Press "Enter" to skip to content

Listy z podróży po Śląsku cz. 1

Spread the love

Do jednej z najciekawszych, zarazem zupełnie dziś zapomnianych, relacji z podróży po Śląsku, w której sporo miejsca poświęcono naszej Świdnicy, należą Listy na temat Śląska, Krakowa, Wieliczki i Hrabstwa Kłodzkiego z podróży w roku 1791, spisane przez Johanna Friedricha Zöllnera, królewskiego pruskiego wyższego radcę konsystorza, prepozyta w Berlinie, członka Akademii Nauk i Towarzystwa Przyjaciół Badaczy Przyrody w Berlinie, opatrzone miedziorytami.

Zöllner towarzyszył w tej podróży baronowi von Carmerowi, który był członkiem Izby Wojenno-Dominialnej we Wrocławiu, zarazem pruskim doradcą w sprawach wojny. Świdnica znalazła się na ich trasie z pewnością nieprzypadkowo, pamiętać bowiem należy, iż w owym czasie miasto stanowiło jedną z największych twierdz państwa pruskiego. Zöllner pozostawił nam dzięki swojej podróży wspaniały opis Świdnicy w II połowie XVIII w. Na łamach listu oznaczonego numerem 32, z dnia 2 sierpnia 1791 r.,  Zöllner pisał ze Świdnicy do swej małżonki:

Słynnych precli sobóckich niestety nie mogłem skosztować, gdyż oprócz okresu postu, nie wypieka się tu żadnych na zapas. Za to pokrzepiłem się tu (tzn. w Sobótce) chlebem, który pod względem bieli i doskonałości nie może znaleźć sobie równych, a którego jakość, chwalona na całym Śląsku, tym bardziej do mnie przemawiała, gdyż oprócz zimnej zupy niczego nie mogliśmy dostać w naszej gospodzie. Akurat dziś odbywał się tu wielki odpust z okazji dnia św. Franciszka z Asyżu, na który przybyło wiele tysięcy osób z sąsiadujących okolic, a nawet z Czech. Doprowadziło to do takiego ścisku na ulicach i w gospodach, iż z ledwością udało nam się znaleźć jakiekolwiek schronienie, a o jakimkolwiek regularnym posiłku w ogóle nie można było nawet pomarzyć… Gdy chodzi o twierdzę świdnicką, to zadowoliliśmy się jedynie obejrzeniem jej od zewnątrz, gdyż nie chcieliśmy poświęcać dla niej rzeczy bardziej nas interesujących, aby oglądać tylko jeden obiekt, który i tak ogląda się zwykle z góry, jeśli chce się dostrzec dokładnie wszystko to, co jest pokazywane. Z pomocą mapy, nawet przy tak pobieżnym oglądzie, jasne stało się dla mnie, iż trzy twierdze: Kłodzko, Srebrna Góra i Świdnica, w łączności z obozami, które w tych okolicach zająć może Śląska Armia, czynią jakiekolwiek próby wdarcia się nawet najbardziej przeważającego przeciwnika od strony Czech po prostu rzeczą prawie niemożliwą. Nic zatem dziwnego, iż Fryderyk II, któremu nie umknęło znaczenie obiektu o tej wadze, już wkrótce po zajęciu Śląska, zamierzał wykorzystać to położenie.  

Strona tytułowa dzieła Zöllnera i jego portret z ok. 1800 r.

Świdnica już w 1259 r., po zniszczeniu przez Tatarów, umocniona została zgodnie z ówczesną modą, tzn. otoczona została swego rodzaju wałem i palisadami, a książę Bolko I, który pod koniec XIII wieku, zamiast domów drewnianych, kazał wznosić domy murowane, otoczył ją mocnymi murami i wieżami. W późniejszych czasach miejscowość ta była oblegana i została zniszczona, a to przez husytów, a to podczas wojny trzydziestoletniej, przez Szwedów, a to przez wojska cesarskie, a w przejściowych okresach spokoju przy odbudowie domów troszczono się również o lepszy stan obronności [miasta]. Lecz zgodnie z wymogami nowej sztuki wojennej, zarówno założenia wałów i fos, jak również potrójne mury, nie tworzyły z tego miasta żadnej twierdzy. Do tej rangi od 1748 r. zaczął podnosić ją dopiero król [Fryderyk II], wydając w tym celu nadzwyczaj wielkie sumy, a od czasów wojny siedmioletniej zaczęła ona jeszcze bardziej zyskiwać na regularności, pięknie i sile. Znawcy sztuki wojennej zachwalają nadzwyczaj jej hangary (czyli kryte baterie). Historię miasta, która jest wyjątkowo bogata w niezwykłe i wspaniałe, czcigodne i przerażające wydarzenia, Zimmermann opisał na tyle szczegółowo w swych „Przyczynkach do opisania Śląska”, na ile pozwalała tego koncepcja jego dzieła. Dlatego dzielę się z Tobą tylko tymi informacjami, które bezpośrednio odnoszą się do tych obiektów, które sam widziałem i chcę Ci opisać.

Kościół farny w mieście należał od czasów reformacji to do protestantów, to do jezuitów, na ile tylko w okresie wojny trzydziestoletniej miasto zajmowali generałowie cesarscy, bądź szwedzcy. Lecz kiedy luterańscy duchowni musieli w 1635 r. ustąpić miejsca misjonarzom z Towarzystwa Jezusowego, kościół ten pozostał w nieprzerwanym posiadaniu tych ostatnich. A również i po kasacie zakonu (1775 r.) eksjezuici pozostali tu nadal proboszczami i wikarymi. Sam kościół jest starą budowlą gotycką, w takiej formie, w jakiej wzniesiono ją w 1330 r. i odbudowano po pożarze 1532 r. Jego długość wynosi 127, a szerokość 48 łokci. Sklepienie nawy głównej położone jest bardzo wysoko, lecz sprawia wrażenie dość ciężkiego. Wieża tego kościoła wzniesiona z kamiennych ciosów, z dwoma prześwitami, uznawana jest obecnie za najwyższą na Śląsku, od czasu, gdy wieża kościoła św. Elżbiety we Wrocławiu straciła swą bardzo wysoką szpicę. Ołtarz główny interesujący jest ze względu na jego niezwykłą formę, ukazuje bowiem swego rodzaju kopułę, która spoczywa na siedmiu wolnostojących kolumnach, a którego najwyższe zwieńczenie wspierane jest na równie wielu kolistych łukach. Inny z ołtarzy, wykonany z wypalonej gliny (jest to dzieło tutejszego garncarza) jest bardziej rzadki niż piękny. O niektórych obrazach mówiono nam, iż zostały zakupione za nadzwyczaj wysoką cenę. Lecz skoro jednak wysokość, na jakiej zawieszono najprzedniejsze z nich, i niezręczne oświetlenie pozostałych, zrabowały mi tyle z ich podziwu, że mógłbym sądzić, iż zapłacono za nie o wiele za dużo.

W jednej z kaplic natknąłem się na [malarskie] wyobrażenie straszliwych prześladowań, podczas których Żydzi na zawsze zostali wypędzeni ze Świdnicy. Żydzi posiadali w pierwszej połowie XV wieku znaczną część miasta, lecz oskarżono ich między innymi (w 1448 r.) o zatruwanie studni, torturowano ich i spalono, tak iż przechodzili oni straszliwe męczarnie. Tego tu oczekiwano, a zginęło ich wielu. Pięć lat później zarzucono im, iż zbezcześcili konsekrowaną hostię, oskarżono ich i znęcano się nad nimi. Dziesięciu z oskarżonych wraz z siedmioma kobietami stracono przy pomocy ognia. Pozostałych wypędzono z miasta, a król Władysław (Pogrobowiec) nie tylko podarował mieszczanom świdnickim pozostawione przez nich domostwa, pola uprawne, łąki, ogrody itd., lecz w 1454 r. zgodził się również na to, aby synagoga żydowska przekształcona została w kościół ku czci Bożego Ciała i udzielił miastu przywileju, iż od tego momentu nie musi ono tolerować żadnych Żydów, który to przywilej pozostaje w mocy do dnia dzisiejszego.

Dobry Władysław i jego następcy, którzy wydawali podobne rozporządzenia, nie miał zapewne zamiaru, aby w ten sposób podburzać mieszczan i duchownych do zarzucania Żydom kolejnych przestępstw, ale jak łatwo można się było przed chwilą przekonać, iż osiągnęło to właśnie taki skutek, tym bardziej iż [tutejsi] zakonnicy znaleźli przy tym natychmiast sposobność do pomnożenia listy swych cudów o kolejny. W rzeczywistości podobne prześladowania Żydów, które kończyły się zwykle w równie barbarzyński sposób, w jaki były też ugruntowane, od czasu do czasu miały miejsce w licznych miastach Śląska, jak na przykład we Wrocławiu ( w 1455 r.), skąd również wypędzono Żydów. Zamiast zatrzeć pamięć o okropieństwach tych surowych stuleci, to ciągle jest ona podtrzymywana w szeregu kościołów i klasztorów, właśnie przy pomocy takich obrazów, które zaiste nie są warte ani ze względu na wartość artystyczną, ani tym bardziej ze względu na miejsce eksponowania, ponieważ wszędzie malarze troszczyli się  jedynie o to, aby ukazać przebitą hostię, z której ciecze krew.          

Niewiele miast musiało znosić taką biedę, jak Świdnica. Jedenaście razy za sprawą pożarów prawie w całości zamieniona została w perzynę, a oprócz tego wielokrotnie płonęły tu poszczególne domy, całe ciągi ulic i przedmieścia. W różnych okresach zaraza i inne zaraźliwe choroby pochłaniały mieszkańców tego miasta. Jednakże miasto po jednym z pożarów (1393 r.) zdołało się podnieść do tego stopnia, iż już w 1397 r. zarówno w samym mieście, jak i na przedmieściach liczono ponownie 949 domów i 56 stodół. Na szczególną wzmiankę zasługuje również fakt, iż w spisie ówczesnych domów pojawia się również dom publiczny (dom nierządu – burdel), który nazywano Nową Francją. Jednakże 16 lat później szalała tu tak straszliwa zaraza, iż spośród mieszczan nie pozostało tu więcej 17 osób.

Poza tym nieszczęśni mieszczanie wielokrotnie musieli znosić najcięższe tarapaty podczas oblężeń miasta, szczególnie w okresie wojny trzydziestoletniej i wojny siedmioletniej. Na przykład w 1642 r. szwedzcy generałowie Torstenson i Koenigsmark zmusili cesarską załogę miasta do poddania się i pozwolili swym żołnierzom plądrować miasto i dokonywać tu gwałtów. Następnego roku do oblężenia miasta przystąpił cesarski pułkownik Kappaun. Szwedzka załoga znajdowała się w tym czasie pod rozkazami pułkownika Seestaedta. Tenże w niepotrzebny sposób zmarnował wcześniej zapasy żywności. Aprowizacja była odcięta ze wszystkich stron, również brakowało młynów. Następstwem była najstraszniejsza klęska głodu. Żołnierze codziennie przeszukiwali domostwa, rabowali mieszczan z tego co zdołali jeszcze znaleźć, gdy chodzi o zapasy, a w ostateczności, zarówno jedni, jak i drudzy, musieli sięgnąć po mięso z psów, kotów i koni, i po chleb, który robiono z otrębów i obroku, zmieszanych z krwią bydlęcą. Była to ich jedyna ucieczka celem załagodzenia głodu. Z braku drewna zaczęto burzyć opustoszałe domy mieszczańskie (ofiarą tych działań padł również kościół dominikański). W ten sposób zburzono 393 domy, tak iż spośród 1349 domów i stodół, które we wcześniejszym okresie liczyło miasto i przedmieścia, z których w ciągu 10 lat spłonęło w międzyczasie 838, po tymże oblężeniu pozostało zaledwie 118 zrujnowanych domostw.   

Podczas wojny siedmioletniej to biedne miasto czterokrotnie musiało znosić nieszczęście, iż raz za razem ostrzeliwane było, to przez Austriaków, to przez wojska króla [pruskiego]. W 1757 r. zdobył je cesarski generał Nadasti, a nastąpiło to w wyniku szturmu, do którego doszło po szesnastodniowym oblężeniu (od 27 października do 11 listopada). 164 domy zostały w tym krótkim okresie całkowicie zniszczone, a na pozostałych spłonęły dachy. Bomby zniszczyły kostkę brukową, a całe miasto stanowiło obraz spustoszeń. Król trzymał miasto w skutecznym oblężeniu przez całą zimę, a w tym samym czasie Austriacy poprawiali dzieła forteczne i czynili wszelkich przygotowań do zaciekłej obrony. W nocy z pierwszego na drugiego kwietnia kolejnego roku (1758) otworzono aprosze, a nieszczęśliwi mieszkańcy miasta drżeli na myśl o trudach długotrwałego oblężenia, na co wszystko wskazywało. Na ich szczęście pułkownik Balby, który kierował pracami oblężniczymi, powziął plan zajęcia szturmem zaatakowanego fortu. Król zgodził się na ten projekt, a Prusacy, przy niewielkich stratach pośród załogi, znowu mogli się cieszyć z posiadania miasta (a stało się to ponownie po szesnastodniowym oblężeniu).

1 października 1761 r. Austriacy ponownie zdobyli twierdzę [świdnicką], do czego doszło po części ze względu na nieuwagę jej komendanta, a po części przy współudziale przetrzymywanych tu jeńców. Cała ta operacja nic by ich nawet nie kosztowała, gdyby przypadkiem nie wyleciał w powietrze magazyn prochowy znajdujący się w Szańcu Witoszowskim [powinno być: Forcie Witoszowskim], i nie zabiłby kilku ludzi z załogi oblężniczej. O wiele gorszym był jednak fakt, iż generał Laudon zezwolił swym oddziałom, aby przez cztery godziny plądrowały one mieszkańców, przy czym doszło do wielu okropieństw. W następnym roku to nieszczęśliwe miasto musiało dzielić los sceny, na której dwóch najbardziej znakomitych mistrzów sztuki oblężniczej swych czasów zaprezentowało swe talenty oraz wprowadzało w życie swe teorie, o które przez długi czas spierali się oni piórem, kosztem utraty życia przez tysiące ludzi. Le Fevre dowodził oblężeniem, zaś Gibroval obroną. Generał von Tauenzien zamknął 4 sierpnia 1762 r. miasto pierścieniem oblężenia, a 7 otwarto pierwsze aprosze. Pruski inżynier wyczerpał cały zapas swej sztuki. [Król pruski] Fryderyk przybył mu w końcu osobiście z pomocą i kierował poszczególnymi odcinkami robót. Wojnę prowadzono intensywniej pod ziemią, niż na jej powierzchni, aby możliwie ochronić miasto. Cesarski generał von Guasco zaraz po klęsce feldmarszałka Dauna pod Piławą (został pokonany w bitwie pod Fischerbergiem – S. Nowotny) miał zamiar skapitulować, lecz król, który nie wierzył w zapewnienia austriackie, i załodze liczącej dziesięć tysięcy żołnierzy nie miał zamiaru udzielić prawa wolnego opuszczenia miasta, kontynuował oblężenie z całą siłą, co zmusiło Guasko 8 października do poddania się.  

Pewien staruszek, którego zagadnąłem przed drzwiami naszej gospody, unaocznił mi obraz strachu, przerażenia i przeróżnych nieszczęść, jakimi niewinni mieszkańcy nawiedzeni zostali przez cały okres tego dziewięciotygodniowego oblężenia. Jeszcze dziś na obliczu tego starca rysował się wyraz strachu, kiedy to pokazywał mi domy, które stały w płomieniach i waliły się jedne na drugie, i opowiadał mi, jak początkowo niektórzy, owładnięci dzikim otępieniem, sądzili, iż pewniej będzie przeżyć w domu swych sąsiadów, niż we własnym, i ratowali się ucieczką do piwnic, inni zaś, wijąc się w swym utyskiwaniu, wypełniali ulice. Wielu zajętych było stałą pomocą przy ratowaniu innych i przy gaszeniu pożarów, w gruncie rzeczy nie mogąc niczego zdziałać. Opowiadał również o tym, jak w końcu ludzi ogarnęła całkowita obojętność, nie tylko wobec własnego życia, lecz w ogóle w stosunku do grożącego niebezpieczeństwa. Mówił też o tym, iż zwykła ciekawość, podczas deszczu kul spadających na miasto, sprowadziła na Rynek setki ludzi, którzy to obserwowali spadanie i wybuchy bomb niemalże z zimną krwią. Całe miasto sprawiało wrażenie jednej wielkiej kupy gruzów.  Gdy odmalowałem sobie ten obraz w mojej wyobraźni, z tym większą przyjemnością ruszyłem na wędrówkę pięknie odbudowanymi ulicami i napawałem się widocznym wszędzie dobrobytem, który z pewnością jest wymownym dowodem na to, iż król Fryderyk rzeczywiście myślał zupełnie poważnie, gdy pisał te słowa: „Książęta muszą przypominać włócznię Achillesa, która sprawia nieszczęście i potrafi je zaleczyć. Jeżeli potrafią oni wyrządzić zło ludom, to ich obowiązkiem jest także, aby mu zadośćuczynić.”

Tłum. Sobiesław Nowotny

10 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mission News Theme by Compete Themes.