W XVIII-wiecznych opisach Świdnicy, wydawanych w różnych ówczesnych czasopismach, napotykamy informację, że nasze miasto słynęło z „wyjątkowo tłustych skowronków”. Pisaliśmy zresztą o nich tutaj: Skowronki w Świdnicy nie są tak tłuste…
W owym czasie nie zachwycano się jednak z pięknego śpiewu tych ptaków, wykonywanego podczas bardzo wysokiego lotu, lecz z ich walorów… kulinarnych. Podobnie, jak ma to miejsce do dziś w niektórych krajach śródziemnomorskich, ceniono wyjątkowy smak tych niewielkich ptaków, zasiedlających łąki i pola. Od wieków wyłapywano je w okolicach miasta, po czym trafiały na tutejszy targ, a następnie na stoły mieszczańskie. Być może oferowano je również w lokalnych gospodach, gdzie właśnie ich „tłusty smak” poznać się mogli zamiejscowi autorzy przybywający do miasta.
Wyłapywaniem dzikich ptaków w naszych okolicach zajmowali się ptasznicy, którzy podobnie jak rybacy, musieli otrzymać specjalne pozwolenie wykonywania swego zawodu od rady miejskiej. O ich działalności wspomina już Nicolaus Thomas, na łamach swej słynnej Pieśni pochwalnej o mieście Świdnicy, spisanej na przełomie XVI i XVII wieku. Przy okazji wymienia on inne gatunki ptaków, które odławiano w naszej okolicy i sprowadzano na tutejszy targ: (…) a w porze jesiennej nie brak też kosów, skowronków i gołębi grzywaczy; ponieważ powracający z pól do domu przebiegły ptasznik proponuje kupcom jak najuprzejmiej swój towar w dużej liczbie. Również kronikarze świdniccy wzmiankują o przypadkach odławiania dzikiego ptactwa jesienią. Tak na przykład anonimowy autor wielkiej kroniki świdnickiej, tzw. Kroniki Grabskiego, przechowywanej obecnie w Bibliotece Narodowej w Warszawie, wspomina w 1583 r., że: (…) tej jesieni odłowiono sporo ptaków, zarówno kulików, jak i kuropatw, tak na przykład, iż jeden z ptaszników, zwany Conradt, w zaledwie cztery tygodnie za pomocą sieci złapał 65 sztuk czyżyków i skowronków, a inni ptasznicy razem odłowili taką ilość ptactwa, że sprzedawali je na mendle (zwykle po 15 sztuk!) w cenie 6, 7 i 8 halerzy.
Jak widać na podstawie tego drobnego przykładu, w owych czasach za swego rodzaju rarytasy uznawano gatunki, które dla nas są zupełnie niejadalne. Wynikało to jednak też zapewne z deficytu żywności, z którym borykać się musieli ludzie żyjący w dawnych wiekach. A ptaki z łąk i pól stanowiły jedynie uzupełnienie codziennej diety.
Z zupełnie innym podejściem do dzikich ptaków, w tym wypadku do wróbli, napotykamy się przeglądając źródła historyczne, pochodzące z czasów pruskich, a zatem z okresu II połowy XVIII wieku. W Archiwum Państwowym we Wrocławiu, w zbiorze Akt miasta Świdnicy, zachował się cały poszyt dotyczący odławiania wróbli, wilków i walki z szarańczą w rejonie naszego miasta w tym okresie.
Władze pruskie, starając się podnieść poziom wydajności plonów zboża, wydały w 1744 r. bezwzględną walkę z… wróblami. Królewska Pruska Kamera Wojenno-Dominialna we Wrocławiu, kierując się rozkazem gabinetowym króla Fryderyka II, wydała nawet 27 kwietnia tegoż roku specjalny patent do mieszkańców Śląska, w którym nakazywała tępienie wróbli. Obowiązek ten nałożyła na wszystkich poddanych mieszkających na wsiach.
Patent zawierał dokładną specyfikę zobowiązanych osób i ilości głów ptasich, jakie musieli oni dostarczyć. Zatem każdy kmieć (bogaty chłop) musiał odłowić 12 wróbli, zagrodnik omłockowy i wolny, drobny zagrodnik, chałupnik mieszkający na błoniach, młynarz i pozostali mieszkańcy wsi, posiadający własne posesje, zobowiązani byli do przedłożenia 8 ptasich główek, pasterze po 6 główek, zaś pozostali mieszkańcy wsi, którzy nie posiadali własnych posesji – po 4 główki. Odbiorcą wróblich główek wyznaczono poszczególne władztwa gruntowe, a zatem właścicieli wsi. Co ciekawe, każdy, kto nie zdołał wyłapać narzuconej mu ilości wróbli, musiał wnieść karę za każdą brakującą główkę do kasy wiejskiej, z której wspomagano ubogich.
Właściciela wsi zobowiązano do tworzenia specjalnych list i specyfikacji odławianych wróbli. W tym samym czasie wydawano również podobne patenty dotyczące odławiania szpaków. W 1748/1749 r. jednakże ze względu na plagę szarańczy, wstrzymano na jakiś czas odłowy wróbli i szpaków. Do akcji tej wrócono jednak ponownie w latach 60. i 70. XVIII wieku, a zatem jeszcze za panowania Fryderyka II. Owego szokującego z perspektywy historycznej pomysłu „wytępienia” wróbli na terenie państwa pruskiego, w tym również w okolicach Świdnicy, nie udało się na szczęście zrealizować, a my do dnia dzisiejszego cieszyć się możemy z obecności wróbla w obrazie naszego miasta; owego szarego, niepozornego, lecz wiernego towarzysza ludzi.
Sobiesław Nowotny
14 LIKES
Ślady po działalności ptaszników przetwały także w lokalnym nazewnictwie: Čihadlo alias Vogelstein w Karkonoszach to miejsce, gdzie według tradycji zastawiano sidła na ptaszki. Szerzej o śpiewającym ptactwie w dawnej kuchni pisze w znakomitej książce „Przy wrocławskim stole” świdniczanin rodem, wrocławski historyk dr Grzegorz Sobel. Pośród starych karkonoskich kulinariów znajdziemy przepis na zupę z młodych wron, a bodajże najsłynniejszym ptasznikiem świata jest mozartowski Papageno.