Prezentujemy drugą część artykułów na temat obozów hitlerowskich Lager 122 i 220, jakie podczas II wojny światowej istniały w Strzegomiu (powiat świdnicki). Pierwszą część artykułu można przeczytać tutaj: Lager 122 i 220 w Strzegomiu (cz. I)
***
Kiedy w styczniu 1943 r. doszło do deportacji, rodzina Lantzów w pierwszej kolejności została aresztowana. Jak wspomina Joseph 22 stycznia 1943 r. o godz. 330 nad ranem zostali obudzeni i aresztowani przez oddział SS. Jego ojca, matkę oraz młodszego brata Jean – Pierre wraz z nim oraz wiele innych osób przewieziono tamtej nocy podstawionymi autobusami do pociągu specjalnego w nieodległym Thionville (wtedy nazywany po niemiecku Didenhoffen).
Zostali ciasno upchani w wagonach i ok. godz. 8 rano pociąg ruszył do dalekiego Striegau na Śląsku, jak ich poinformowali Niemcy. Straż pełnili uzbrojeni żołnierze w czarnych mundurach Schutzstaffel.
Po kilkunastu godzinach podróży dotarli do Strzegomia. Lager 122 mieścił się w dawnym klasztorze. Jak zapamiętał mały Joseph zaraz po przybyciu, kierownik obozu Obersturmbannführer (podpułkownik) Rinkmann (w międzyczasie awansował) powitał ich wykrzykując: „Jesteście francuską brudną bandą świń i ja was przykrócę!”. Jednocześnie straszył ich nieodległym obozem koncentracyjnym, do którego trafią wszyscy nieposłuszni więźniowie.
Zostali przydzieleni do różnych pomieszczeń i w zależności od wielkości znajdowało się w nich od 30 do 120 osób. Łóżka były trzykondygnacyjne a materace to stara i wyleniała słoma. Nie było żadnego podziału między więźniami. Starzy, dzieci, kobiety, mężczyźni, całe rodziny, osoby samotne znalazły miejsce w poszczególnych salach.
Pierwszy transport Francuzów przybył pod koniec stycznia, a więc w środku zimy, która tego roku notowała niskie temperatury oraz obfite opady śniegu.
Była to dodatkowa uciążliwość, ponieważ pomieszczenia były nie opalane. Jak wspomina Joseph Lantz pobudka o godz. 6 rano była obowiązkowa dla wszystkich młodych więźniów. Na apel na korytarzu wychodzili bez nakrycia głowy mimo lodowatego zimna. Matka dała mu dwie pary kalesonów ojca i dwie pary skarpet, ale to nie na wiele się zdało. Zimno w dawnych murach klasztornych było przenikające. Pewnego ranka Joseph stwierdził z przerażeniem, że sopel lodu wisi mu na końcu przyrodzenia. Nie miał odwagi przyznać się swoim rodzicom.
Na porannych zbiórkach Lagerführer przydzielał pracę. Był to zazwyczaj rozładunek przyczep na terenie obozu lub prowadzono ich na zewnątrz do wykonania różnych robót fizycznych. Często pracowali przy załadunku i rozładunku wagonów towarowych na kolei. Niejednokrotnie strażnicy niemieccy zabawiali się kopiąc i poszturchując młodych więźniów podczas pracy.
Były też wyjątkowe dni „higieny” przeznaczone na tępienie pluskiew, które w nocy nie pozwalały usnąć więźniom atakując ich ciała. Przy powszechnym brudzie i braku higieny pluskwy i wszy atakowały wszystkich. Było to bardzo uciążliwe. WC było wspólne dla dzieci, kobiet i mężczyzn. Do nielicznych toalet były ciągle kolejki. Smród i brud były nagminne, pomimo ciągłego sprzątania, mycia i szorowania, które wykonywali więźniowie w różnym wieku.
– Mój ojciec ze względu na osłabioną rękę po ranie w czasie I Wojny Światowej na froncie w Rosji, nie mógł wykonywać ciężkiej pracy, więc przydzielono go do mycia toalet i sal klasztornych. My w rodzinie wiedzieliśmy, że był dezerterem z armii niemieckiej podczas poprzedniej wojny i bardzo się baliśmy, aby to nie wyszło na jaw.
Lagerführer ciągle krążył po korytarzach klasztoru.
– Praca w Trzeciej Rzeszy była obowiązkowa, czuliśmy się jak niewolnicy – wspomina Joseph Lantz.
Raz w tygodniu w ramach reedukacji młodzież w różnym wieku miała „lekcje” przez pół dnia, poświęcone zwycięstwom Wehrmachtu na frontach wojny oraz zmuszano ich do słuchania nachalnej propagandy nazistowskiej. Raz na jakiś czas w niedzielę pozwalano Francuzom odwiedzać kościół katolicki.
– Proboszcz niemiecki grzecznie odnosił się do nas a nawet pozwalał na spowiedź w jęz. francuskim, mimo, że nie znał tego języka. Często nas pocieszał – jak zapamiętał 11-letni Joseph.
Mogli utrzymywać korespondencję, ale była ona kontrolowana, a paczki, które przychodziły od rodzin i znajomych, przede wszystkim z żywnością, były przeglądane, a lepsze rzeczy zabierane przez straż obozową.
Mroźna zima dała się więźniom w znaki z jeszcze jednego powodu. Najczęściej dotykało to starsze i najmłodsze osoby. Osłabienie organizmu przez zimno i liche jedzenie powodowało częste zapadanie na anginę z wysoką gorączką, szkarlatynę i inne choroby z jakimiś wysypkami skórnymi. Na te wszystkie choroby niemiecka administracja obozowa dawała „czerwone pigułki”.
Mój młodszy brat Jean – Pierre często chorował na wszelkie infekcje i zawsze podawano mu czerwone pigułki. Pielęgniarka, była to chuda tyczka o szorstkim i złym głosie i kiedy była potrzeba przychodziła codziennie do pokoju. Wołano na jej widok: „Uwaga! Osa nadchodzi !
Wspomnienia Josepha Lantza zanotowane w roku 2010, pomimo jego zaawansowanego wieku – 78 lat, są jak żywe. Pobyt w obozie 122 i 220 wrył się w jego pamięć i pozostał jak wieczna skaza.
Wszyscy więźniowie obozu specjalnego 122 w Strzegomiu, wiedzieli o pobliskim KL Gross Rosen, ponieważ ciągle nim straszono, aby wymusić posłuszeństwo. W rozmowach między Francuzami często poruszano ten temat, jednocześnie dziwiąc się, że tak szybko sami zaadaptowali się do tak skrajnych i uciążliwych warunków panujących w obozie. Mówiono także, że inne nacje jak Żydzi czy Cyganie przeznaczone są na zagładę, a Francuzi mogą jeszcze dołączyć do Wielkich Niemiec jako pełnoprawni obywatele.
– Ale nikt z naszych nie chciał przejść na niemiecką stronę – podkreśla Joseph Lantz.
Wszystko co było francuskie – gra w belotkę (popularna francuska gra karciana), rozmowa po francusku, barwy narodowe np. na zdjęciach, było zakazane.
Joseph miał troje kolegów z którymi wspólnie pracowali, a także w wolnych chwilach grali w belotkę na długim korytarzu w klasztorze. Pewnego razu zostali przyłapani przez Lagerführera. Wyzwiska, groźby, kopanie w tyłek oraz bicie – taką karę dostali za nielegalną grę.
– Także rozmowy powinny być prowadzone w języku niemieckim, ale mimo gróźb rozmawialiśmy tylko po francusku – z relacji Josepha Lantza.
– Moja mama została zatrudniona jako sprzątaczka w strzegomskich szkołach – opisuje swoje wspomnienia Joseph – Było tam nieraz bardzo brudno, ale mama szybko wykonywała tą pracę. Niekiedy jej pomagałem w sprzątaniu i byłem świadkiem jak młodzież niemiecka nas opluwała. Mama mówiła wtedy słowa otuchy, ale to wszystko musiało pozostać między nami.
Sturmführer pewnego razu nakazał mamie sprzątać dodatkowo swoje biuro, na co moja mama, jak później nam opowiadała, cicho powiedziała „Scheiss Hitler” (zasrany Hitler).
– Co powiedziałaś? – wrzasnął hitlerowiec.
– Nic takiego – odpowiedziała mama – tylko „Heiss Hitler” (ukochany Hitler).
Nie do końca przekonany Niemiec powiedział:
– Jak usłyszę jeszcze raz, to cała rodzina Lantzów trafi do Gross Rosen.
Młody Francuz opisuje jeszcze jedno groźne zdarzenie ze swoją matką.
„Pomagałem jej w sprzątaniu, kiedy nagle nieszczęśliwie upadła i z ręki zaczęła obficie cieknąć krew. Nikt nam nie chciał pomóc. Musieliśmy iść do szpitala. Straciła wiele krwi. Lekarz po założeniu opatrunku, powiedział, że nie ma dla niej miejsca i niech czeka na śmierć, jak zakończył z drwiną. Mama jakoś z tego wyszła.”
Sytuacja militarna na początku 1944 r. bardzo się zmieniała na niekorzyść Trzeciej Rzeszy. Berlin, który coraz częściej był bombardowany, nie zapewniał już należytego bezpieczeństwa dla urzędów państwowych. Postanowiono niektóre urzędy przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Taką bezpieczną miejscowością, jedną z wielu wytypowaną przez władze hitlerowskie, był Strzegom na Dolnym Śląsku.
Zaplanowano przenieść część Urzędu Patentowego z Berlina do Strzegomia, a dokładniej do dawnego klasztoru benedyktynek przy Wilhelmstrasse 4.
Urząd Patentowy musiał wybudować na swój koszt nowy zapasowy obóz dla kilkuset więzionych Francuzów.
Nowy obóz o nr 220 postawiono w pobliżu dworca kolejowego pomiędzy Niederstreiterweg (obecna ul. Gen. W. Sikorskiego) a głównym dworcem kolejowym Strzegomia.
Francuzów przeniesiono do nowego obozu do końca kwietnia 1944 r. Jak opisuje Joseph Lantz, był to ponury obóz otoczony drutem kolczastym, z kilkunastoma brudnymi barakami drewnianymi. Życie w obozie było bardzo trudne z powodu braku jakiegokolwiek ogrzewania, wadliwej instalacji wodnej, prymitywnej higieny i o wiele gorszego wyżywienia niż w obozie poprzednim.
Nieopodal obozu przebiegała droga (ul. Gen. W. Sikorskiego) na której często widziano przechodzące oddziały wynędzniałych ludzi w pasiakach i drewniakach. Byli to więźniowie z KL Gross Rosen.
– Oberststurmbannführer ciągle nam groził, że tam trafimy – przypomina sobie Joseph Lantz.
W okresie letnim 1944 r. zdarzało się nieraz, że obóz nr.220 odwiedzał zawodowy fotograf i wykonywał zdjęcia pamiątkowe dla Francuzów, jeżeli mieli pieniądze na ten cel i byli schludnie i czysto ubrani. Później takie zdjęcia Niemcy wykorzystywali do swoich celów propagandowych. Rodzice Josepha zapłacili za takie pamiątkowe zdjęcie ich synów.
Kilkanaście dni po Nowym Roku 1945 nocami słychać było kanonadę artyleryjską od wschodu. Zbliżał się front. Zima znowu była mroźna i sypka. Dyscyplina w obozie była coraz mniejsza, ale wachmani SS nadal pilnowali więźniów francuskich.
Jesienią 1944 r. wszyscy już wiedzieli, że to tylko kwestia czasu, kiedy upadnie Trzecia Rzesza. Coraz częściej w nocy słyszano przelatujące formacje lotnicze. Później widziano na horyzoncie liczne rozbłyski wybuchów. Wszyscy uważali, że to amerykańskie samoloty. Dwukrotnie, jak zapamiętał Joseph, bombardowano Strzegom, ale nikomu nic się nie stało.
Na początku lutego 1945 r. panika w Strzegomiu tak wzrosła, że Niemcy sami uciekali na zachód. 12 lutego stwierdzono, że nikt nie pilnuje obozu. Niemieccy strażnicy SS uciekli.
– Byliśmy wolni, ale strach przed frontem i Rosjanami, był tak duży, że my także postanowiliśmy uciekać na zachód – zanotował w swojej relacji Joseph Lantz.
Rodzina Lentzów postanowiła opuścić Striegau jeszcze tego dnia. 13 lutego Rosjanie zajęli Strzegom.
– Mama znalazła jakiś drewniany wózek czterokołowy, porzucony koło dworca kolejowego Striegau, na który zapakowaliśmy jakieś drobne rzeczy, które mogły przydać się nam w wędrówce zimowej. Inne pozostawiliśmy. Razem z ojcem szliśmy z przodu, na wózku siedział mój młodszy brat, a mama zamykała mały pochód. Przez mroźne dwa dni i dwie noce szliśmy bez jedzenia, odpoczywając tylko w napotkanych kościołach, jeśli były otwarte – wspominał Joseph Lantz.
Z wielkimi perypetiami po drodze, rodzina Lantzów dotarła 21 lutego 1945 r. do Bawarii. Tam doczekała się wyzwolenia przez wojska amerykańskie. 23 maja tegoż roku powrócili do domu, do Hoyange.
Lager 122 formalnie został zlikwidowany w maju 1944 r. Jego miejsce zajął Urząd Patentowy z Berlina. Podczas walk ulicznych w marcu 1945 r. między oddziałami Wehrmachtu i czerwonoarmistami dawny klasztor benedyktynek uległ bardzo ciężkim zniszczeniom. W latach 50-tych zaczęto usuwać zwały gruzów jako pozostałości po ogromnym konwencie żeńskim. Ostatecznie znikł z widoku Starego Miasta na początku lat 60-tych XX w.
Lager 220 w Striegau przestał istnieć 12 lutego 1945 r. Dalsze losy większości Francuzów przetrzymywanych w obozie są do dziś nieznane. Podczas działań wojennych toczonych w lutym i marcu 1945 r. cześć drewnianej zabudowy uległa zniszczeniu. Jednak niektóre fragmenty płytkich fundamentów pod barakami przetrwały do dziś.
Trudno wyobrazić sobie rzeczywisty stan obozu 220 w dzisiejszym wyglądzie tego terenu. Pod koniec lat 50. XX w. na cmentarzu komunalnym w Strzegomiu przy ul. Olszowej dokonano ekshumacji kilku lub kilkunastu grobów przy murze cmentarnym od strony południowej. Były to groby ze zmarłymi Francuzami podczas II Wojny Światowej. Domniemywać można, że byli to najprawdopodobniej więźniowie obozu 122 lub 220 w Strzegomiu. Wywieziono ich do Francji.
Niestety, nie zachowała się jakakolwiek dokumentacja z ekshumacji, jedynie niektórzy starsi mieszkańcy naszego miasta zapamiętali fakt o takim zdarzeniu.
Edmund S. Szczepański
16 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!