Prezentujemy drugą część artykułu Sobiesława Nowotnego o podziemiach świdnickiego kościoła parafialnego pw. św. Stanisława i św. Wacława. Część pierwszą można przeczytać tutaj: Podziemia świdnickiej katedry (cz. 1) i Podziemia świdnickiej katedry (cz. 2).
Obok krypty pod ołtarzem głównym, od strony północno-wschodniej znajduje się następna krypta, która w XIX wieku służyła dzwonnikowi za składzik drewna. Po drugiej wojnie światowej była przez pewien czas wykorzystywana jako salka katechetyczna i miejsce spotkań ministrantów. Nie wiadomo niczego konkretnego na temat istnienia krypt pod kaplicą Matki Boskiej Częstochowskiej czyli kaplicą św. Ignacego Loyoli. Za to pod kolejną kaplicą – Chrzcielną chowano w średniowieczu członków cechu łaziebników. W XVII wieku stała się ona miejscem pochówku rodziny Scholtzen auf Piltzen (właścicieli pobliskiego Boleścina). Do dziś w podłodze tej kaplicy znajduje się epitafium jednego z przedstawicieli tego rodu.
Pod kaplicą św. Jadwigi śląskiej już w średniowieczu istniała krypta świdnickiego cechu krawców. W okresie kontrreformacji jezuici dokonali przebudowy samej kaplicy, która została odebrana rzemieślnikom. Przy okazji wyremontowano zapewne znajdującą się pod nią sklepioną kryptę, którą przeznaczono na pochówki dla jezuitów. Już w 1641 r. pochowano w niej ojca Adama Linke, który nauczał muzyki w tutejszej szkole jezuickiej. Przyczyną śmierci był zapewne wylew wewnętrzny po pęknięciu jednej z żył duchownego w czasie jego śpiewu podczas nabożeństwa. Wkrótce krypta stała się miejscem spoczynku innych jezuitów, w tym m. in. słynnego Johanna Riedla, właściwego autora barokowego wystroju świdnickiej katedry.
Pod tzw. liberią, czyli dawną biblioteką jezuicką również odkryto kryptę (nikt jednak nie dokonał jej penetracji). Nastąpiło to podczas zerwania podłogi po okresie obfitych deszczy 1997 r. Okazało się wówczas, że pomieszczenie to było początkowo o połowę mniejsze niż obecnie, lecz już w okresie średniowiecza rozbudowano je do obecnych kształtów.
Najprawdopodobniej była to kaplica grobowa świdnickiej rodziny patrycjuszowskiej Monau. Kierując się sugestią jednego z XIX-wiecznych autorów niemieckich, nie można wykluczyć, że i w krypcie istniejącą pod tą kaplicą swe ostatnie miejsce pochówku znajdowali członkowie wielce zasłużonego dla lokalnego Kościoła rodu von Sachenkirch. Potwierdzić by to mogły jedynie szeroko zakrojone badania archiwalne i naturalnie badania archeologiczne, których nigdy tu nie prowadzono od czasów II wojny światowej.
Krypta pod kaplicą św. Jana Chrzciciela, która poświęcona była patronowi Diecezji Wrocławskiej, do której należała od początku swego istnienia należała parafia świdnicka, służyła w czasach średniowiecza jako miejsce pochówku członków świdnickiego cechu sukienników. Możliwe, że i tu chowano również przedstawicieli kilkakrotnie wspominanego już rodu von Sachenkirch. W 1671 r. w czasie prac związanych ze zmianą posadzki kościoła św. Stanisława i św. Wacława odremontowano również kryptę pod kaplicą św. Jana Chrzciciela. W 1689 r. pochowano w niej pod ołtarzem rodziny Chrystusa hrabinę Sophię Maximilianę von Oppersdorf, z domu hrabinę von Nostitz. Ołtarz był fundacją zmarłej. Osiem lat później pochowano w tutejszej krypcie również starostę księstwa świdnicko-jaworskiego Johanna Joachima Michaela hrabiego von Sinzendorfa, którego wspomina stojąca na świdnickim Rynku kolumna Św. Trójcy. Był on opiekunem i dobrodziejem świdnickich jezuitów (podarował na rzecz kościoła baldachim, który noszono podczas procesji Bożego Ciała) i osobą bardzo zaangażowaną w życie społeczne tutejszej parafii – nakazał między innymi spalić publicznie paszkwil, który ewangelicy opublikowali przeciwko katolikom.
W tym samym roku złożono tu również do grobu ciało rycerza von Eicken. Wydaje się, że miejsce to było szczególnie ulubione przez przedstawicieli stanu szlacheckiego i przypuszczać należy, że pochówek w tym miejscu uważano za sprawę honorową.
Czy istniał system krypt pod całą długością wszystkich trzech naw kościoła, czy były to tylko pojedyncze grobowce do końca nie wiadomo. Nie jest też jasne, czy za każdym razem w czasie kolejnej ceremonii pogrzebowej rozbijano sklepienie krypty, czy też istniał system korytarzy umożliwiający wnoszenie jej z innej strony. Pewnym jest, że przez kilka wieków pochowano w nim setki, a może nawet tysiące osób. Informowały o tym liczne, wspaniałe epitafia usunięte niestety przez jezuitów w czasie barokizacji kościoła w II połowie XVII wieku (reszty dokonała kolejna zmiana posadzki w 1979 r.). Wieść o tym przynoszą też liczne dokumenty i kroniki świdnickie z wcześniejszych epok. Pochówki w kościele, głównie ze względów sanitarnych, przerwano dopiero w czasach pruskich. Jedyny wyjątek uczyniono dla świdnickiego proboszcza Hugo Simona, niezwykle zasłużonego dla rozwoju tutejszej parafii, który zmarł w 1897 r. w Wiedniu i przewieziony został do Świdnicy. Pochowano go uroczyście przed ołtarzem Serca Jezusowego na wysokości wejścia do zakrystii kościoła. Miejsce to znaczy dziś piękna marmurowa płyta nagrobna z łacińskimi inskrypcjami.
Udając się do kościoła w celu modlitwy bądź zwiedzając jego piękne gotycko-barokowe wnętrza pamiętajmy, że jest to również prastary cmentarz, gdzie spoczywają prochy ludzi zmęczonych ziemską wędrówką. Często owe losy naznaczone były straszliwym cierpieniem, często śmierć przychodziła jednak za wcześnie. Na nieistniejącym już epitafium Justyny, żony Marka Opitza znajdowały się m.in. takie słowa: Kiedy nadszedł czas przeznaczenia życia mego. Zamierzałam żyć jeszcze, śmierć jednak przyszła niespodziewanie.
Wszyscy ci zmarli niechaj spoczywają w pokoju!
Sobiesław Nowotny
Ps. Już po opublikowaniu tej części artykułu o podziemiach katedry, na Facebooku bardzo ciekwą informację zamieścił pod tym tekstem Pan Marek Fedynyszyn ze Świdnicy. Okazuje się, że na początku lat 50. XX wieku, pomagał kościelnemu w zawiezieniu na skup złomu wózka pełnego starych monet niemieckich. Zostały one znalezione w podziemiach katedry. – Monety były nowe jak z mennicy, nie używane, miedziane i na rewersie miały kłosy zbóż. Monetami luzem załadowano cały wózek, który pchałem do złomowiska, w sumie było tego ze 300-400 kg – napisał Pan Fedynyszyn. Prawdopodobnie były to drobne monety 1, 2, 10 i 50-fenningowe, być może z okresu Republiki Weimarskiej lub późniejsze, w latach 50. XX wieku mające już rzeczywiście wyłącznie wartość złomu. Na ich rewersach znajdowały się w różnych konfiguracjach kłosy zboża. Dziękujemy za tą nieznaną informację.
22 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!