Latający piekarz, skandal obyczajowy, kontynuacja rzemiosł od czasów średniowiecza, rodziny uprawiające ten sam zawód przez kilka pokoleń… Historie nieznane i niesamowite. A wszystkie związane z miejscem, gdzie jeszcze do lat 60. XX wieku wznosiły się stare kamieniczki prze dawnej Peterstrasse nr 2-12 (ulicy Piotrowej). Dziś nie ma już kamieniczek, a w tym miejscu stoi „nowy” blok mieszkalny, który ma adres Bohaterów Getta 2-6. Pozostały zapomniane całkowicie historie związane z tym miejscem, które postanowili odkryć na nowo autorzy tego szkicu.
Gdy będą Państwo przechodzić ulicą Bohaterów Getta w Świdnicy, owych starych domów już Państwo nie zobaczą. Ale mamy nadzieję, że po lekturze cyklu artykułów na ich temat, uruchomią Państwo swoją wyobraźnię i przypomną sobie niektóre z opisanych tu historii.
***
Kolejny budynek w bloku nieistniejących domów przy dawnej ulicy Peterstrasse 2-12 (obecnie ulica Bohaterów Getta 2-6), oznaczony numerem 10 i położony na parceli 96, był największym z sześciu domów tu się znajdujących.
Jego szerokość frontu skierowanego podobnie jak w pozostałych budynkach tego bloku wynosiła około 13,5 metra. Pierwszy budynek na tej parceli powstał jeszcze w średniowieczu. Na gotyckiej piwnicy posadowiono najpierw budynek o mieszanej konstrukcji szachulcowej, a następnie murowany, co nastąpiło w latach ok. 1350-1530, a więc stosunkowo wcześnie, w porównaniu z innymi, opisywanymi budynkami w tym miejscu (XVIII wiek). Kiedy w latach 50. XX wieku prowadzono podczas rozbiórki tego domu ratownicze badania archeologiczne, po pierwotnej piwnicy praktycznie nie było już śladu. Prawdopodobnie została całkowicie rozebrana podczas wznoszenia w tym miejscu nowego budynku na początku XX wieku.
Dość szybkie postawienie murowanego budynku wiązało się zapewne z zamożnością właścicieli parceli i domu, do których przypisane było dziedziczne prawo ważenia aż 10 warów piwa. Z obliczeń XIX-wiecznych historyków wynika, że jeden war (jednostka objętości) mógł równać się około 8 tysięcy litrom, łatwo więc wyliczyć, że tylko w tym domu roczna produkcja piwa oscylowała w granicach 80 tysięcy litrów! A w Świdnicy w różnych okresach prawo ważenia piwa było przypisane do około 280 parcel, a łączna liczba warów w czasach prosperity świdnickiego piwa (XIII-XV) wiek dochodziła nawet do 1800 warów.
Zidentyfikowanymi na podstawie ksiąg podatkowych średniowiecznymi właścicielami parceli i domu byli m.in. Nyclos Hayener i jego żona Catharina (wymieniani w 1378 i 1379 roku), Petir Winkinberg – właściciel kramu (1378,1379, 1382), który w 1382 roku sprzedał Hensilowi Hubenerowi oraz Michel Hirsil (1382), który w II połowie 1382 roku odkupił dom od wspomnianego wcześniej Petira Winkinberga. Michel Hirsil być może był spokrewniony z Jeckilem Hirsilem, który w latach 1368-1369 pełnił funkcję radnego miejskiego.
O właścicielach domu w XVII i XVIII wieku zachowało się stosunkowo niewiele informacji:
– Christoph Laubner – urodził się w 1590 roku, był mieszczaninem i członkiem rady parafialnej Kościoła Pokoju. 10 lutego 1658 roku zmarła jego żona Barbara, a 17 lutego 1662 roku jego druga – nieznana z imienia żona. Zmarł 4 lutego 1666 roku, a na jego pogrzebie wygłoszono uroczyste kazanie co było dość rzadkie;
– Georg Laubner – syn Christopha. Data narodzin i śmierci nieznana. Z zawodu był puszkarzem – rzemieślnikiem wyrabiającym broń palną. W źródłach zachowała się informacja, że 2 lutego 1667 roku w domu pod numerem 10 odwiedził Laubnera inny puszkarz – Johann Reimann. W skutek nieszczęśliwego wypadku spadł on ze schodów i zabił się na miejscu. Georg Laubner reprezentował trzecie pokolenie rodziny, która była właścicielem tego domu.
– Johann Gottlieb Ast – urodził się w 1700 roku i z zawodu był mieszczaninem i piekarzem, osiągając godność starszego cechu świdnickich piekarzy. 28 marca 1724 zmarła jego córeczka Maria Elizabeth (17 tygodni), 16 lutego 1731 roku kolejna córeczka Maria Magdalena (2 lata), 30 września 1734 roku jego synek – Heinrich (1 rok), a 25 stycznia 1751 roku nieznany z imienia najstarszy jego syn. Sam Johann Gottlieb Ast odszedł 23 kwietnia 1754 roku. Pięć lat później w wieku 62 lat zmarła wdowa po nim – Helena (13 stycznia 1759 r.);
– Susanna Elisabeth Lorentzin – urodziła się w 1690 roku, zmarła w wieku 87 lat (sic!) 23 marca 1777. Była wdową po Samuelu Lorentzu – mieszczaninie i pasamoniku (szmuklerz) – rzemiślinku wyrabiającym pasy, frędzle i inne artykuły pasmanteryjne. Jak zapisano w źródłach – zmarła – Z powodu swojego wieku i chorób, które się do niej doczepiły;
Wszystkich właścicieli parceli i budynku od początku XVII do początku XIX wieku prezentujemy w tabeli obok.
Warto zwrócić uwagę, że na 1730 rok przypada wzmianka o pierwszym znanym nam piekarzu, który miał swoją piekarnię w budynku przy dawnej Petersrtrasse 10. Niewątpliwie jednak wcześniejsi jego właściciele także związani byli z piekarstwem i to od czasów średniowiecza! Świadczą o tym zapisy wielkości i adresaci podatków, jakie płacono z tej parceli i działalności rzemieślniczej, którą na niej prowadzono, w tym wypadku piekarstwo. Otóż w XVII wieku, jeszcze z czasów średniowiecza parcela była obciążona podatkiem w wysokości 4 grzywien srebra 24 srebrnych groszy i 8 halerzy na rzecz świdnickiego cechu piekarzy. Według zapisu ksiąg podatkowych kolejne – 6 grzywien srebra stanowiły różnego rodzaju fundacje z czasów średniowiecza na rzecz kościoła parafialnego. Tą ostatnią fundację 28 września 1715 roku wykupił Martin Windisch od precentora kościoła św. Mikołaja, po którego zburzeniu w czasie wojny trzydziestoletniej, związany był z kościołem farnym – Davia Ignaza Jasche, za kwotę 60 talarów. Z tytułu podatku szosu (w oparciu o wyliczoną wartość parceli i domu) płacono natomiast w XVII wieku podatek w wysokości 1 talara 17 srebrnych groszy i 4 halerzy.
Jak się przekonamy analizując późniejsze czasy, na parceli przy dawnej Peterstrasse 10 rzemiosło związane z piekarnictwem było obecne (z przerwami) od średniowiecza do II połowy XX wieku, a więc przez kilkaset lat! Niewykluczone, że jest to zatem najdłuższa potwierdzona tradycja piekarska w Świdnicy.
Na początku XIX wieku, a dokładnie w 1811 roku właścicielem parceli i zabudowań na niej stojących został Ernst Gottfried Laube, przy którego postaci – dziś całkowicie zapomnianej, wypada nam dłużej się zatrzymać, z racji zasług jakie położył dla opieki społecznej w mieście.
Laube urodził się 12 lutego 1735 roku w miejscowości Nieder Baumgarthen (obecnie Sady Dolne koło Bolkowa). Z zawody był kupcem i to takim, któremu świetnie szły interesy, dzięki czemu zdobył duży majątek. W Świdnicy był właścicielem nie tylko nabytego w 1811 roku domu przy Peterstrasse 10, ale także dużej, nieistniejącej już dziś kamienicy przy obecnej ulicy Teatralnej (niem. Büttnerstrasse, parcela nr 119).
Na dwa lata przed swoją śmiercią, w dniu 1 października 1818 roku spisał testament na mocy którego, swoją kamienicę przy ulicy Büttnerstrasse 11-13 (numeracja z 1895 r.) zapisał na rzecz ustanowionej fundacji, która miała zarządzać Instytutem Sierot i Opieki Ernsta Gottfrieda Laube (niem. Ernst Gottfried Laube`sches Waisen- und Wohlfahrts Institut), wraz z olbrzymią kwotą 60 tysięcy talarów. Zadaniem fundacji była opieka nad sierotami w wieku 6-14 lat, którym miano zapewnić wychowanie i przygotowanie do zawodu.
Po ukończeniu 14 lat, wychowankowie mieli się usamodzielnić i podjąć naukę zawodu oraz pracę lub w miarę niemożliwości spełnienia tych warunków (na przykład ze względu na kalectwo), mieli być kierowani do publicznych przytułków. Laube wyraźnie jednak zastrzegł, że mogą to być sieroty z klasy mieszczańskiej i z przedmieść Świdnicy, ale jedynie wyznania chrześcijańskiego. Początkowo sierociniec dysponował miejscami dla 25 dzieci, po dokupieniu jednak sąsiedniego domu (parcela nr 120) w połowie XIX wieku działalność Instytutu rozszerzono o opiekę nad wdowami. W ciągu pierwszego półwiecza istnienia instytutu opieką objęto 146 sierot. Warto dodać, że w 1867 roku w ślady Laubego poszedł inny świdnicki kupiec Friedrich May, który podarował na rzecz Instytutu 20 tysięcy talarów.
Ernst Gottfried Laube zmarł 1 kwietnia 1820 roku i pochowany został wraz z żoną Caroline Dorotheą z domu Leuckert (ur. 13 lutego 1768 – zm. 8 kwietnia 1806) na cmentarzu przy Kościele Pokoju, we wzniesionym przez siebie okazałym grobowcu, który zachował się do dzisiaj i kilka lat temu został odnowiony.
Jako ciekawostkę warto także podać, że 1 października 1841 roku Instytut imienia Laubego odwiedziła przebywająca przejazdem w Świdnicy królowa Prus – Elżbieta Ludwika Wittelsbach (1801-1873), żona króla Prus Fryderyka Wilhelma IV Hohenzollerna (1795-1861).
Po śmierci w 1820 roku Ernsta Gottfrieda Laube na krótko, bo zaledwie na cztery lata (1822-1826) dom przy Peterstrasse 10 stał się własnością destylatora o nazwisku Holzhey (imienia autorom nie udało się ustalić). Po jego śmierci dom odziedziczyła na podstawie testamentu zatwierdzonego 21 kwietnia 1826 roku wdowa po nim – Dorothea Holzhey z domu Schröer. Pozostawała jego właścicielką do 5 marca 1853 roku, kiedy to za kwotę 3.650 talarów parcelę z zabudowaniami odkupił od niej Carl Fritsch – mistrz stolarski. Budynek główny musiał być chyba w złym stanie, skoro trzy lata później Fritsch zdecydował się na rozebranie go do najniższej kondygnacji i wzniesienie murowanych pięter na nowo wraz z ozdobnym szczytem dachu. Ta przebudowa praktycznie podwoiła wartość budynku, bo 20 sierpnia 1866 roku zakupił go bliżej nam nieznany z zawodu Gustaw Koebe (Köbe), za sumę 6.100 talarów!
W czasach Fritscha (ok. 1860 roku) na parceli znajdowały się następujące zabudowania:
– dom główny z małym dziedzińcem, 3 kondygnacyjny, murowany, w bardzo dobrym stanie z 8 izbami, 4 pokojami, piwnicą i pomieszczeniem na strychu oraz 2 sklepami na parterze (być może jednym z nich była piekarnia)
– dom zatylni (oficyna) po prawej stronie dziedzińca, 1 kondygnacyjny o konstrukcji szachulcowej z 1 izbą i drewutnią
– drewniana, mała drewutnia, jednokondygnacyjna, po lewej stronie dziedzińca.
Dom nie był w owym czasie ubezpieczony w żadnym towarzystwie ubezpieczeniowym.
3 września 1869 roku Koebe odsprzedał dom mistrzowi piekarskiemu – Augustowi Klose, co może oznaczać, że działała w nim już wcześniej piekarnia. Przed swoją śmiercią w latach 80. XIX wieku Klose przepisał dom i piekarnię na swoją żonę – Pauline Klose z domu Ullbrich. Ta właścicielką pozostała jedynie przez kolejne pięć lat, do 21 października 1889 roku, kiedy to nowym właścicielem został kolejny mistrz piekarski Julius Springer, któremu jednak interesy szły nienajlepiej, toteż zdecydował się na sprzedaż podupadającej piekarni wraz z domem i parcelą, co też nastąpiło 4 października 1900 roku.
Nabywcą okazał się człowiek niezwykły i niepospolitych talentów, o którym historia całkowicie zapomniała i nawet w Świdnicy, chyba nikt do tej chwili nie wiedział o jego istnieniu. Nazywał się Eduard Riedel i był mistrzem piekarskim, nie dlatego powinien jednak wejść na trwałe do historii Świdnicy, z której wymazał go czas i zapomnienie.
Eduard Riedel pochodził z pobliskiego Dzierżoniowa, gdzie urodził się około 1870 roku. Tam też zapewne spędził młodość, kształcąc się jako uczeń, a następnie czeladnik w zawodzie piekarza. W 1900 roku usamodzielnił się po otrzymaniu tytułu mistrzowskiego, zakupił za 30 tysięcy marek dom przy Peterstrasse 10, wraz ze wspomnianą, podupadającą piekarnią. Był dość zamożnym człowiekiem, bo oprócz parceli i domu w Świdnicy posiadał także 100 morgów pół uprawnych i pastwisk oraz gospodarstwo rolne w miejscowości Radecz koło Wołowa, gdzie hodował między innymi bydło. Przebywając w Świdnicy sam nie doglądał jednak tego gospodarstwa na co dzień, powierzając opiekę nad nim – jak to wspominane jest w źródłach – osobie zaufanej, co jednak nie rokowało dobrze tej gospodarce, która była zaniedbana i przynosiła straty. Ciekawostką jest, że do pracy na polach i przy hodowli bydła wynajmował flisaków pływających na Odrze.
W tym samym 1900 roku, kiedy nabył dom i piekarnię przy Peterstrasse 10, Riedel ożenił się z bogatą panną, córką mistrza piekarskiego Fremda z Frankfurtu nad Odrą. Żona musiała jednak dość szybko umrzeć, skoro w 1910 roku, miał już drugą żonę i to jak zaznaczają źródła – która wniosła mu w posagu duży majątek.
Około 1905 roku Riedel postanowił zburzyć całkowicie posiadany dom (wtedy zapewne zniszczone zostały gotyckie piwnice) i wybudować nowy budynek, który posiadał trzy kondygnacje i jeden duży sklep. W budynku tym na parterze otworzył dużą piekarnię, która w owym czasie była jedną z największych i najnowocześniejszych w Świdnicy. Całość nowych inwestycji wyceniona została na około 70 tysięcy marek i kwota ta sprawiła, że Riedel popadł w długi, a na parceli i budynku było wiele obciążeń hipotecznych. Riedel błyskawicznie jednak wyszedł z tarapatów finansowych, głównie w skutek świetnej jakości pieczywa jakie wypiekał i niższych niż w innych świdnickich piekarniach cen, co przyniosło mu ogromną rzeszę klienteli. O rozmachu, z jakim prowadził swój interes niech świadczy fakt, że w 1910 roku spłacił dużą część zadłużenia i stać go było na stałe zatrudnienie 8-10 pracowników, co w ówczesnych piekarniach było rzadkością.
Nie z powodu swoich sukcesów jako piekarz Eduard Riedel powinien na tatłę zagościć na kartach dziejów Świdnicy. Był bowiem Riedel zapalonym… konstruktorem i pionierem lotnictwa w Świdnicy! Właściwie inaczej. Riedel był jednym z europejskich pionierów budowy silnikowych maszyn powietrznych pionowego startu, czyli dzisiejszych helikopterów! Na 40 niemal lat przed także związanym ze Świdnicą, słynnym Antonem Flettnerem i jego helikopterami Koliber, które podczas II wojny światowej, na przełomie 1944/1945 roku montowane były w Świdnicy (czytaj tutaj: Kolibry nad Świdnicą).
O latających statkach powietrznych, w tym również wznoszących się pionowo, ludzkość marzyła od wieków. Już w 1475 roku Leonardo da Vinci stworzył projekt pierwszego nazwijmy to „helikoptera”, który jednak pozostał jedynie na papierze, gdyż zaplanowany napęd ręczny był zbyt słaby aby unieść mógł aparat w powietrze. Po 270 latach mechanizm, który można nazwać prototypem „helikoptera” stworzył słynny uczony rosyjski Michała Łomonosow. Jego aparat był zaprojektowany jako bezzałogowy i miał rzekomo wynosić w powietrze jedynie termometry i inne urządzenia niezbędne do badań meteorologicznych. Potem dwaj Francuzi – Louis i Jacques Brege skonstruowali aparat, który 29 września 1907 roku – jako pierwszy w historii odbył pionowy lot. Trwał mniej niż minutę i tylko 50 cm nad ziemią. Aparat innego Francuza Paula Cornu 13 listopada 1907 roku był w powietrzu przez ponad minutę, na wysokości 1,5 metra. Także w innych krajach w tym czasie trwały mniej lub bardziej udane próby. Tymczasem w Świdnicy…
Riedel zafascynowany tymi próbami postanowił skonstruować własne aparaty powietrzne pionowego startu. Powstało kilka projektów, a jeden z nich wszedł w fazę prób lotniczych. Jak wyglądał ów „helikopter” świdniczanina?
Ówczesna prasa donosiła (fragment niepublikowanej Wielkiej ilustrowanej kroniki Świdnicy autorstwa Sobiesława Nowotnego):
5 stycznia 1907 r. Maszyna latająca Riedla. Mistrz piekarski Riedel zaprezentował na forum tutejszego Związku Rzemiosła cztery modele skonstruowanego samodzielnie statku powietrznego. Wznoszenie tej maszyny umożliwiać miały poziomo zamontowane śmigła nośne, które pozwalały się jej wznosić bez potrzeby rozpędu. Ruch maszyny do przodu umożliwiały liczne śmigła napędowe, zamontowane w pionie. Napędzane były silnikami na benzynę, które nie wypuszczały powietrza z boku, lecz z tyłu, przez co ciśnienie powietrza było lepiej wykorzystywane. Całość statku powietrznego spoczywała na płozach, jego podłoga i dach zaopatrzone były w otwory, w których umieszczono bębny z silnikami. Na dachu maszyny spoczywał układ kierowniczy, sterujący wysokością wznoszenia, poruszany przez drążki. Statek lotniczy był tak przemyślany, iż jego konstrukcja nie dopuszczała do upadku z powodu silnego podmuchu powietrza i mógł on również być wykorzystywany jako pojazd do poruszania się po wodzie. Po wykładzie jeden ze słuchaczy, który był fachowcem branży lotniczej, zaproponował Riedlowi, iż zakupi jego model za 100.000 marek i że jego twórca otrzyma udziały w zysku z jego budowy i sprzedaży. Riedel, który mieszkał przy ul. Peterstrasse, odrzucił tę propozycję.
I jeszcze jedna informacja o konstrukcjach lotniczych Eduarda Riedla, dotycząca już samolotu:
14 kwietnia 1913 roku. Mechanik Riedel rozpoczął pierwsze próby lotów nad skonstruowanym przez siebie jednopłatowcu. Maszyna latająca wzniosła się na wiele metrów i bez problemów, spokojnym lotem pokonać mogła wieleset metrów. Wynalazca rozpoczął pracę nad dalszym ulepszaniem swej maszyny.
Dalsze prace Riedla przerwał wybuch I wojny światowej. Riedel otrzymał powołanie do wojska i musiał przerwać swoje prace. Prowadzeniem piekarni zajęła się jego żona, ale nie miała zmysłu do interesów jak jej mąż. Do starych długów doszły nowe i pani Riedel poważnie zastanawiała się nad możliwością sprzedaży piekarni. Niestety, do finalizacji transakcji nie doszło. W 1917 roku, kiedy Riedel był na froncie jego majątek został zlicytowany – parcela, dom i piekarnia.
Obok prezentujemy film z prób „helikoptera” Pescary w 1922 roku. Od prób Riedla w 1909 roku minęło już 12 lat, a aparaty o pionowym wzlocie nadal były bardzo prymitywne
O dalszych losach piekarza-konstruktora niewiele wiadomo.
W księdze adresowej Świdnicy z 1929 roku odnotowano, że Eduard Riedel mieszkał przy dawnej Reichenbacherstrasse 7 – ocalał więc z hekatomby I wojny światowej. W książce adresowej z 1931 roku mieszkając pod tym samym adresem, był już określany jako… robotnik (niem. Arbeiter).
Czy gdyby nie wybuch I wojny światowej Eduard Riedel miałby szanse zapisać się w historii awiacji? Tego nie wiemy. Ale postać genialnego piekarza-konstruktora powinna być zapisana w dziejach Świdnicy.
W zachowanych materiałach źródłowych dotyczących Riedla zachowała się interesująca wzmianka z 1917 roku mówiąca o tym, że scedował on swoją piekarnię na rzecz… Julie Vorban z domu… baronową von Feilitzsch. Piekarz oddał swoją piekarnię kobiecie z arystokratycznego, starego śląskiego rodu? Wydawało się to niemożliwe, a jednak!
Okazało się, że 30 marca 1917 roku zlicytowany majątek Eduarda Riedla zakupił mistrz piekarski z Dzierżoniowa Martin Vorban. Jego żoną była Julie baronowa von Feilitzsch. Tak, tak, to nie pomyłka. W czasach, kiedy arystokracja niemiecka była bardzo dumna ze swoich tradycji a jej życie toczyło się pod dyktando obowiązujących zasad i konwenansów, baronowa popełniła mezalians i wyszła za mąż za piekarza! Historia potrafi jednak być pasjonująca i nieprzewidywalna…
W chwili wykupienia zlicytowanego majątku Riedla przez Vorbana, piekarnia nie działała od jakiegoś czasu. Nowy właściciel planował jej uruchomienie w późniejszym czasie, zapewne z powodu kryzysu gospodarczego, jaki przeżywało Cesarstwo Niemieckie pod koniec I wojny światowej i w latach tuż po niej. Ostatecznie nie doszło do jej uruchomienia przez Vorbana, który 14 października 1920 roku sprzedał ją Carlowi Fröhlichowi z Gliwic. Ten maszynista lokomotywy był jednym z wielu uciekinierów z Górnego Śląska o który Polacy toczyli z Niemcami walki w czasie trzech Powstań Śląskich. Wielu Górnoślązaków udało się wtedy w głąb Niemiec, szukać nowych perspektyw. Nie znalazł ich Fröhlich w Świdnicy, bo już 28 czerwca 1922 roku sprzedał dom z piekarnią Rudolfowi Neumannowi ze Świdnicy, kolejnemu mistrzowi piekarskiemu.
Neumann urodzony w połowie lat 80. XIX wieku przybył do Świdnicy w 1921 roku. W dawnej firmie Riedla otworzył na nowo piekarnię i cukiernię. Początkowo szło mu nieźle, ale po trzech latach w listopadzie 1926 roku zdecydował się wydzierżawić piekarnię innemu uciekinierowi z Górnego Śląska – Adolfowi Stora, który zapłacił mu 5.000 marek odstępnego i zgodził się na opłatę dzierżawną w wysokości 200 marek miesięcznie. Otrzymaną gotówkę Neumann przeznaczył na wykupienie udziałów w młynie w miejscowości Sędzimirów (powiat złotoryjski), w którym został kierownikiem. Adolf Stora okazał się jednak niesolidnym partnerem w interesach. Nie płacił Neumannowi miesięcznych opłat z tytułu dzierżawy, zalegał duże kwoty dostawcom za towary oraz magistratowi miasta i urzędowi finansowemu. Doszło do tego, że władze Świdnicy złożyły wniosek do sądu o zabezpiecznie majątku na poczet długów. Na dodatek wypieki Story nie cieszyły się dużym uznaniem wśród klientów, co pogłębiło kryzys firmy. Ostatecznie Neumann zdecydował się rozwiązać umowę dzierżawną ze Storą i gdzieś pod koniec lat 20. XX wieku postanowił sprzedać parcelę z domem i piekarnią. Nabywcą i ostatnim niemieckim właścicielem parceli i domu przy Peterstrasse 10 został kolejny mistrz piekarski Max Fieweger.
Urodzony w 1873 roku, początkowo pracował we Wrocławiu, a następnie przez wiele lat dzierżawił piekarnię w Gross Merzdorf (obecnie podświdnickie Marcinowice) od jej właściciela Elsnera. Był dwukrotnie żonaty i miał trójkę dzieci. Przez wiele lat gromadził kapitał, a że był osobą mało rozrzutną, stać go było na zakupienie parceli z domem i piekarnią w stołecznej Świdnicy. Wypiekiem pieczywa sam zajmował się już jednak krótko, ze względu na podeszły wiek, mimo iż jego wyroby cieszyły się dużym uznaniem wśród klientów, a do pomocy miał dwóch synów. 1 października 1936 roku wydzierżawił piekarnię ostatniemu z przedwojennych mistrzów piekarskich prowadzących w tym miejscu działalność – Paulowi Adolphowi.
Kiedy po zakończeniu II wojny światowej w Świdnicy zainstalowała się polska administracja i zaczęli przybywać osadnicy, dobrze wyposażone placówki usługowe i rzemieślnicze chętnie znajdywały dzierżawców. W spisie lokalów użytkowych przyznanych polskim osadnikom i instytucjom w latach 1945-1947 widnieje adnotacja, że lokal przy dawnej Peterstrasse 10 został przyznany Spółdzielni Przemysłowo-Handlowej „Pionier”, która być może uruchomiła w nim piekarnię. W latach 1947-1948 piekarnię dzierżawił Roman Mózgowiec. Jak długo ona funkcjonowała – nie udało się ustalić. Kres tradycji piekarskiej w tym miejscu – sięgającej z przerwami średniowiecza – przyniosła rozbiórka budynku w 1952 roku.
Cdn.
Andrzej Dobkiewicz & Sobiesław Nowotny (Fundacja IDEA)
14 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!