Nasz współpracownik Krzysztof Królik przysłał nam odnalezioną przez siebie w starej książce niezwykle ciekawą rycinę, nawiązującą do dramatycznych wydarzeń, jakie miały miejsce w Świdnicy w 1629 roku, podczas wielkiego konfliktu między państwami katolickimi i protestanckimi, który do historii przeszedł pod nazwą wojny trzydziestoletniej.
Rycina ta pochodzi z dzieła Geschichte Schlesiens mit romantischer Darstellung seiner Denkwürdigkeiten nebst chronologischen Ergänzungen [tłum. Historia Śląska z romantycznym opisem pamiątek i uzupełnieniami chronologicznymi] autorstwa J. A. F. Schreibera. Rycina podpisana jest jako Die Lichtensteiner in Schweidnitz (1629) [tłum. Lichtensteinerzy w Świdnicy (1929], wydrukowanej we Wrocławiu około 1843 roku. Zawiera sporo informacji o Śląsku w czasach książąt piastowskich i wzbogacona jest 25 rycinami. Spośród nich najbardziej interesująca dla nas jest litografia ukazująca alegorię nieszczęść, jakie spadły na Świdnicę, kiedy w 1629 roku podstępem zajęły ją oddziały dragonów zaciągnięte jeszcze przez zmarłego dwa lata wcześniej cesarskiego namiestnika Czech – Karola von Lichtensteina. Od jego nazwiska formacja ta znana była pod określeniem Dragoni Lichtensteina. Wobec popełnianych na Śląsku zbrodni i ich bezwzględności w przywracaniu wiary katolickiej, poprzez rabunki, rekwizycje i gwałty, stali się synonimem okrucieństwa doby wojny 30-letniej.
Dragoni Lichtensteina pojawili się w Świdnicy pod koniec stycznia 1629 roku. O tym jak podstępem weszli do miasta i jak zaczęli je rabować przez blisko rok, pisze w swoim dziele świdnicki kronikarz Heinrich Schubert (tłumaczenie Sobiesława Nowotnego):
Kiedy dragoni Lichtensteina pod wodzą hrabiego Karla Hannibala von Dohny, „zbawiciela, jak on sam siebie nazywał, „zreformowały” księstwa głogowskie i żagańskie, wówczas w 1629 roku przystąpiły do podobnej pracy na terenie księstwa świdnickiego. (…) 19 stycznia 1629 roku zjawił się tutaj [od red. w Świdnicy] pewien kwatermistrz, który pod „Złotą Koroną” na Rynku zamówił posiłek dla swego podpułkownika von Goësa i utrzymywał, że ten miałby jakoby spędzić noc w mieście, a nazajutrz „niektóre chorągwie wojska cesarskiego” mają przemaszerować poza miastem w kierunku Dzierżoniowa, co zresztą przybyły później podpułkownik całkowicie potwierdził. Tymczasem rada miejska wydała rozkaz, aby następnego dnia wystawić oddział straży złożony z mieszczan i obstawić nim bramę Strzegomską i Dolną oraz ratusz, podczas gdy inne bramy miejskie miały pozostawać zamknięte.
Kiedy 29 stycznia około godziny pierwszej po południu przed bramą Strzegomską pojawili się żołnierze w sile 6 chorągwi, zażądali oni pozwolenia na przemarsz przez miasto. Opierającej się radzie miejskiej von Goës oświadczył, że żołnierze powinni się przy tak zimnej pogodzie nieco ogrzać, a ponieważ właśnie w mieście miał się odbywać cotygodniowy
targ, chcieliby oni zatem również zakupić kilka niezbędnych rzeczy; prócz tego cesarz potraktowałby to jako obelgę, gdyby odmówiono jego żołnierzom przemarszu przez miasto. Zarazem zaprzysięgał się, że nie miałby on udziału w zbawieniu wiecznym, gdyby komuś w mieście przydarzyć się miała jakakolwiek przykrość. Aby nie denerwować go swą krnąbrnością, rada miejska ustąpiła, a żołnierze wkroczyli do miasta. Trzy chorągwie maszerowały przez Rynek i ulicę Pułaskiego (dawniej Wysoka) w stronę bramy Dolnej, gdzie
się zatrzymały, podczas gdy trzy inne ruszyły przez ulicę Grodzką, skierowały się potem na Rynku na prawo i wzdłuż ratusza poszły ulicą Długą. Wówczas rada miejska i mieszczaństwo zmiarkowali, że zostali okrutnie oszukani i że nie będą mogli oczekiwać niczego dobrego.
Żołnierze z oddziałów Lichtensteina opanowali natychmiast dwie otwarte bramy, odesłali straże mieszczańskie z ich uzbrojeniem do domu, obsadzili również zamknięte bramy, wystawili po wszystkich rogach ulic potrójne szyldwachy, z izby strażniczej na Rynku uczynili swą wartownię główną, obsadzili ratusz setką żołnierzy i postawili także wartę przed apteką. Pozostali żołnierze rozkwaterowali się wedle ich upodobania, a oficerowie i sztab ulokowali się na Rynku. Niektóre domy mieszczańskie zostały obsadzone trzydziestoma i więcej żołnierzami, którzy od każdego gospodarza wedle jego rangi i możliwości wymusili „opłatę za przychodne” w wysokości od 10 do 50 talarów, później musieli ich oni jeszcze zaopatrzyć „w wyśmienite jadło i picie. Najmniej oszczędzono duchownych kościoła farnego; każdy z nich otrzymał trzydziestu ludzi na kwaterunek, „którzy ponad wszelką miarę źle ich traktowali, gdyż bito ich i gnębiono. Każdemu żołnierzowi musieli kupować to, czego tylko sobie zażądał, „tak więc każdy z tych duchownych odnośnie zakupionych przez siebie rzeczy wykosztował się na około 80 florenów, nie licząc wszystkich innych wydatków na jedzenie i picie. Wiele książek z ich bibliotek zostało wrzuconych do ognia, skrzynki i kasetki zostały wyłamane i ograbione.
(…) Około 1 godziny po południu przybył pułkownik von Dohna i zajął kwaterę podpułkownika, podczas gdy ten zakwaterował się teraz u dr. med. Johanna Conrada. Trzech radnych udało się natychmiast do pułkownika i skarżyło się na nagły napad na miasto i na okropne traktowanie mieszczan przez żołnierzy, „którzy oprócz kosztownego wyżywienia domagają się jeszcze wielkich kontrybucji pieniężnych; oprócz tego prosili go również, aby odwołał żołnierzy od duchownych i umieścił ich gdziekolwiek indziej pośród mieszczaństwa. Lecz otrzymali oni krótką odpowiedź: „Jedynym środkiem na załatwienie tej sprawy byłoby ich przejście na katolicyzm.”
Pełni troski i goryczy radni miejscy udali się ponownie na ratusz, gdzie mieszczanie zbierali się gromadnie i relacjonowali ze łzami w oczach, w jaki sposób są dręczeni przez żołnierzy wygórowanymi żądaniami, jak to są okradani i bici, „że nie można by tego zanotować i opisać piórem i atramentem”.
(…) Mieszkańcy miasta doszli już do przekonania, że od swoich gnębicieli może uwolnić ich już tylko kartka z potwierdzeniem spowiedzi odbytej w obecności księdza katolickiego, dlatego też niektórzy z nich przynosili sobie z klasztorów takie kartki, na których przyrzekali oni przyjęcie nauki katolickiej i zanosili je pułkownikowi, który opatrywał je swoim nazwiskiem. Kto przedkładał taką kartkę spowiednią zakwaterowanym w jego domu żołnierzom, tego opuszczali oni rychło i udawali się do innego mieszczanina, który nie posiadał jeszcze żadnej kartki.
Ponieważ jednak tylko domy starego miasta (leżące w obrębie murów miejskich) obłożone były kwaterunkami, dlatego też kwatermistrz rozporządził, że każdy właściciel domu stojącego na przedmieściu zapłacić ma natychmiast 2 talary z powodu zwolnienia od ciężarów wojskowych, co również nastąpiło. Jednak przyrzeczenie, że także w przyszłości nie
zostaną oni obarczeni przymusowymi zakwaterowaniami, nie zostało dotrzymane nawet 24 godziny.
Wieczorem 22 stycznia ewangelickiemu burmistrzowi Erasmusowi Junge zakwaterowano żołnierzy w liczbie 200 osób, które musiał opatrzyć w jedzenie i picie. Wypili oni kilka beczek piwa i 17 wiader wina węgierskiego, ukradli również to, czego mogli dotknąć. Zrujnowaliby cały jego dom, gdyby w porę nie przyniósł sobie kartki spowiedniej; gdy więc kartkę tę pokazał, żołnierze zniknęli.
(…) Mieszczanina Balthasara Reiprechta, który leżał w łóżku chory na podagrę, żołnierze „mimo jego wielkiego i strasznego bólu tak torturowali, że ten prosił ich na miłość boską, aby go pchnęli szpadą. Następnie rozbili jego skrzynki i kasetki, rzucali potem talarami Rzeszy do ludzi na ulicach, a poza tym dokonali oni tu i tam wielu złych rzeczy.” Dla wielu mieszczan wynajdywali nowe tortury, np. musieli oni taplać się w nieczystościach i odchodach. Dlatego woleli oni opuszczać nocą swe domostwa i zagrody. Aby jednak przeszkodzić przybierającemu stale na sile exodusowi z miasta, rozstawiono na ulicach posterunki, które miały pędzić uciekających z powrotem do miasta, i nie wypuszczano żadnego mieszkańca przez bramy na zewnątrz.
Zrozpaczeni świdniczanie pozbawieni już pieniędzy i żywności, torturowani i zabijani, wysłali petycję do cesarza. Gdy nie przyniosła ona skutku, rada miejska wystosowała drugą prośbę do cesarza. Jak opisuje to Schubert – Podczas audiencji udzielonej im 3 maja na zamku Laxenburg cesarz wyraził swe zadowolenie z tego powodu, że miasto przyjęło wyznanie katolickie, zauważył jednak zarazem, że obecnie próbuje ono na sposób kalwiński zejść z prawej drogi i zasłania się przy tym strachem i gwałtem, jakoby zostało ono do czegoś przymuszone. Świdniczanie nie chcą zapewne innym miastom dawać złego przykładu. Jeżeli wytrwają w wierności wyznaniu katolickiemu, wówczas doznają złagodzenia losu. Cesarz miał właśnie nakazać staroście księstwa świdnicko-jaworskiego by baczył na karność i dyscyplinę żołnierską i aby starał się likwidować skargi.
Rzeczywiście poprawiła się obecnie dyscyplina wśród żołnierzy. Lecz gorliwość w nawracaniu na katolicyzm pozostała ta sama. i aby w gronie ojców miasta pozyskać sobie bezwolny aparat 20 lipca odwołano starą radę miejską i powołano na jej miejsce nową, złożoną wyłącznie z katolików.
Dopiero 1 stycznia 1630 roku dragoni Lichtensteina w końcu opuścili miasto. Jak zapisano w kronikach, tylko w okresie od 29 stycznia do 2 marca koszty zakwaterowania dragonów Lichtensteina wyliczono na ogromną jak na ówczesne czasy kwotę 33.803 talarów. Mieszczanie i rada miejska na potrzeby wojska musieli dostarczyć 102 małdry owsa i 8800 wiązków siana. Koszty poniesione w 1629 r. i 1630 r. w czasie kwaterunku i aprowizacji regimentu Lichtensteina wyniosły w gotówce 58.647 talarów 18 groszy. Uznano z tego zaledwie 12.035 talarów, reszty w wysokości 46.612 talarów 18 groszy skarb cesarski miastu nie zwrócił.
A przecież dragoni rabowali Świdnicę jedynie przez rok. Pomiędzy 1618 a 1648 rokiem miasto wielokrotnie było okupowane przez wojska walczących stron i każda z nich domagała się kontrybucji w gotówce i zaopatrzeniu. Jeszcze większe straty Świdnica poniosła z powodu stacjonowania wojsk cesarskich i walk o miasto w okresie, kiedy na Śląsku działał cesarski wódz Albrecht von Wallenstein.
W sumie od 1629 roku do 1848 roku, to jest momentu podpisania pokoju, Świdnica straciła sumie 373.159 talarów 10 groszy i 6 halerzy, z których tylko część zwrócił skarb cesarski. Nie mniejsze koszty poniesione we wcześniejszym okresie wojny do 1629 r. w ogóle nie zostały uwzględnione. W 1659 roku rada miejska przedstawiła cesarzowi pełen wykaz strat podniesionych przez miasto w okresie wojny trzydziestoletniej. Daje on rozmiar nie tylko strat finansowych i materialnych, ale jak to opisuje wspomniany Schubert ukazuje tragedię Świdnicy, która nigdy już po wojnie z lat 1618-1648 nie odzyskała swojej potęgi, schodząc do roli prowincjonalnego miasteczka.
A pomimo tego owo wielokrotnie ciemiężone i zubożałe miasto musiało zapłacić podatek zgodnie ze starą indykcją w wysokości 100.000 talarów, którą naliczono zgodnie z szacunkiem podatkowym z 1611 r. W momencie zawierania traktatu pokojowego (1648 r.) liczyło ono zaledwie 118 zrujnowanych domostw i nie więcej niż nieco ponad 200 wynędzniałych mieszkańców. Zgodnie z relacją z 1634 r., powtarzaną do 1641 r., w obrębie murów miejskich, w wąskich uliczkach, m. in. na ulicy Klasztornej i w opuszczonych domach, leżało sporo „nieczystości i gnoju”. Jeszcze w 1669 r. cech karczmarzy postulował przed obliczem rady miejskiej, aby nakazała ona usunąć gruz zalegający w opustoszałych domostwach. Wszelkie źródła utrzymania zniknęły, wszystkie cechy nie mogły podnieść się z upadku, a urbarz piwny był tylko „cieniem i bolesnym wspomnieniem wcześniejszych czasów.” Jeszcze w 1652 r. zamiast 1543 warów piwa warzono tu rocznie ledwie 90 do 100 warów. Niezbędna, lecz zawodnie prowadzona odbudowa domów posuwała się niezmiernie powoli do przodu i potrzeba było bardzo długiego czasu, aby w jakiejś choć mierze zatrzeć ślady tej straszliwej wojny.
Opr. A. Dobkiewicz & S. Nowotny
7 LIKES
Dragoni w XVII w. to była piechota, a nie lekka jazda. Różniła się od zwykłej piechoty tylko tym, że przemieszczała się na koniach, ale walczyła w szyku pieszym (całkiem jak kawaleria w Polsce w latach trzydziestych XX w.).
Dragoni stali się kawalerią dopiero w 2 połowie XVIII w. – jeszcze w czasei wojny siedmioletniej zarówno pruscy, jak i cesarscy dragoni byli wyposażeni w karabiny piechoty z bagnetami.