Watson, proszę przyjść tutaj, pilnie pana potrzebuję – to prawdopodobnie pierwsze słowa, wypowiedziane na odległość przy użyciu telefonu, które na stałe zapisały się w historii. Odległość, na jaką nadano komunikat, była niewielka, bo obu rozmówców dzieliła jedynie ściana sąsiadujących ze sobą pokojów, jednak, jak się okazało, wynalazek niebawem miał skrócić o wiele większe dystanse i zrewolucjonizować światową komunikację.

Teatr zdarzeń rozgrywał się w ósmej dekadzie XIX wieku. Świat komunikował się za pośrednictwem listów i pierwszych kart pocztowych, które weszły do obiegu niespełna sześć lat wcześniej (tu toczą się spory o właściwą datę), a najszybszą metodę przekazania informacji na odległość oferował jedynie telegraf. Zanim jednak listy docierały do odbiorców, mijało co najmniej kilka dni, z kolei przekaz telegraficzny – przy niewątpliwej szybkości przesyłu – pozwalał zredagować raptem krótkie rzeczowe komunikaty. Rozwijały się krajowe gospodarki, społeczeństwa krajów starego kontynentu i Ameryki Północnej bogaciły, a obieg informacji taktował nadal w tempie nadanym mu niemal dwadzieścia lat wcześniej, kiedy to pomiędzy oboma kontynentami, drogą transatlantycką, zdołano przesłać pierwszy telegram. Świat oczekiwał zmian i był gotowy na innowacje.
A więc był rok 1876, kiedy młody, niespełna trzydziestoletni Alexander Graham Bell w zaciszu swojego warsztatu skonstruował aparat wzmacniający dźwięk, który – jak pierwotnie zakładał Bell – miał pomagać osobom niedosłyszącym. Pierwsze słowa, wypowiedziane do aparatu, skierował do Thomasa Watsona, znawcy elektryki i mechaniki, a prywatnie pomocnika Bella. Przynajmniej taką wersję przedstawił sam Watson. Sukces był niebywały, bo jakość dźwięku była dostateczna, aby rozpoznać sens mówionych słów. Potem zostały już tylko formalności – zgłoszenie patentu, batalia sądowa z Elisha Greyem o prawa do telefonu, gdyż obaj panowie w tym samym dniu zgłosili swój wynalazek do urzędu patentowego i wreszcie wprowadzenie aparatu na rynek – wszak Temida skłoniła się ku racji Bella.
W niespełna rok po opatentowaniu telefonu, w 1877 r. Bell założył spółkę „Bell Telephone Company” i rozpoczął produkcję aparatów dedykowanych na kontynent amerykański. Amerykanie szybko też docenili zalety wynalazku, bo w niespełna trzy lata od pierwszego telefonicznego komunikatu liczba abonentów wzrosła piętnastokrotnie.
Na stary kontynent telefon trafił błyskawicznie, bo już w 1877 r. niemiecka firma Siemens i Henkel uzyskała patent na ulepszony przez siebie aparat, który niebawem wszedł do masowej produkcji – dziennie wytwarzano blisko 700 sztuk. W tym samym roku powstał pierwszy urząd telegraficzny w Europie, który m.in. obsługiwał pierwszą publiczną „rozmównicę” – publiczny automat zainstalowano w Niemczech, w berlińskiej dzielnicy Friedrichsberg. Popularność aparatu rosła niebywale szybko, ale koszt podłączenia instalacji do zakładów lub prywatnych domów był nadal wysoki, więc w większych miastach decydowano się na udostępnianie telefonów szerszej publiczności, bez konieczności zapewnienia obsługi osób trzecich. W ten sposób, w 1880 r. w Niemczech i w USA uruchomiono pierwsze aparaty monetowe (samoinkasujące). To był kamień milowy w rozwoju publicznej telekomunikacji. Problem był jednak w tym, że na luksus posiadania telefonu we własnym domu mogli sobie pozwolić nieliczni i aby wykonać rozmowę zamiejscową należało umówić się z rozmówcą przy publicznym automacie na konkretną godzinę.

Od chwili opatentowania aparatu telefonicznego musiało upłynąć blisko 16 lat, zanim pierwsze słowa z głośnika telefonu dało się usłyszeć w Świdnicy. Nim to jednak nastąpiło, telefony zagościły znacznie szybciej w innych europejskich aglomeracjach. W Niemczech publiczna sieć telefoniczna powstała już w 1881 r. w Berlinie, Hamburgu, Frankfurcie n. Menem oraz w Kolonii – każde z tych miast powołało własne urzędy telefoniczne (Fernsprechanstalten). Pierwsze instalacje telefoniczne na ziemiach polskich uruchomiono w Warszawie (1881), Łodzi (1884), w Poznaniu (1885). W samej Prowincji Śląskiej z przywileju prowadzenia rozmów telefonicznych najpierw korzystali mieszkańcy Wrocławia (1881). Cierpliwość świdniczan się opłaciła, bo od chwili nakreślenia w 1889 r. pierwszych planów podłączenia miasta do publicznej sieci musiały upłynąć trzy lata, zanim w mieście nawiązano pierwszą rozmowę telefoniczną.
Zanim jednak urzędnicy wydali korzystną decyzję i nim znalazły się niezbędne środki, cała inwestycja musiała być zaopiniowana przez izbę handlową (Handelskammer), a więc organ doradczy władzy rządowej w terenie – w tym przypadku władz rejencji (Regierung), odpowiednika obecnego zarządu województwa – złożony z lokalnych prominentnych przedsiębiorców, kupców i przedstawicieli ziemiaństwa. Jak się można bez trudu domyśleć, gremium wpływowych i majętnych częściej kierowało się prywatą, niż troską o dobrobyt społeczności lokalnej, dlatego przy dość sporych kosztach inwestycji, w tym konieczności utworzenia urzędu telefonicznego (w Świdnicy zaledwie wydzielenia osobnych pomieszczeń w budynku poczty cesarskiej), zainstalowania całej niezbędnej infrastruktury w terenie, zatrudnienia sztabu nowych pracowników do obsługi centrali oraz konserwacji sieci – od pomysłu do jego realizacji upłynęły dwa lata, co na realia końca XIX wieku oraz przy uwzględnieniu faktu, że miasto nie było prężnym ośrodkiem przemysłowym, handlowym ani siedzibą urzędów państwowych – należało uznać, za sprawne „załatwienie sprawy”. Inwestycja miała jednak służyć wszystkim i korzyści czerpali zarówno przedsiębiorcy, jak i sami mieszkańcy.
Wówczas, w październiku 1889 r. pod egidą prezesa izby handlowej Egmonta von Websky, tajnego radcy handlowego, obradowała specjalnie sformowana komisja celem zaopiniowania rentowności całej inwestycji, którą planowano objąć miasto i powiat świdnicki. Świdnica miała bowiem skorzystać z okazji, że w ościennym powiecie wałbrzyskim prowadzono budowę dużej magistrali telefonicznej, która miała połączyć Wałbrzych z Wrocławiem, Brzegiem i dalej z Górnym Śląskiem. Skoro linia miała biec tranzytem przez teren powiatu świdnickiego, to szkoda byłoby pozbawić miasto okazji do wprowadzenia komunikacyjnego udogodnienia. Przedstawiono więc listy prywatnych i publicznych abonentów, którzy skłonni byli ponosić dość spory roczny koszt użytkowania „rozmównicy”, wahający się w granicach 200 marek. Spory, ale jak zapewniał referent, „za roczną opłatą możliwe jest nieograniczone korzystanie z wewnętrznej sieci telefonicznej, natomiast przy wykonywaniu połączeń do innych sieci oraz do Wrocławia za 3-minutową rozmowę płaci się 1 markę”. Doniosłość wynalazku była już powszechnie znana, bo z udogodnienia od blisko dekady korzystali mieszkańcy nie tak odległego Wrocławia, dlatego uzasadnione było stwierdzenie, że „jedno z większych osiągnięć współczesności pozwoli skrócić dystanse i świetnie się sprawdzi w handlu i przemyśle”. Lokalna prasa podjęła się też trudu agitowania świdniczan, aby wspierali całe przedsięwzięcie. Zachęcano właścicieli domów i kamienic do udzielenia zgody na montowanie słupów telefonicznych, fachowo nazywanych stojakami, na dachach ich domów. Jak zapewniano, „wszystkie słupy będą też służyć za piorunochrony, dzięki czemu taki pręt przymocowany do domu zapewni ochronę przed niebezpieczeństwem wyładowań atmosferycznych”, asekuracyjnie kwitując: „buczenia przewodów, którego wielu się obawia, zdołano się pozbyć poprzez zainstalowanie odpowiednich urządzeń”. Apel odniósł spodziewany skutek i w krótkim czasie do dyrekcji poczty cesarskiej we Wrocławiu zaczęły spływać liczne deklaracje zainteresowanych mieszkańców.
Niebawem też musiała zapaść decyzja o przystąpieniu do prac, skoro pierwsze wykopy pod słupy telefoniczne wykonano już w lipcu 1890 r., o czym z przejęciem donosiła lokalna prasa. Główna linia łącząca Wałbrzych z Wrocławiem przebiegała w niewielkiej odległości od granic miasta, wiodła przez Pszenno i dalej wzdłuż torów w stronę stolicy rejencji. Tam też, czyli w Pszennie, zainstalowano nadzorcę całego przedsięwzięcia – urzędnika urzędu telegraficznego, który nadzorował prace przy wznoszeniu odgałęzienia w stronę Świdnicy. Do pierwszych zabudowań miejskich linia biegła napowietrznie na słupach telegraficznych, które pojedynczo poprowadzony przewód rozpinały na porcelanowych izolatorach. Dalej w stronę Rynku prowadzona była ponad dachami zabudowań na stojakach dachowych – każdy zaopatrzony był w cztery izolatory. Takie stojaki od strony Pszenna w stronę centrum miasta stanęły na dachach stajni artylerii przy ul. Saperów, stajni Augusta Zeisela (ul. 1 Maja 15), arsenału artylerii (dzisiaj Biblioteka Publiczna przy ul. Franciszkańskiej 18), kamienicy księgarza Georga Lercha (Rynek 2), ratusza, w końcu gmachu poczty cesarskiej (pl. Grunwaldzki 1).

O dość oczywistych zaletach posiadania telefonu pisano na łamach lokalnego dziennika „Schweidnitzer Stadtblatt” w 1892 r., zachęcając przy tym miejscowych przedsiębiorców do akcesu do miejskiej sieci. „Panom restauratorom chcemy przypomnieć, że przyłączenie się do sieci będzie dla nich korzystne; kiedy podróżny zawita do gospody, w której nie ma telefonu i zechce porozmawiać z domownikami, zmuszony będzie udać się do innego lokalu, który takim udogodnieniem dysponuje – wówczas gospodarz taki zarobek straci”. „Jest to ku temu najbardziej odpowiedni czas, a więc nie zapomnij o podłączeniu!” – dodawano ze swadą, gdyż prasowy apel ukazał się zaledwie miesiąc przed uruchomieniem sieci telefonicznej. Przy większej frekwencji dość spory roczny koszt 150 marek za utrzymanie aparatu mógł jeszcze zmaleć. Za świdnickim przykładem miały pójść inne okoliczne miasta i miasteczka przemysłowe, w tym Dzierżoniów, Bielawa, Pieszyce, Jaworzyna Śląska czy Żarów, które zleciły przeprowadzenie społecznych konsultacji jeszcze w 1892 r.
Cdn.
Tomasz Grudziński
11 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!