W przedpołudnie 10 maja 1956 roku w centrum Świdnicy mieszkańcy usłyszeli potężny, nietypowy huk. Jakie był ich zdziwienie, kiedy na ulicy Jagiellońskiej zobaczyli rozbity samolot…
W pierwszych latach powojennych na terenie Polski znajdowała się olbrzymia ilość różnego rodzaju, poniemieckiego, sprzętu, który w wielu przypadkach pozostawał w bardzo dobrym stanie i który z powodzeniem był adaptowany do różnych zadań. W ten właśnie sposób do lotnictwa cywilnego trafiło pięć samolotów szkolno-treningowych Heinkel He-72 „Kadett” (oznaczenia w Polskim Rejestrze Statków Powietrznych: SP-AFN, SP-AGA, SP-ARI, SP-BLL, SP-ISA).
„Bohaterem” tego artykułu jest pierwszy z nich, oznaczony symbolem SP-AFN, który został wyprodukowany w 1934 roku (nr seryjny „788”). Był to dwumiejscowy, dwupłatowiec o konstrukcji drewnianej z 7-cylindrowym silnikiem gwiaździstym BMW Bramo Sh14 A (nr fabryczny 25435). Samolot został odnaleziony w 1945 roku na lotnisku w Malborku i po roku czasu włączony do eksploatacji, najpierw w Bydgoszczy, potem w aeroklubie warszawskim i gdańskim, aby od marca 1950 roku stać się własnością Ligi Lotniczej z siedzibą w Jeleniej Górze.
Po generalnym remoncie w Poznaniu i przemalowaniu z koloru srebrno-czerwonego na ciemnozielony, służył jako samolot holowniczy dla szybowców. I w tej roli był używany w maju 1956 roku, podczas zgrupowania reprezentacji narodowej polskich szybowników na lotniskach w Jeżowie Sudeckim i Jeleniej Górze.
9 maja pilotka szybowcowa Maksymilianna Czmiel wylądowała swoim szybowcem typu „Bocian” w Gliwicach, gdzie został detaszowany „Kadett” SP-AFN, celem przycholowania szybowca z powrotem do Jeleniej Góry. Załogę samolotu stanowiły dwie osoby (w niektórych opracowaniach mówi się błędnie tylko o jednej) pilot Władysław Oleksiewicz i mechanik Czekański, który w drodze powrotnej z Gliwic leciał w szybowcu razem Czmielówną.
Około godziny 10.45 samolot z holowanym szybowcem znalazł się nad Świdnicą. Ponieważ pilot Oleksiewicz miał w Świdnicy rodzinę, pragnął się popisać przed nią niskim przelotem nad miastem. Według obiegowej wersji wydarzeń, która jest najczęściej cytowana w różnych publikacjach na ten temat, przy kolejnym okrążeniu Świdnicy na małej wysokości, lina holownicza zaczepiła o metalową ozdobę dachu kamienicy przy ulicy Jagiellońskiej 24, co miało być bezpośrednią przyczyną uderzenia samolotu o ziemię.
Ta wersja, podobnie jak często powielana, błędna informacja, jakoby samolot, który rozbił się w Świdnicy, to Buecker Bue 131 „Jungmann” (podobny w wyglądzie do „Kadeta”), nie do końca jest prawdziwa.
Rzeczywiste przyczyny wypadku podała w swoim raporcie komisja badająca przyczyny katastrofy. Do akt tych dotarł miłośnik lotnictwa i redaktor naczelny miesięcznika „Lotnictwo z Szachownicą” – Wojciech Sankowski. Dzięki jego uprzejmości mieliśmy wgląd do wypisu z protokołu komisji. Czytamy w nim miedzy innymi:
„Lot nad Oleśnicą (od red. – błąd nazwy miejscowości w protokole, powinno być Świdnicą) odbywał się na wysokości około 50 metrów. W pobliżu zamieszkania rodziny Oleksiewicza (od. red. – mieszkała ona przy ulicy Komunardów) pilot wykonał zakręt o dużym podcięciu i holowany szybowiec został wyniesiony ponad samolot. Gdy zobaczyła pilotująca szybowiec Maksymiliana Czmiel, zdecydowała się na nachylenie hamulców aerodynamicznych, chcąc poprawić pozycję szybowca względem holującego go samolotu. Napięta lina spowodowała jednak uniesienie ogona samolotu i obniżenie pułapu lotu całego zespołu. W ostatniej chwili mechanik na polecenie pilotki zdołał odczepić szybowiec, który raptownie nabrał wysokości. Samolot jednak nie został już wyprowadzony ze stromego lotu i uderzył pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w jezdnię.”
Z protokołu wynika, że pionowe pikowanie w dół na małej wysokości – całe wydarzenie miało miejsce kilkanaście metrów nad dachami kamienic – sprawiło, że pilot nie zdążył poderwać maszyny do góry i ta uderzyła w jezdnię ulicy Jagiellońskiej w okolicach kamienicy nr 26. Protokół nie wspomina o zahaczeniu liną holowniczą ozdobnego płotku na dachu kamienicy. Zresztą, nawet jeżeli tak się stało w momencie upadku samolotu, nie było to bezpośrednią przyczyną katastrofy.
Późniejsze śledztwo wykazało, że nie był to pierwszy tak niski przelot Oleksiewicza nad Świdnicą. Wcześniej dokonywał on już takich przelotów kilkakrotnie. Około 11.30, czterdzieści minut po wypadku, zaledwie 22-letni Oleksiewicz zmarł w karetce, w drodze do szpitala. To by dzień jego urodzin…
Nic nie stało się lecącym szybowcem Maksymilianie Czmiel i mechanikowi Czekańskiemu. Ich szybowiec doleciał na lądowisko pod Pszennem (dawne niemieckie lotnisko polowe), które było użytkowane przez Rosjan. Po złożeniu wyjaśnień Sowieci zwolnili obie osoby.
Wobec poważnego zniszczenia samolotu Heinkel He-72 „Kadett” SP-AFN, pod datą katastrofy – 10 maja 1956 roku, został on wykreślony z Polskiego Rejestru Statków Powietrznych.
Winnym katastrofy został uznany pilot „Kadetta” – Władysław Oleksiewicz, żadnych zarzutów nie postawiono Maksymilianie Czmiel i jej mechanikowi Czekańskiemu. Ten wypadek nie zahamował znakomitej w późniejszych latach kariery Maksymiliany Czmiel. Ta urodzona w 1932 r. we Francji pilotka, po powrocie razem z rodziną w 1946 r. do Polski, zdobywała kolejne laury szybowcowe. Była między innymi autorką kilku rekordów świata (m.in. w 1955 i 1960 r.), wielokrotną zdobywczynią tytułów Mistrza i Wicemistrza Polski oraz wieloletnią reprezentantką Polski, będąc najdłużej latającą wyczynowo szybowniczą w Polsce. „Szczęście” znad Świdnicy, dzięki któremu Maksymiliana Czmiel wyszła bez szwanku z niebezpiecznej sytuacji, „powróciło” do niej dokładnie 55 lat później. Podczas rozgrywanych w Lesznie X Szybowcowych Mistrzostwach Polski w klasie Club A, w dniu 16 sierpnia 2011 r. doszło do kolizji dwóch szybowców. Ok. godz. 14.00 nad wsią Bogdanki w gminie Krzemieniewo szybowiec „Cobra” pilotowany przez 17-letniego Michała Kochmana uderzył od spodu w szybowiec typu „Jantar” pilotowany przez doświadczoną, 79-letnią Maksymilianę Czmiel-Paszyc (ponad 4,5 tysiąca wylatanych godzin). Pilotka zdołała wylądować na polu, nie odnosząc żadnych obrażeń. Niestety, nie udało się to 17-latkowi (160 wylatanych godzin), który rozbił się swoim szybowcem na polu kukurydzy i zmarł wskutek odniesionych obrażeń.
Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)
3 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!