardziej zaskakujące jest to, że nie wahali się wydać całorocznych podatków komunalnych na niepewne przedsięwzięcie, które eksperci od początku uważali za wątpliwe (…) Norymberski artysta, mechanik, a nie studniarz, jak lubi go nazywać prywatny korespondent wrocławskiej gazety, próbował wiercić studnie artezyjskie w swojej ojczyźnie w ramach różnych znanych, ale nieudanych eksperymentów (chodzenie po wodzie, kierowanie balonem w dowolnym kierunku itp.). Bez względu na wynik prowadzonych tu wierceń, należało ostrożnie oczekiwać na rezultaty podobnego przedsięwzięcia dysponującego większymi zasobami w stolicy, podobnie jak tutejsze władze wojskowe roztropnie odmówiły na razie wzięcia udziału w eksperymencie.
Wiercenie studni artezyjskiej, w jakby nie było najwyższym punkcie miasta, okazało się porażką. Nie wiemy do jakiej głębokości zdołano się wwiercić w grunt, ale duże złoża wody znajdowały się dopiero na głębokości około 500 stóp. Jak donosi świdnicki kronikarz Wilhelm Schirrmann:
Założona w 1835 roku przed miejskim przytułkiem dla ubogich studnia artezyjska kosztowała wprawdzie 9000 talarów, lecz w tak niewielkim stopniu odpowiadała ona wiązanym z nią oczekiwaniom, iż po krótkim czasie ponownie została ona zasypana.
Drugie wydarzenie, które mogło mieć związek z odkrytym pomieszczeniem, miało miejsce w 1836 roku. Wtedy zamontowano maszynę parową, która miała za zadanie zwiększyć pobór wody i wtłaczanie jej do sieci wodociągowej. Z mapy sieci wodociągowej i studni znajdujących się w centrum miasta, a datowanej na około 1830 rok wynika, że w pobliżu naszego podziemnego pomieszczenia, tuż przy kościele garnizonowym znajdowała się studnia, która zasilała wodociąg miejski. Czy odkopana komora mogła być jakimś pomieszczeniem technicznym, wyposażonym w urządzenia pompujące wodę z tej studni? Na te pytania nie znajdujemy odpowiedzi, chociaż na zdjęciu prezentującym wejście do komory, widoczny jest fragment jakiejś instalacji wodnej.
Cdn.
Andrzej Dobkiewicz & Sobiesław Nowotny
Dziękujemy portalowi Świdnica24.pl za użyczenie zdjęć.
13 LIKES
Teorii lodowni nie można odrzucać tylko dlatego, że znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Lodownia browaru w Jugowicach (obecnie piekania przy skrzyżowaniu) znajdowała się ponad 100 m od browaru (jest zachowana w zboczu wzgórza, za wiaduktem po lewej stronie, jadąc na Walim). Raczej dyskwalifikuje ja konstrukcja obiektu – lodownia byłaby większa, głębiej usytuowana i miałaby podwójne ściany (tego aurat nie sprawdzono)