Press "Enter" to skip to content

Wspomnienia Rudi Daniela Hillera (cz. 1)

Spread the love

Publikowane tu wspomnienia spisane zostały spisane w latach 90. XX wieku przez świdniczanina wyznania mojżeszowego, żyjącego jeszcze wówczas w Izraelu. Autora wspomnień zachęcił do ich spisania już także nieżyjący badacz dziejów Świdnicy Horst Adler, mieszkający w Ratyzbonie. Wspomnienia te są tłumaczeniem z języka niemieckiego,  którego dokonał Sobiesław Nowotny, a wydrukowane zostały po raz pierwszy w gazecie Tägliche Rundschau. Ze względu na ich wartość, prezentujemy je Czytelnikom Świdnickiego Portalu Historycznego.

***

W 1936 r., a więc przed 60 laty, wywędrowałem, będąc wówczas czternastoletnim chłopcem, ze Świdnicy do Palestyny, dzisiejszego państwa Izrael. Około dwudziestu lat tłumiłem – na ile to tylko było możliwe – moje wspomnienia i duchową łączność do wszystkich miejsc mojego dzieciństwa.

Książka adresowa Świdnicy z 1929 roku z adresem zamieszkania dr. Hillera, ojca autora wspomnień

Jako młody Żyd czułem wewnętrzną potrzebę bliższego związania się z moją nową ojczyzną, aby móc zbudować w niej swą przyszłość, aby tu założyć rodzinę i odnaleźć nową, narodową tożsamość. Uważałem za swój obowiązek, aby pomóc rodzicom, którym było ciężko odnaleźć się w zupełnie innego rodzaju otoczeniu, pośród ludzi mówiących obcym językiem, z zacofaną kulturą materialną i o tak odmiennej tradycji oraz uciec od materialnej biedy. Lecz moje poświęcenie odnosiło się także w stosunku do żydowskiego państwa, które znajdowało się ciągle „in statu nascendi” (w momencie tworzenia). Byłem uczestnikiem walk o jego niepodległość i aktywnie brałem udział w jego powstawaniu.

Te zmiany były dla wielu Żydów, którzy przybyli ze środkowej Europy olbrzymim procesem dostosowawczym, którego wielu z nich nie wytrzymało lub pełni rezygnacji przystanęli z boku. Rodziny moich rodziców przez wiele pokoleń mieszkały w Niemczech. Tradycyjnie czuli się oni Niemcami, żydowskiego pochodzenia, będąc liberalnymi w swym światopoglądzie.

Podczas ostatnich czterdziestu lat próbowałem, kiedy zdążyłem oswoić się z Izraelem i jego mieszkańcami, nawiązać kontakty z ludźmi pochodzącymi z moich stron rodzinnych, którzy w coraz większej liczbie odwiedzali moją nową ojczyznę. Cieszę się, że zyskałem wielu prawdziwych przyjaciół w Republice Federalnej Niemiec i znalazłem wiele zrozumienia i sympatii dla mnie i Izraela. Dzięki zachęceniu mnie przez pewnego niemieckiego przyjaciela podjąłem także kontakty z wieloma dawnymi mieszkańcami Świdnicy. Cóż mogłoby leżeć na przeszkodzie napisania do gazety Tägliche Rundschau, którą przed II wojną światową prenumerowali moi rodzice, kilku mych wspomnień o mieście, w którym się urodziłem i przeżyłem moje dzieciństwo?

Ulica Grodzka w latach 30. XX wieku. Z lewej widoczny dom w którym mieszkał Rudi Daniel Hiller (Muzeum Dawnego Kupiectwa)

Urodziłem się 6 marca 1922 roku w mieszkaniu należącym wówczas do moich rodziców, w kamienicy przy ulicy Grodzkiej 19[1]. Był to duży budynek narożny na rogu Grodzkiej i Zamkowej. Trwał wówczas okres kryzysu gospodarczego po pierwszej wojnie światowej i wzrastającej do roku 1923 inflacji. Mój ojciec dr George Hiller ożenił się z moją matką Judith z domu Fleischhacker wkrótce po zakończeniu wojny w 1920 roku we Wrocławiu, gdzie oboje byli zatrudnieni. Wkrótce potem przenieśli się do Świdnicy, gdzie ojciec osiadł jako lekarz specjalista chorób skórnych i wenerycznych. Aż do naszego wyjazdu, który nastąpił w 1936 roku, pozostawał on jedynym specjalistą w tej dziedzinie na terenie całego powiatu świdnickiego. Jego działalność prowadziła ze zrozumiałych względów także do bliższych kontaktów z administracją więzienia i garnizonu wojskowego. Antybiotyki nie były wówczas jeszcze znane. Z tego powodu obowiązek zgłaszania się do lekarza wszystkich cierpiących na choroby weneryczne i poszukiwanie sprawców i roznosicieli tych chorób w celu ochrony reszty społeczeństwa było chyba równie ważne jak opieka lekarska i leczenie. Mój ojciec posiadał także rozległą wiedzę w dziedzinie elektryczności i elektrotechniki. Tak więc wprowadził on na początku lat trzydziestych, jako pierwszy lekarz w powiecie, leczenie promieniami Roentgena i odniósł na tym polu wiele sukcesów w leczeniu m. in. raka krwi. My cieszyliśmy się, że mógł on przedłużyć wielu pacjentom życie. Ich wdzięczność napawała nas dumą.

Zostałem wydelikacony i rozpieszczony przez moją ukochaną matkę, jak jest to w powszechnym zwyczaju u żydowskich matek. Wysyłano mnie do katolickiego przedszkola urszulanek przy ul. Kotlarskiej. Jak poprzez mgłę przypominam sobie nawet strój zakonnic. Moje przyjęcie do ewangelickiej szkoły powszechnej dla chłopców, która znajdowała się przy ulicy Kościelnej, pozostało na zawsze w mojej pamięci z powodu olbrzymiej torby pełnej łakoci, jaką zwykle otrzymują pierwszoklasiści. Była ona prawie tak samo wielka, jak ja sam i była zarazem najważniejszą rzeczą w moim pierwszym dniu w szkole, Nie zapomniałem naszego wychowawcy Brunona Weyla, który próbował nas wykształcić zgodnie z zasadami ówczesnej pedagogiki. Próbował on uczynić z nas kochających porządek, dzielnych chłopców i sądził, że należy utrzymać w rozsądnych granicach wszystkie odskoki w bok od dyscypliny takie jak wrzeszczenie i hałasowanie, chłopięce figle i odpisywanie w czasie klasówek. W tym celu potrafił on najczęściej użyć w sportowy, lecz bolesny sposób swej trzcinki „antenki”. Gdy było to konieczne, delikwent zostawał także wyciągnięty za uszy. Wszystkie kary były najpierw ogłaszane, a my nigdy nie czuliśmy się niesprawiedliwie potraktowani. Niezapomniane i wręcz godne naśladownictwa były nasze wycieczki na łono natury, które urządzał dla nas nauczyciel Weyl w ramach nauki przyrody i lekcji krajoznawstwa (niem. Heimatkundeunterricht). Służyły one nie tylko poszerzaniu naszej wiedzy, lecz również wzbudzały w nas bliższą łączność z ziemią rodzinną i przyrodą.

W 1931 roku rodzina Hiller mieszkała już przy ówczesnej Friedrichstrasse 1 (dom z lewej częściowo przysłonięty drzewami)

Kiedy miałem za sobą cztery lata szkoły powszechnej, wstąpiłem w 1932 roku do gimnazjum humanistycznego, które znajdowało się jeszcze wówczas przy ulicy Franciszkańskiej i dopiero w 1934 roku zostało przeniesione na ulicę Wałbrzyską. Do tej szkoły wstępowałem z pewną obawą i zaniepokojeniem. Byłem tam przecież jedynym uczniem pochodzenia żydowskiego i tak też miało dalej pozostawać. W tym czasie do szkoły realnej stopnia licealnego uczęszczało 8 Żydów. Nie nastąpiły tu jednak żadne antysemickie wystąpienia, których musiałbym się obawiać, nawet po przejęciu władzy przez narodowych socjalistów. Wszelako cierpiałem częściowo z powodu pewnej izolacji od moich kolegów w czasie gier na podwórcu szkolnym. Dzieci z rodzin arystokratycznych i konserwatywnych – co ciekawe –  utrzymywały ze mną kontakty do końca i troszczyły się nawet w dyskretnej formie o moje dobre samopoczucie.

Szczególnie wyraźnie ukazało się to w czasie dnia bojkotu Żydów, 1 kwietnia 1933 roku, o którym w mojej klasie niczego nie wiedziałem, do momentu, w którym mój ojciec niespodziewanie wyprowadził mnie ze szkoły. Poprosiło go o to kierownictwo szkoły. Przy wejściu do naszego domu zostały oprócz tego, jak na wszystkich innych żydowskich sklepach, kancelariach adwokackich i prywatnych gabinetach lekarskich, naklejone odezwy nawołujące do bojkotu i wystawione zostały posterunki złożone z SA-manów. Gdy te domagały się zamknięcia gabinetu, mój ojciec sam prosił wielu obecnych pacjentów do opuszczenia poczekalni. Oczekujący chorzy i ciągle nowo dochodzący pacjenci protestowali na całe gardło. Na prośbę mojego ojca kierownik leżącego naprzeciw posterunku policji przysłał dwóch urzędników, którzy zerwali ulotkę nawołującą do bojkotu i po odmaszerowaniu SA umożliwili kontynuowanie badania pacjentów.

Kiedy w szkołach wprowadzono obowiązkowo pozdrawianie Hitlera, mogłem bez żadnych obiekcji z ich strony witać nauczycieli na początku każdej lekcji poprzez zwykłe powstawanie z miejsca, bez podnoszenia prawej ręki. Sam prosiłem o to, motywując swą prośbę tym, że jako osoba należąca do rasy zwalczanej przez narodowych socjalistów nie uważałbym tego pozdrowienia za odpowiednie i szczere.

Rudi Daniel Hiller (tłumaczenie Sobiesław Nowotny)

cdn.


[1] Według ksiąg adresowych w 1931 roku rodzina mieszkała już w domu przy ulicy Friedrichstrasse 1 (Komunardów).

6 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.