Dzięki uprzejmości Marcina Burskiego, redaktora naczelnego Wieści Gminnych Jaworzyna Śląska, po raz kolejny możemy czytelnikom Świdnickiego Portalu Historycznego przedstawić wspomnienia byłego mieszkańca Pastuchowa (gmina Jaworzyna Śląska, powiat świdnicki) – Pana Jana Pwlika (poprzednie czytaj tutaj: Cenne wspomnienia (cz. 1), Cenne wspomnienia (cz. 2). Tym razem jego wspomnienia dotyczą cukrownik w Pastuchowie i bocznicy kolejowej do niej prowadzącej…
***
W 1947 r. w Zjednoczeniu Cukrownictwa mającego siedzibę w willi przy ul. Ofiar Oświęcimskich w Świdnicy zdecydowano o modernizacji i rozbudowie Cukrowni „Pastuchów”. Postanowiono też o budowie 5-kilometrowego odcinka bocznicy kolejowej z Jaworzyny Śląskiej, którą rozpoczęto w 1948 r. Jednym z budowniczych był mój stryj Stanisław mieszkający we wsi Marcyporęba k. Kalwarii Zebrzydowskiej. Wytyczona trasa przebiegała koło przysiółka Kłopotna zwanego też Koreą. W połowie trzeba było przekopać się przez wzniesienie i powstał tam wąwóz. W śnieżne zimy był on bardzo dokuczliwy, bo pomimo płotków nawiewało tam z otwartych pól dużo śniegu. Kolejarze kilka metrów jechali do przodu, kilka cofali aż w końcu ciuchcia przebiła się przez zaspę.
Pomiędzy ul. Kościelną a Strzegomską poprowadzono nitkę równoległą na której powstała waga kolejowa. Pod torami był kanał wielkości wagonu towarowego oraz olbrzymie metalowe dźwignie i urządzenia wagi do którego to wszedłem bez niczyjej wiedzy. Obok wagi stał budynek biurowy. Naprzeciw wagi przy polnej drodze prowadzącej w kierunku Strzegomia Spółdzielnia Produkcyjna „Przełom ” istniejąca do dzisiaj urządziła swój stadion piłkarski który był konkurencyjny dla tego istniejącego do dziś nad rzeką Strzegomką.
Dalej torowisko biegło koło cmentarza i w dół w lewo z dużym spadkiem w kierunku lasu. Na terenie Cukrowni torowiska były prowadzone w różnych kierunkach m.in. do zbiorników z melasą, do magazynu cukru, do spławów, do hałdy z węglem i koksem oraz do pieca wapiennego. Piec wapienny był wielkości pieca martenowskiego w hucie a służył do wypalania wapna z kamienia wapiennego. Hałda z węglem była wyposażona w obrotnicę która pozwalała wagon.. przewrócić na bok i wysypać węgiel. Z kolei jak wagony podjeżdżały pod spławy to woda z hydrantów pod ciśnieniem wypłukiwała buraki.
Cukrownia zakupiła dwie ciuchcie parowe. Ta mniejsza miała wysoki komin i wygląd spotykany tylko w Amerykańskich westernach. Mój sąsiad był maszynistą więc pozwolił mi wejść do kabiny i pooglądać wszystkie urządzenia łącznie z paleniskiem i węglarką. Mogłem też pociągnąć za dźwignię gwizdka parowego. Potem zakupiono drugą, ale jedno z torowisk miało za mały łuk na zakręcie i lokomotywa po przekroczeniu skrajni zjechała z szyn. Co ci biedni kolejarze namęczyli się podkładając różne blachy i kształtowniki ale bezskutecznie. Było lato i dzień słoneczny więc czekałem do końca operacji. W końcu po kilku godzinach przyjechała duża lokomotywa z dźwigiem kolejowym i naprowadziła ją na tory. Odjechali i tym sposobem Cukrownia musiała z niej zrezygnować choć bardzo by była przydatna ze względu na ten zjazd w dół.
Do wożenia ludzi przerobiono kryty wagon i pomalowano go na popielato. W dni robocze o godz. 6:15 z przystanku koło cmentarza ewangelickiego zabierano uczniów szkół średnich i zawodowych oraz mieszkańców pracujących w okolicznych miejscowościach a do Pastuchowa mieszkańców Jaworzyny Śl. pracujących w Cukrowni. Przystanek w Jaworzynie Śląskiej był umiejscowiony koło Willi „Dana” na początku Alei w kierunku cmentarza. Ktoś w Jaworzynie Śląskiej wyciągał metalowe „buty” spod kół wagonów które wtedy samoistnie jechały te 5 km aż do lasu w Pastuchowie. Później już na szyny zakładano metalowe skrzynki zamykane na klucz. Ponieważ mieszkałem 120 m od torów kilka razy widziałem jak zestaw wagonów z burakami idzie w las. Ras nawet maszynista pociągu przeliczył się co do wagi wagonów i tą małą ciuchcię ściągnęło z góry. Byłem dość daleko, słyszałem tylko huk w lesie, ale kocioł z parą wodną o ciśnieniu 18 ATM nie wybuchł. Nawet nie wiem, czy obsługa składu zdążyła powyskakiwać. Widziałem też jak na niestrzeżonym przejeździe kolejowym traktorzysta zignorował znak Krzyż Św. Andrzeja. Stracił ciągnik, ale przeżył.
W pamięci mam wakacyjny dzień kiedy zdarzyła się prawdziwa katastrofa kolejowa. Wzdłuż torowiska które biegło w kierunku lasu była łąka przynależna do Cukrowni i dla nas było to pastwisko Nr 1. Za lasem nad rzeką Strzegomką było pastwisko Nr 2 ( też łąka Cukrownicza), ale trawa tam rosła wysoka, a w czasie powodzi woda nanosiła miał węglowy z wałbrzyskich kopalń, bo do Strzegomki wpadała rzeka Pełcznica płynąca koło Zamku Książ. W sumie trawa ta nie była przez krowy lubiana. Lato było upalne ale deszczowe. Około 12 koleżanek i kolegów w wieku 8, 9 i 10 lat schroniło się do stojącego w wąwozie opisanego wcześniej wagonu osobowego. Pochowali tam nawet swoje rowery i grali w karty. Ja, jako obowiązkowy pastuch mimo deszczu wdrapałem się na wysokie usytuowane pod lasem przy drodze do Strzegomia wysypisko śmieci z Cukrowni. Pozwalało mi to obserwować wszystkie krowy bo za ul. Strzegomską były działki pracownicze o wielkości 8 arów każda.
Naraz zobaczyłem w odległości około 2,5 km ode mnie jak z wąwozu wyłaniają się wagony towarowe pędzące bez lokomotywy. Nie było czasu na myślenie. Pobiegłem w kierunku rozsuwanych drzwi wagonu i krzyknąłem: – Uciekajcie! Wagony lecą!
Nie wiem jakiej perswazji użyłem, ale wszyscy mi uwierzyli i powyskakiwali. Sforsowaliśmy śliską skarpę i już na górze, na łące wszyscy wystraszeni patrzyli na mnie i tam na górze na mury cmentarza ewangelickiego. Są. Wyłoniły się 3 kryte wagony towarowe zadaszone w kolorze ciemnoczerwonym. Nabrały z góry rozpędu, nadziały na zderzaki wielką metalową bramę ogrodzenia bo jak na ironię była zamknięta i po 200 m uderzyły w nasz wagon. Tu przez chwilę widok był jak na filmie w zwolnionym tempie. Trudno uwierzyć ale mimo, iż wszystko było mokre powstał olbrzymi huk i kurz (taki, jak przy wyburzaniu wieży kościoła ewangelickiego). Ta masa przyhamowała, a następnie że zdwojoną energią poszła w las. Efekt był taki, że zapora końcowa została zerwana a w lesie wysokie sosny łamały się jak zapałki, potem wszystko ucichło. Przyjechała specjalna komisja która orzekła, że w tych wagonach były meble z których zostały tylko drzazgi. Z kolei z ram naszych rowerów została kupa złomu a z kół porobiły się ósemki. Jakoś sprawa tej katastrofy we wsi ucichła, na dobrą sprawę mało kto o niej wiedział (…)
Bocznica kolejowa to trafiona inwestycja , spłaciła się wielokrotnie. Przywożono węgiel, koks, kamień wapienny, buraki cukrowe z całego powiatu i nie tylko a także m.in. różne duże zbiorniki metalowe. Wywożono zaś cukier, melasę, wysłodki suche i mokre. Latem jeszcze na suszarni suszono ziarna rzepaku. Technologia produkcji cukru wymaga zastosowania w jakiejś formie wapna więc na okres kampanii cukrowniczej zwożono z kamieniołomów w woj. kieleckim łamany kamień wapienny i to w kęsach dość dużych. Ktoś albo źle sformułował albo tam w kamieniołomie źle odczytał. Faktem jest, że tego kamienia tuż przed kampanią przyjechał cały pociąg. Ustalona od lat procedura była taka: kilka wagonów na tydzień. Dyrekcja Cukrowni włosy z głowy rwała, ale w końcu aby nie płacić postojowego zarządzono pospolite ruszenie. Każdy zatrudniony czy to na stałe czy na sezon miał przyprowadzić dorosłe osoby z domu do rozładunku. Ja i ojciec po tym rozładunku nie mogliśmy patrzeć na te puste już wagony.
Innym zdarzeniem o którym wspomnę była sprawa cysterny kolejowej. Jesienią w środku nocy kolejarze podstawili cysterny pod zbiorniki z melasą. Odpowiedzialny pracownik przed napełnieniem miał sprawdzić, czy jest pusta. Wszedł z latarką na drabinkę otworzył właz, a że miał w zwyczaju stałe trzymać w ustach zapalonego papierosa nastąpił wybuch. Świadkowie twierdzili, że z dużej wysokości odrzuciło go do tyłu, spadł na sąsiedni tor. Słup ognia miał kilkanaście metrów wysokości, więc w cysternie musiały znajdować się opary po przewożonych wcześniej chemikaliach.
W czerwcu 1965 r. osiągnąłem pełnoletność. Aby odciążyć rodziców finansowo zatrudniłem się w Cukrowni na czas wakacji, jako pracownik sezonowy. Akurat Cukrownia wygrała przetarg na dostarczenie do jednego z państw afrykańskich cukru, a to znaczyło pozyskanie dla kraju cennych dewiz. Nie było by w tym nic szczególnego ale kontrahent zażyczył sobie dostawę w workach jutowych 100 kg, a polskie cukrownie pakowały go do worków papierowych po 50 kg. Stworzono brygadę ze mnie i kilkunastu moich kolegów. Na tory biegnące wzdłuż rampy magazynu podstawiono kryte wagony towarowe z okienkami wentylacyjnymi. Należało z wysokiego sztapla w magazynie zdjąć 2 worki papierowe cukru rozciąć i przesypać do jednego jutowego. Następnie panie wagowe sprawdziły czy waga jest prawidłowa, po czym dany worek zaszyły maszynowo. Każdy gotowy worek musieliśmy poprzez rampę dowieźć do środka wagonu towarowego a każdy z nas ważył nie więcej jak 50 kg więc wózek – dwukołówka, rzucała nami na boki. Nie słyszano wówczas o takim urządzeniu, jak widlak. Po 8 godzinach takiej codziennej pracy nikt już nie myślał by pójść dla rozrywki na siłownię.
W wakacje 1966 r. zatrudniłem się w Dziale Budowlanym Cukrowni. Cała Polska obchodziła 1000-lecie Państwa a ja w tym czasie obsługiwałem młot udarowy. Nabawiłem się chyba jakiejś choroby wibracyjnej bo w czasie obiadu nie umiałem trafić łyżką do ust. W te wakacje Cukrownia podnajęła prywatną firmę budowlaną która zabetonowała nasze pastwisko Nr 1 i stworzono tam dodatkowe spławy. Teraz na tym terenie zadomowiła się jakaś firma recyklingowa. Jeżeli chodzi o wszystkie torowiska, to z czasem zaczęto wymieniać drewniane podkłady (tzw. szwele – z niem. Schwell – próg, podkład). W chrzanowskim „FABLOK-u” zakupiono dość dużą lokomotywę spalinową w kolorze zielonym. A że był to Diesel, to robiła dużo huku. Ponadto miała przeraźliwy sygnał dźwiękowy który mógłby wskrzesić umarłego. Przypatrując się teraz z boku już jako nie mieszkaniec wsi muszę stwierdzić, że te przekształcenia własnościowe to była lipa w proszku. Mając takie wyposażenie w aparaturę chemiczną i infrastrukturę (kotłownię wysokoprężną, turbinę parową która wytwarzała niezależny prąd elektryczny, własną oczyszczalnię ścieków), można tam było urządzić jakieś przetwórstwo żywności, a nawet fabrykę chemiczną.
Na koniec dodam – dobrze się stało, że bocznicę kolejową przejęło Stowarzyszenie Miłośników Kolei z siedzibą w Jaworzynie Śląskiej. Zapobiegło to rozkradzeniu szyn i betonowo-metalowych podkładów kolejowych, tak jak to się stało z koleją wąskotorową na Górnym Śląsku, gdzie mieszkam już 52 lata. Nie wiem natomiast co się stało z licznymi rozjazdami na terenie byłej Cukrowni.
Wspomnienia spisał Marcin Burski
6 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!