Już w sobotę 10 października w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Świdnicy odbędzie się spotkanie z autorką „Małej Norymbergi”, bestsellera wydawnictwa Znak Horyzont (czytaj tutaj: „Mała Norymberga” w Świdnicy).
Zapowiedzią tego spotkania niech będzie sprawa Alfreda Kannegissera, która nie znalazła się w książce, a którą specjalnie dla Świdnickiego Portalu Historycznego przygotowała autorka „Małej Norymbergi” – Agnieszka Dobkiewicz.
O sprawie Kannegissera pierwszy raz usłyszałam, gdy słuchałam zeznań Edmunda Szenkowskiego, znanego później jako ostatniego żyjącego więźnia AL Riese. Opowiadał o okrutnym kapo, bestii, którego po wojnie udało się ująć. Mówił, że to on go wskazał i doprowadził do uwięzienia. Faktem jest, że pomogli go ująć więźniowie, nad którym się znęcał. Gdy go złapali, miał przy sobie dolar, marki niemieckie i czeskie korony.
Szenkowski poznał Kannegissera w obozie pracy w Markstädt (Laskowice) na dzisiejszym Dolnym Śląsku. Wsadzono go tam za ojca, którego Gestapo nie mogło znaleźć. Później obóz pracy zlikwidowano, a więźniowie trafili do nowo powstałej pobliskiej filii KL Gross-Rosen – AL Fünfteichen. Powstała przy zakładach Kruppa, w których niewoleni ludzie musieli pracować na rzecz produkcji zbrojeniowej III Rzeszy, przymierając głodem.
W archiwach Muzeum Gross-Rosen udało mi się odszukać akta tej sprawy. Faktycznie, jednym z pierwszych zeznań jest to złożone przez Szenkowskiego (po wojnie pan Edmund wstąpił do wojska i dosłużył się stopnia pułkownika). W ten sposób poznałam historię okrutnego kapo – Alfreda Kannegissera. Straszną, mroczną i trudną.
Kannegissera urodził 3 sierpnia 1904 roku w Dziedzicach, dziś województwo śląskie. Tu kończył szkołę, a potem pracował w sklepach z konfekcją skórzaną. Jego rodzicami byli Dawid i Amelia z domu Singer. Alfred był Polakiem wyznania mojżeszowego. Jak inne osoby żydowskiego pochodzenia, stał się ofiarą Holocaustu i polityki prowadzonej przez zbrodniczą III Rzeszę. Stosunkowo późno uwięziono go w obozie pracy na Śląsku w Wisau (Wiznów), skąd trafił ostatecznie do Markstädt (Laskowice). Zygmunt Guttentag, który w tych obozach był lekarzem, mówił, że był przodownikiem pracy, a w drugim obozie także zastępcą komendanta. To właśnie w Markstädt stał się złym człowiekiem. Gdy trafił do Fünfteichen, było jeszcze gorzej. – Między samymi więźniami składającym się przeważnie z narodowości żydowskiej panowały opłakane stosunki – mówił Guttentag, lekarz z Chorzowa. – Więźniowie się nawzajem ograbiali, bili i maltretowali.
Kannegisser robi więźniom rewizje, zresztą bezprawnie i zabierał kosztowności, co narażało ich na śmierć głodową, gdyż inaczej nie mogli uzyskać żywności. Od więźniów słyszałem, że był ostry i rygorystyczny. Był to człowiek, który ze swych popędów egoistycznych nie liczył się z niczym, a w szczególności z więźniami, z którymi był w obozie.
W Fünfteichen Kannegisser awansował. Wcześniej był szefem na tzw. Abisynii (wzgórze na terenie obozu, podlegało pod niego 6 baraków). W Fünfteichen był najpierw blokowym, choć ze względu na zachowanie wielu więźniów uważało go za oberkapo. On sam mówił, że był tam Vorarbeiterem, przodownikiem pracy. Pod koniec wojny został jednak faktycznie kapo na innym bloku. Według relacji więźniów filii KL Gross-Rosen był najgorszym z możliwych. Benjamin Richtenberg (Chrzanów): – Bił ludzi ręką i gumą, by gorszym blokowym niż inni. Adam Poznański (Będzin): – Był skuteczny, za każde małe przewinienia dawał 25 gum, kradł ludziom pieniądze, a ludzie ginęli z głodu. Gdy w zimie było brudno, to wyganiał wszystkich na mróz nago do kąpieli. Edmund Szenkowski (Wałbrzych): – Gdy było brudno na sali, kazał się położyć na krzesełku i albo sam bił gumą, albo kazał drugiemu bić. Sam zostałem przez niego pobity za to, że pozwoliłem kolegom gotować ziemniaki.
W obozach panował okrutny głód. Więźniowie musieli sobie radzić, by przeżyć. Więc gdy widzieli składowane ziemniaki czy dynię leżące koło swoich baraków, to je po prostu zabierali. Groziły za to straszne kary. Szenkowski miał bardzo dużo szczęścia. Później w Fünfteichen dostał jeszcze 15 gum za to, że źle zasłał łóżko, później, że za wolno wyszedł z izby. – Sprzedawał nasze jedzenie za ciastka, za jabłka, za bułki – mówił wtedy zaledwie 19- latek. – W innych blokach więźniowie mieli 1 litr zupy, a my dostawaliśmy ½ litra.
Interesy Kannegissera dla skrajnie wycieńczonych ludzi oznaczały śmierć. Więźniowie wspominali, że on sam miał się tak dobrze, że z powodu tuszy, ledwo się poruszał. Kannegissera bronił jednak Jakub Silbert, redaktor Tygodnika Wałbrzych zaraz po wojnie. Tłumaczył, że był energiczny i dużo krzyczał, bił też ludzi, ale dzięki temu miał autorytet. – Kary były konieczne, bo ludzie nie dbali o czystość. A panowały choroby i pełno było insektów – mówił. – Nie bił dla zaspokojenia swoich potrzeb sadystycznych.
Okrutny Alfred też się tak tłumaczył. Po wojnie mówił, że tego wymagali Niemcy. A on tylko spełniał polecenia…
Pod koniec wojny Kannegisser trafił jako kapo na blok Schonung. Tam leżeli chorzy, który nie zostali ewakuowani, a on miał ich pilnować. Gdy w obozie pojawili się Rosjanie, nagle zniknął. – Widziałem go potem, jak jechał z Sowietami na aucie – mówi więzień Artur Markowicz. – Poprosiłem go o pomoc, by wziął mnie na to auto, bo nie mogłem iść. Krzyknął do mnie tylko „odwal się ode mnie, bo dam Ci w mordę”.
Nie wiadomo, jak Kannegisser trafił do Wałbrzycha. Z obozu pojechał do rodzinnych Dziedzic i tam miał się ukrywać. To właśnie z przydomowego ogródka miał wykopać dolary i marki, które miał przy sobie. Twierdził, że zakopała je tam matka jako jego powojenny posag. Po co przyjechał do Wałbrzycha? Może chciał się przedostać do Czech. Miał przecież przy sobie też czeskie korony. Plan się nie udał. Przypadkiem zobaczyli go inni więźniowie, być może właśnie Edmund Szenkowski, który w tym mieście zamieszkał. Kannegisser został 14 listopada 1945 roku zatrzymany przez milicję.
Gdy stanął w końcu po dwóch latach przed Sądem Okręgowym w Świdnicy tłumaczył: – Niektóre jednostki żydowskiej społeczności obozowej były niesforne, niezdyscyplinowane, nie przestrzegały porządku i higieny. Gdy stwierdziłem naruszenia porządku, starałem się perswazjami i prośbami załatwiać sprawy, a gdy to nie skutkowało, to dla uniknięcia ingerencji władz niemieckich, sam karciłem opieszałych, bijąc ich w sporadycznych wypadkach ręką po twarzy.
Za swoje czyny w 1947 roku dostał zaledwie 3 lata więzienia. Rok później wyszedł. Ślad po krwawym kapo Alfredzie Kannegisserze zaginął.
Agnieszka Dobkiewicz
Agnieszka Dobkiewicz jest autorką bestselleru Wydawnictwa Znak Horyzont „Mała Norymberga”. Odkryła, że po II wojnie światowej w niewielkiej Świdnicy na Dolnym Śląsku odbyło się około 100 procesów katów obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen i jego filii. Dziennikarka odkrywa nieznane i sensacyjne historie związane z obozem, choć przedstawia je z wielkim szacunkiem dla ofiar tego strasznego miejsca kaźni.
4 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!