Dokładnie 55 lat temu, 5 stycznia 1967 roku o godzinie 15.16 runęła wieża świdnickiego ratusza. Przez 8 wieków wieża była symbolem zamożności miasta i dominantą w jego śródmieściu. Jej historia jest niezwykle bogata… [część pierwszą opracowania – czytaj tutaj: Wieża ratuszowa w Świdnicy (cz. 1)].
Zapewne od najdawniejszych czasów na wieży znajdował się przynajmniej jeden dzwon, który oznajmiał czy to zamykanie na noc bram miejskich, czy też sygnalizował zagrożenie dla miasta i jego mieszkańców. Później bito w dzwony nie tylko dla oznaczenia upływającego czasu, ale przy rożnych specjalnych okazjach. Pierwsza znana informacja o dzwonach na wieży, która zachowała się w źródłach, pochodzi z 1528 roku, kiedy przy opisie pożaru wieży, uwzględniony został również fakt, że zniszczeniu uległ dzwon zegarowy. Nie wiadomo dokładnie, od kiedy na wieży wisiały dwa dzwony. Być może miało to miejsce już w XVI wieku. Faktem jest jednak, że po pożarze w 1716 roku, na odremontowanej rok później wieży zawieszono nowy duży dzwon zegarowy (21 lipca) i mały dzwon obwieszczający zamykanie bram, który ocalał z pożaru. Oba te dzwony uległy zniszczeniu już pół wieku później, kiedy austriacki pocisk trafił w wieżę podczas wojny siedmioletniej. Nowe dzwony, podczas remontu wieży w 1765 roku odlał w Legnicy ludwisarz Johann Gescheidt. Oba posiadały napisy GOS MICH JOHANN GESCHEIDT ANNO 1765.
Zarówno duży dzwon godzinowy, jak i mniejszy – kwadransowy ocalały z katastrofy zawalenia się wieży i zostały zabezpieczone w Muzeum Dawnego Kupiectwa. Na jednym z zachowanych zdjęć wykonanych tuż po katastrofie widać, że duży dzwon (a prawdopodobnie i mały) nie oderwały się od konstrukcji hełmu i razem z nim runęły na ziemię. Ich ponowny montaż uniemożliwiło jednak uszkodzenie zawiesi i zmieniona funkcjonalność nowej wieży ratuszowej.
Nieodłącznym i niezwykle ważnym dla społeczności miasta elementem wieży ratuszowej byłej zegar.
O znaczeniu Świdnicy, zamożności jej mieszkańców i ich aspiracjach niech świadczy fakt, że informacja o pierwszym na Dolnym Śląsku zegarze zamontowanym na wieży we Wrocławiu pochodzi 1367 roku, a w Świdnicy zegar zamontowany został na pewno już przed 1393 rokiem. Zapisek kronikarski z tego roku dotyczący pożaru wieży ratuszowej, mówi o tym, że spłonął też zegar jakiego nikt nie posiadał w całym kraju. Jego twórcą był mistrz Swelbel, budowniczy m.in. wspomnianego zegara wrocławskiego. Nowy zegar umieszczony został na wieży dopiero w 1450 roku, jednak i on nie przetrwał pożaru z 1528 roku.
Kolejny zegar zamontowano w 1555 r. Wiemy o nim, że posiadał 24-godzinną tarczę i jedną wskazówkę, która odmierzała codziennie 24 godziny począwszy od godziny 6 wieczorem. Jeśli wierzyć bezkrytycznie niektórym przedstawieniom ikonograficznym wieży, pierwsze zegary znajdowały się nie na oktogonie, ale nieco niżej, na kwadratowej części wieży. W 1593 roku tarcze zegarowe i mechanizm zegara przerobiono na wygodniejsze – 12-godzinne. Jak pisze Heinrich Schubert w swoim dziele poświęconym Świdnicy, 14 października 1593 roku zegar po raz pierwszy wybił zamiast godziny 19, godzinę 1 po południu.
Po pożarze w 1716 roku, kolejny mechanizm zegarowy został zamontowany na wieży w 1717 roku, przez kłodzkiego zegarmistrza Andreasa Faulhabera. Naprawy zegara po zniszczeniach z okresu wojny siedmioletniej dokonał w 1765 roku świdnicki zegarmistrz Johann Andreas Krause.
Powstałe wówczas prostokątne, drewniane tarcze zegarowe z arabskimi cyframi i stylizowaną tarczą słoneczną przetrwały do czasu zawalenia się wieży w 1967 roku. Do dnia dzisiejszego w Muzeum Dawnego Kupiectwa zachowało się niewiele elementów ratuszowego zegara. Są to dwie stalowe wskazówki minutowe o długości 130 cm ze złoconymi grotami i wskazówka godzinowa o długości około 120 cm z fragmentami mechanizmu. Wszystkie wskazówki mają stalowe ramiona, które pierwotnie zakończone były wolutowymi grotami ze złoconej blachy miedzianej. Tylne końce wskazówek zdobiły antropomorficzne półksiężyce ze złoconej blachy miedzianej. Doskonale zachowały się one na dwóch wskazówkach minutowych, natomiast wskazówka godzinowa przetrwała w postaci stalowego ramienia, na którym zachowały się niewielkie fragmenty złoconych końcówek.
Ocalały także fragmenty promieni słonecznych z tarczy, które pierwotnie miały długość około 33 cm oraz części kilku cyfr.
Na podstawie zachowanych fragmentów tarczy zegarowej, fotografii wieży, jak i inwentaryzacji rysunkowej z 1955 r. i projektu odbudowy z 1988 r., pokuszono się o rekonstrukcję wyglądu i rozmiarów tarczy zegara ratuszowego. Główny jej element – kwadratowe pole, miało bok długości 2,5 m. Szczyt z palmetą ok. 60 cm wysokości, profilowana listwa ok. 20 cm szerokości. Koła miały: mniejsze – 135 cm średnicy, większe – 222 cm średnicy.
W wydanej w 1985 roku przez Towarzystwa Regionalnego Ziemi Świdnickiej jednodniówce „Świdnica 1945-85” zamieszczono obszerne fragmenty wspomnień świdnickiego pioniera Franciszka Leśniary, który po przyjeździe do Świdnicy w 1945 roku podjął pracę w ówczesnej Elektrowni Miejskiej, wchodzącej w skład Centralnego Zarządu Przedsiębiorstw Miejskich. W 1945 roku na prośbę komisarza elektrowni i wicedyrektora CZPM Ryszarda Syferta, udał się on w jego towarzystwie na wieżę ratuszową, aby uruchomić zegar. Dzięki wspomnieniom Franciszka Leśniary mamy stosunkowo dokładny opis mechanizmu zegara:
Mechanizm zegarowy napędzany był potężnym ciężarem, wykonanym z ośmiu żeliwnych sztab, po około 50 kg każda. Ciężarek ten podnoszony był na odpowiednią wysokość za pomocą silnika elektrycznego. Napęd wyposażony był w dwa wyłączniki krańcowe, które wyłączały lub włączały silnik, gdy ciężar uniesiony został na odpowiednią wysokość. Cyklicznie powtarzało się to podnoszenie, jeżeli nie było dłuższej przerwy w dostawie energii elektrycznej. Chód zegara w czasie regulowało wahadło zawieszone na stalowej taśmie, przytwierdzonej do drzewca, na którym wisiał duży plaski ciężarek w kształcie dysku. Przyczynę zatrzymania zegara odkryłem i zlokalizowałem dość szybko. Ktoś, komu zależało, aby zegar ratuszowy nie wskazywał i nie wydzwaniał godzin, odciął dopływ napięcia na odcinku jednego piętra i zamaskował. Był to pomysł, jak się później okazało, dyrektora elektrowni – Prystera. Zegary tego typu miały również ręczną wciągarkę do podnoszenia ciężarka w górę. Przy mechanizmie zegara nie dojrzałem korby, która powinna się znajdować na wszelki wypadek obok mechanizmu.
Po przepytaniu Niemców pracujących w elektrowni, którzy jako ostatni zajmowali się zegarem, jeden z nich, niejaki Wolf dostarczył Franciszkowi Leśniarze korbę do mechanizmu. W towarzystwie Wolfa – Leśniara udał się ponownie na wieżę, każąc Niemcowi nakręcić zegar. By unieść ciężarek na maksymalną wysokość, potrzeba było obrócić wał o pełnych obrotach 360 stopni około 200 razy. Udało się. Potem obaj nastawili zegar. Aby tej czynności nie powtarzać codziennie, już następnego dnia Wolf uzupełnił brakujący odcinek instalacji i od tej pory nakręcanie zegara odbywało się już z użyciem silników elektrycznych.
Mimo, iż od 1601 roku Świdnica posiadała drewniany wodociąg, a większość budynków wzniesiona była z cegły i kamienia oraz pokryta dachówką, zamiast drewnianymi gontami, niebezpieczeństwo pożaru na dużą skalę było równie realne, jak w średniowieczu. Boleśnie przekonali się o tym świdniczanie 12 września 1713 roku, kiedy znowu, pozornie niegroźny pożar, wybuchł w gospodzie „Pod Czarnym Krukiem”, położonej tuż za Bramą Strzegomską (okolice dzisiejszej ulicy Komunardów i Muzealnej). Być może żywioł udałoby się opanować w zarodku, gdyby – jak donoszą kronikarze – nie silny wiatr, który wiał w tym dniu. Spowodował on błyskawiczne przeniesienie się ognia na sąsiednie budynki tak, że po krótkim czasie płonęło całe śródmieście. W sumie ogień strawił 165 budynków, w tym wieżę ratuszową, która według ówczesnych zapisów kronikarskich zniszczona została aż do murów. Nie wiadomo, czy zniszczeniu uległy również posągi władców, umieszczone na wieży. Cztery, będące raczej kopiami wcześniejszych figur, ustawione zostały później na szczycie elewacji zachodniego bloku ratusza, gdzie do dziś spoglądają na miasto. Pozostałe być może nadal znajdowały się na wieży, skoro widoczne są jeszcze na rycinach z połowy XVIII wieku. Tym razem władze Świdnicy niemal natychmiast przystąpiły do odbudowy wieży, którą odrestaurowano w ciągu zaledwie pół roku! Prace, którymi kierował mistrz ciesielski Fendler, rozpoczęto w kwietniu, a zakończono w październiku 1717 roku, kiedy dostarczony przez kłodzkiego zegarmistrza Faulhabera – zegar, ponownie zaczął odmierzać czas. Wykonane prace okazały się jednak osiemnastowieczną… partaniną, przynajmniej jeżeli chodzi o pokrycie dachu, za co odpowiadał kotlarz Dobrauschke. Już w 1733 roku przeciekające, miedziane pokrycie dachu trzeba było wymienić, łącznie z przegnitymi belkami drewnianymi konstrukcji hełmu. Tym razem pracami ciesielskimi kierował mistrz świdnickiego cechu Michael Seeger, miedziane pokrycie wykonali kotlarze Gottfried Weiß i Georg Rüffer, a na zakończenie prac kulę na iglicy hełmu osadził w 1734 roku Johann Maisel.
Wieża ratuszowa stojąca w centrum miasta, nie posiadająca powiązania z zewnętrznym systemem obronnym, była jednak jego istotnym elementem. Obok wieży kościoła parafialnego stanowiła znakomity punkt obserwacyjny, z którego można było kontrolować przemieszczanie się wrogich wojsk w odległości wielu kilometrów od murów miasta. Być może właśnie ta funkcja stała się przyczyną kolejnej jej zagłady. Po niemal stu latach, kiedy od zakończenia wojny trzydziestoletniej (1618-1648) Świdnica zaznawała pokoju, nadszedł rok 1757. Prusy i Austria zwarły się w śmiertelnych zapasach – nazwanych później przez potomnych wojną siedmioletnią – w których stawką był Śląsk. 26 września tego roku to właśnie z wież miejskich zaobserwowano zbliżające się do Świdnicy z kilku stron wojska austriackie, które 13 października rozpoczęły oblężenie miasta. Austriacy, po wcześniejszym krótkim ostrzale kościoła parafialnego, którego hełm został uszkodzony, na początku listopada zaczęli systematycznie ostrzeliwać wieżę ratuszową. Kronikarze podają różne daty, kiedy wieża uległa zniszczeniu. Austriacki pocisk zapalający trafił w górny prześwit hełmu wieży 8 listopada około godziny 10 lub 9 listopada około godziny 7. Wieża niemal natychmiast zajęła się ogniem i w ciągu godziny spłonęła do wysokości zegara.
Działania, zmierzające do odbudowy wieży, podjęto natychmiast po podpisaniu traktatu pokojowego w 1763 roku. Prace trwały dwa lata, nadzorowane przez mistrza murarskiego Kube i architekta miejskiego Richtera. Zegar został naprawiony przez zegarmistrza Krausego, a dzwony odlał na nowo ludwisarz z Legnicy Johann Gescheidt. Prace zakończono w kwietniu 1765 roku, a wieża uzyskała niemal dokładnie taki wygląd, jaki przetrwał do czasu jej zawalenia w 1967 roku.
Przez kolejne 202 lata wieżę ratuszową szczęśliwie omijały katastrofy. W tym okresie była wielokrotnie poddawana drobnym renowacjom i naprawom – na przykład w 1822 roku wykonano nowe tynki, które jednak nie zmieniły już zasadniczo jej wyglądu. Kilkakrotnie naprawiano iglicę hełmu czy wymieniano stolarkę okienną i drzwiową.
Cześć z dokonywanych na przestrzeni wieków drobnych napraw spowodowana była działaniem czynników atmosferycznych. W ciągu ponad 670 lat historii świdnickiej wieży ratuszowej wiele razy czynniki atmosferyczne strącały z wieży elementy jej wyposażenia. W kronikach jest wiele zapisków mówiących o „latających” figurach, chorągiewkach i innych drobnych elementach.
W nocy z 22/23 stycznia1559 roku potężny wiatr zerwał chorągiewkę i figurę „kogucika” ze iglicy wieży oraz niewielką figurę aniołka – chroniącego miasto, jaka osadzona była na balustradzie wieży. Elementy spadły na znajdujące się pod wieżą kramy i sukiennice, czyniąc niewielkie szkody.
Galeria – wieża ratuszowa na dawnych pocztówkach (kliknij, aby powiększyć)
18 lipca 1577 roku, zapewne również pod wpływem czynników atmosferycznych pękł umieszczony na wieży posąg króla czeskiego Jana Luksemburskiego, spadając na podwórze domu ówczesnego burmistrza Martina Friese.
W tym samym roku, w nocy z 5/6 listopada od korpusu wieży oderwała się kolejna figura, tym razem jednego z książąt, spadając na dach jednego z kramów. Jak donoszą kronikarze rozpadła się ona na osiemnaście kawałków i wpadłszy do środka, uczyniła wielkie szkody.
Elementy ozdobnej kamieniarki wieży musiały być w tym czasie w nie najlepszym stanie, skoro dwa lata później, 11 listopada 1579 roku spod kolejnej figury odpadła stanowiąca jej podstawę kolumna.
Skutki kolejnej wichury dawni kronikarze odnotowują pod datą 10 listopada 1582 roku, kiedy z górnej części latarni (prześwitu hełmu wieży), oderwał się duży fragment ozdobnej, metalowej i pozłacanej kraty.
28 grudnia 1612 roku zimowa wichura oderwała tym razem od iglicy na hełmie wieży ozdobną gwiazdę, natomiast 2 stycznia 1855 roku z wieży – znowu z powodu silnego wiatru, spadła chorągiewka z wizerunkiem pruskiego orła. Wcześniej, w 1642 roku z wieży spadła figura, która według kronikarza miała upamiętniać chciwego rajcę, kradnącego z pomocą wytresowanej kawki pieniądze z ratusza. Głowa tej figury została wmurowana w sieni ratusza, gdzie znajduje się do chwili obecnej. W przetłumaczonych przez świdnickiego historyka Sobiesława Nowotnego pamiętnikach rzeźbiarza Augusta Gottfrieda Hoffmanna znajdujemy także zapiski z 21 stycznia 1737 i 30 stycznia 1740 roku, o dużych elementach rzeźbionej kamieniarki, jakie silne wichury oderwały od korpusu wieży.
W XIX wieku wieża używana była w zasadzie wyłącznie jako punkt widokowy i pewnego rodzaju element propagandowy. Przy różnego rodzaju uroczystościach – jak pokazują to zachowane zdjęcia – była ozdabiana girlandami i flagami. Po doprowadzeniu na wieżę elektryczności, zamontowane zostały na niej głośniki, wykorzystywane także do prezentacji muzyki, przemówień itp. Spośród wszystkich swoich funkcji, jakie pełniła przez wieki, pozostała jej już tylko rola symbolicznej dominanty miasta, świadczącej o jego bogatej historii. Aż do 5 stycznia 1967 roku…
Cdn.
Andrzej Dobkiewicz & Sobiesław Nowotny
13 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!