Zachowana w archiwach świdnicka księga przywilejów cechowych zawiera mnóstwo nieznanych dotychczas i niewykorzystanych informacji, dotyczących dawnych dziejów lokalnego rzemiosła. Na Świdnickim Portalu Historycznym staramy się od czasu do czasu przypominać dawne cechy w których skupiali się rzemieślnicy, nierzadko w zawodach dziś już coraz mniej popularnych.
Wspomniana księga przywilejów zawiera m.in. treść statutu świdnickich szklarzy, który uznany został przez tutejszą radę miejską dopiero 26 maja 1615 r. Podobnie jak w przypadku złotników, również ten statut powstał na wyraźną prośbę przedstawicieli cechu szklarzy, którzy przedłożyli swe propozycje radnym miejskim.
Z zawodem szklarzy spotykamy się na terenie naszego miasta już w okresie średniowiecza. Ich tutejsze dzieje są jednak słabo rozpoznane. Co ciekawe, nie tworzyli oni własnego cechu, lecz należeli do wspólnej organizacji cechowej wraz ze stolarzami. W 1556 r. rada miejska udzieliła obu tym cechom wspólnego statutu cechowego. W 1615 r. stolarze jednak poprosili radnych o zatwierdzenie im osobnego porządku czy też statutu, jakkolwiek nadal chcieli tworzyć wspólny cech ze stolarzami. Radni przychylili się też do tej prośby, co zapewne związane było z odpowiednią gratyfikacją pieniężną. Poszczególne punkty nowego statutu ustalały i regulowały powinności osób starających się o uzyskanie statusu mistrza oraz zasady życia wewnątrz cechu. W przypadku szklarzy okres nauki ucznia ustalano zaledwie na rok czasu, a okres tzw. wędrówki czeladniczej, niezależnie od tego, czy dotyczyło to syna lokalnego mistrza, czy osobę pochodzącą z innego miasta, na dwa lata. Co ciekawe jednak, synów mistrzów cechowych zwalniano z obowiązku rocznego przyuczenia w zawodzie! Nauka zawodu szklarza nie wymagała więc długiego czasu i był on w porównaniu z innymi zawodami bardzo krótki. Potencjalni uczniowie, którzy przybywali spoza miasta, mieli jednak niekiedy problemy z przyjęciem na naukę, co podkreślano w drugim punkcie statutu z 1615 r.: „[…] jeśliby nie mógł pracować on u mistrza, u którego chciałby, gdyż z braku pracy nie może u niego pracować, może on ugodzić się z każdym innym mistrzem, chociażby najmłodszym. A gdyby nikt nie mógł mu zaoferować pracy, wówczas starsi cechowi zobowiązani są do znalezienia mu mistrza. Jeżeli zaś pierwszy z mistrzów okazywałby mu niechęć i sprawiałby mu przykrości, wówczas starsi cechowi mają wybrać drugiego, lub trzeciego mistrza, który go przyjmie.”
Wyraźnie zauważyć zatem można, że niełatwo było zdobywać naukę w tym zawodzie, a szklarze nie zawsze mogli też liczyć na pracę – ostatecznie wstawianie i szklenie okien nie zdarzało się w mieście codziennie, zatem liczba mistrzów musiała być ograniczona niemal w sposób naturalny. Ograniczały ją potencjalne zapotrzebowania lokalnego rynku o określonej wielkości, związanej z rozległością miasta i ilością zamówień. Szklarze mogli liczyć na większe prace w przypadku remontów kamienic, kościołów i klasztorów, ich przebudowy, gdy wykonywano nowe okna, bądź wówczas, gdy miasto dotykała jakaś katastrofa pogodowa, związana na przykład z silnym wiatrem i burzą, bądź pożarami miasta. W przypadku tego ostatniego nieszczęścia mieli zapewnioną pracę na kilka ładnych lat do przodu. W grę wchodziły naturalnie również sytuacje związane z zamierzonym, złośliwym wybijaniem okien oraz renowacją okien, w których zdołał już zwietrzeć ołów, stanowiący ich spoiwo. Szklarze częstokroć musieli napotykać na przestoje w swej pracy, które z pewnością stanowiły dla nich „chude lata”. Z tego też powodu mistrzowie zapewne niechętnie przyjmowali uczniów na naukę – pamiętać należy, że powinnością mistrza było utrzymywanie go, a zatem zapewnienie mu jego warunków egzystencji (noclegu, opierunku i wyżywienia).
Ograniczenia dotykały również sfery wynagrodzeń. Punkt trzeci świdnickiego statutu szklarzy jasno określa, iż „jeżeli jakiś obcy czeladnik rozpoczyna pracę u mistrza, to ten nie powinien mu dawać wyższego wynagrodzenia niż 10 grajcarów tygodniowo.” Jedyna ulga wobec „obcych”, a zatem osób nie wywodzących się ze Świdnicy, polegała na tym, iż gdyby któryś z nich zechciał pojąć za żonę wdowę po tutejszym mistrzu lub ożenić się z córką któregoś z mistrzów, wówczas miał on być zwolniony z przymusu rocznej nauki zawodu. Traktowano go wówczas na równych zasadach z synem mistrza. Gdyby jednak nie znalazł sobie wybranki serca, musiał on po roku nauki przedłożyć swój majstersztyk.
Zanim „obcy” czeladnik, „który” rok przepracował u mistrza, sam mógł zostać mistrzem musiał przystąpić do egzaminu i wykonać przepisany majstersztyk. Przed przystąpieniem do egzaminu starsi cechu szklarzy odczytać mu mieli zasady owego majstersztyku, a zatem przedstawić mu, w naszym rozumieniu, przedmiot egzaminu mistrzowskiego. Jak przebiegało owo sprawdzenie umiejętności, opisane to zostało szczegółowo w tekście statutu z 1615 r.: „W obecności dwóch mistrzów, którzy wyproszeni i zatwierdzeni zostali u starszych cechowych, czeladnik ów, przy którymkolwiek mistrzu, którego chce, wybrać ma z całej skrzyni trzysta gomółek szklanych, które to, bez zaciągania rady u przydzielonego mistrza, uznaje on za odpowiednie do jego majstersztyku. Spośród tych gomółek wybrać ma on 56 sztuk i wykonać okno [w sensie: szybę], złożoną z 56 sztuk gomółek. Okno to na wszystkich czterech narożach przechodzić ma w całe gomółki, osiem gomółek na długość i siedem gomółek na wysokość. Naroża ma on wykonywać cyrklem i nie wolno mu używać ekierki [węgielnicy], gdy będzie przybijał listwy. A gdy przybije on listwy na tablicy, nie powinien on odrysowywać gomółek, lecz powinien on je [a zatem owe ołowiane listwy] nabijać, tak jak ukazują to gomółki, a gdy już są nabite, powinien je zalutować, tak aby wszystkie łączenia [spawy] były identyczne po obu stronach, po jednej, jak i po drugiej.”
Owe „gomółki” to nic innego, jak niewielkie, najczęściej okrągłe szybki stosowane do szklenia okien, łączone ołowiem. Posiadają charakterystyczny kształt krążków o koncentrycznych nierównościach i zgrubieniu pośrodku, zwanym pępkiem. Często kolorowane stanowiły część nie tylko szyb w oknach, ale i witraży.
Była to zaledwie pierwsza część majstersztyku. Drugą stanowiło okno, czy też tafla szkła, złożona z szybek w formie rombów. Świdnicki statut ujmuje to w następujący sposób: „Drugi majstersztyk wykonany ma być ze spiczasto zakończonych, odwróconych rombów, a ma być w nim trzydzieści sześć rombów. Czeladnik wyszukiwać ma kątów cyrklem i mają być one odznaczone na tablicy. Tafla ta ma mieć wysokość jednego łokcia i szerokość jednego łokcia, a zalutowana ma być po jednej, jak i po drugiej stronie.” Statut w przypadku egzaminu zwanego majstersztykiem ewidentnie dawał pierwszeństwo synom świdnickich mistrzów; obcy czeladnicy, którzy pochodzili spoza miasta wykonywać musieli obie części majstersztyku, podczas gdy synowie lokalnych mistrzów jedynie jedną z nich – taką, którą nakażą im wykonać mistrzowie cechowi.
W szóstym punkcie statutu zapisano informację, która jest pozornie sprzeczna z poprzednimi punktami porządku cechowego, mianowicie, iż podczas majstersztyku zawsze obecnych powinno być trzech mistrzów cechowych (wcześniej wspomina się dwóch). Przypuszczać należy, że dwóch miało być przy egzaminie kimś w rodzaju opiekunów osoby ubiegającej się o tytuł mistrza, zaś ów trzeci nadzorował egzamin z ramienia starszych cechowych. Punkt ten zawiera też ciekawą adnotację, że przy majstersztyku szklarzy nieobecny był żaden z przedstawicieli rady miejskiej, dopóki majstersztyk nie został w pełni wykonany. Dopiero wówczas informowano radę miejską o tym, iż kolejny czeladnik stał się mistrzem. Radni mieli obowiązek zatwierdzania nowych mistrzów, a wiele cechów rzemieślniczych zapraszało jednego lub kilku radnych jako obserwatorów egzaminu mistrzowskiego. Po zakończonym majstersztyku, adept do tytułu mistrza szklarskiego musiał „opatrzyć mistrzów cechowych uczestniczących w majstersztyku jadłem i napojem.” Werdykt o uznaniu nowego mistrza następował jednak nieco później, co szczegółowo ujmuje punkt siódmy statutu: „Gdy obcy wykona oba majstersztyki, a syn lokalnego mistrza jeden z nich, tak jak zostało to przepisane, wówczas mają być one zaniesione do starszego mistrza cechowego, pozostawione być tam mają w przechowaniu do niedzieli, i wówczas dopiero w obecności wszystkich mistrzów mają być one obejrzane, i dopiero wówczas ma być mu powiedziane, czy zdał on egzamin, czy też nie.”
W przypadku, gdyby „obcy” czeladnik nie zaliczył egzaminu, mógł on przystąpić do niego raz jeszcze, lecz dopiero po upływie kwartału, zaś syn lokalnego mistrza mógł uczynić to powtórnie po miesiącu czasu. W przypadku gdyby egzamin zaliczony został czy to przez obcego czeladnika, czy też przez wywodzącego się z lokalnych warunków, wówczas zostawał on mistrzem, jednakże nie wcześniej „niż do momentu, w którym nie ugości wszystkich mistrzów szklarskich, jak również stolarskich, przepisaną ucztą mistrzowską.” W tym wypadku ponownie nawiązywano do faktu, iż świdnicki cech szklarzy stanowił wspólną organizację cechową ze stolarzami, jakkolwiek oba cechy posiadały własne statuty cechowe. Na tym kończył się proces uzyskiwania uprawnień do mistrzowskiego wykonywania zawodu szklarza.
Statut świdnickich szklarzy z 1615 r. przewidywał również okoliczność, gdyby do Świdnicy chciał się przenieść i osiąść tu na stałe jakiś mistrz szklarski z uprawnieniami do wykonywania zawodu, który w innym mieście uzyskał tytuł mistrzowski i pracował tam w swym fachu. Okazuje się, że traktowano go wówczas na równi z czeladnikiem, a jego umiejętności nie były w naszym mieście uznawane. W ten sposób lokalni szklarze chronili się przed napływem zbyt dużej ilości mistrzów szklarskich z innych ośrodków miejskich. Potencjalny mistrz z innego miasta, jak dokładnie opisywał to ósmy punkt statutu z 1615 r., zobowiązany był do wykonania obu rodzajów majstersztyku i rocznej pracy pod okiem świdnickich mistrzów na zasadzie czeladniczej. Oprócz tego wpłacić musiał do kasy cechowej – jak pisano w dawnych dokumentach: „złożyć musiał opłatę do lady cechowej” – przewidzianą sumę pieniędzy. Dopiero wówczas stawał się mistrzem. Przechodził on zatem wszystkie stopnie, jakie przewidywano na drodze do osiągnięcia statusu mistrza. Dziewiąty punkt statutu wywoływał najwięcej kontrowersji, jakkolwiek określał on prawa i przywileje szklarzy znane i szanowane od wieków. Stwierdzano tu bowiem, że „nikt w mieście nie ma prawa handlować szkłem, a tym bardziej w okresie między targami, oprócz samych szklarzy.” Nie była to bynajmniej żadna uzurpacja, lecz jasne określenie prerogatyw członków konkretnego cechu miejskiego, który walczył o swoje prawa w przestrzeni miejskiej. Szklarze obawiali się, że kupcy, szczególnie posiadacze tzw. bogatych kramów, mogliby nielegalnie sprowadzać do miasta szklane gomółki, bądź tafle szkła, z których można by było wykonywać lub reperować okna. Obawa była duża, bo przy niewielkim wysiłku każdy mógłby na własną rękę spróbować samemu naprawić swe uszkodzone okno – przecież nauka w tym cechu trwała rok, a w wielu wypadkach była tylko formalnym wymogiem, zwłaszcza, że synowie mistrzów byli z niej zwalniani.
Obawy szklarzy szły w tym kierunku, że oprócz nich na terenie miasta mogliby się pojawić jacyś „partacze”, zwani w dawnych wiekach „fuszerami”, którzy za mniejsze pieniądze mogliby wykonywać pod ich nosem prace, które zgodnie z zasadami prawa cechowego stanowiły ich wyłączną domenę. Co jest oczywiste, prowadziłoby to do uszczuplenia bądź nawet całkowitej utraty ich dochodów. Jak dalece uzasadnione były obawy szklarzy niechaj świadczy fakt, iż wkrótce po zatwierdzeniu przez radę miejską i zaprowadzeniu ich statutu cechowego, doszło do otwartego sporu między przedstawicielami tego zawodu, a świdnickim cechem kupców.
27 marca 1626 r. rada miejska zdecydowała się położyć kres przejawom otwartej agresji między obu stronami, a jej członkowie, po odbyciu wielu narad z przedstawicielami mieszczaństwa i członkami ławy miejskiej, uznali, że wolny handel szkłem odbywać się ma jedynie w okresie jarmarków, gdzie szklarze mieli prawo pierwokupu sprowadzanych do miasta gomółek i tafli szkła, zaś w okresach pomiędzy targami prawo do handlu szkłem pozostawiano wyłącznie szklarzom. Co ciekawe jednak, pozostawiano otwartą małą furtkę, która ponownie przyczyniła się do uzasadnionych wystąpień szklarzy w obronie własnych interesów. Radni miejscy zadecydowali bowiem, że w okresie między jarmarkami tzw. bogaci kupcy, których kramy stały w obrębie obecnej ul. Wewnętrznej na terenie bloku śródrynkowego, mogli sprzedawać niewielkie ilości szkła, co wiązało się z płaceniem dodatkowego podatku na rzecz miasta w wysokości 1 grzywny i 16 groszy, którą musieli uiszczać w dzień św. Michała. Szklarze oponowali i wysyłali wielokrotnie petycje do radnych miejskich o zniesienie tego rozporządzenia. Odnosiło to niewielki skutek – stała za tym zapewne kwestia znalezienia odpowiedniej drogi do władz miasta i skutecznego wsparcia swych postulatów wymaganym argumentem, w postaci konkretnej sumy pieniędzy. Pod tym względem bogaci kupcy znacznie przewyższali swymi możliwościami biednych szklarzy, którym „ciągle po kieszeniach wiatr hulał”. Niemniej szklarze przetrwali w mieście, a ich stała obecność przynosiła niemal zbawczy skutek w chwilach trudnych dla Świdnicy i jej mieszkańców, takich jak wojny, wichury, pożary itd. W źródłach ciężko znaleźć natomiast informacji o zakończeniu sporu między członkami cechu szklarzy a świdnickich kupców. Być może stosunki te, na zasadzie status quo, określało na dłuższy czas rozstrzygnięcie rady miejskiej z 1626 r.
Sobiesław Nowotny
17 LIKES
Z przyjemnością przeczytałem ten post. Wiele szczegółów i ciekawostek. Zastanawiam się nad znakiem cechowym, czy był on wspólny z cechem stolarzy, czy też był odrębny. Jeśli jest taka możliwość , proszę o prezentacje.
Oba cechy miały osobne herby. Do artykułu dołączyliśmy herby cechowe z końca XIX wieku, których forma oparta jest na wcześniejszych wzorcach i symbolice.
Pozdrawiamy
Bardzo dziękuję za zamieszczone herby z zainteresowaniem im się przyjrzałem. Interpretacja wielu nie budzi wątpliwości, są jednak też takie przyrządy- narzędzia, które nie wiem do czego służyły. Serdecznie panów pozdrawiam i czekam na majową niespodziankę.