Poprzednie części artykułu zamieściliśmy tutaj: Tajemnice cmentarza przy Kościele Pokoju w Świdnicy (cz. 1), Tajemnice cmentarza przy Kościele Pokoju w Świdnicy (cz. 2), Tajemnice cmentarza przy Kościele Pokoju w Świdnicy (cz. 3), Tajemnice cmentarza przy Kościele Pokoju w Świdnicy (cz. 4), Tajemnice cmentarza przy Kościele Pokoju w Świdnicy (cz. 5).
Księgi kościelne parafii ewangelickiej można oczywiście badać pod różnym kątem – dotychczas pracy tej nie podjął się żaden historyk polski i niemiecki. Co więcej, wobec materiału, który zawierają zadawać można pytania badawcze obejmujące zakres wielu dziedzin, a zatem na ich podstawie można by bez problemu prowadzić badania interdyscyplinarne. Historyk znajdzie tu mnóstwo danych dotyczących poszczególnych dat i wydarzeń, historyk wojskowości informacje na temat żołnierzy garnizonu świdnickiego, ich żon i dzieci, historyk sztuki natomiast dane dotyczące rzeźbiarzy, malarzy i innych artystów działających w Świdnicy w dawnych wiekach.
Na podstawie zapisów można doskonale badać strukturę zawodową i społeczną naszego miasta – znajdziemy tu dane na temat pojawiania się, występowania i wymierania starych zawodów, bądź wypierania ich przez nowe zawody, co było zgodne z nowymi trendami i modą. Na przykład na początku XVIII wieku pojawiają się w księgach zapisy dotyczące właścicieli pierwszych kawiarni w Świdnicy – co ciekawe, nazywano ich dość zabawnie „Coffe-Schenck”, a zatem „szynkarzami kawy”, a określenie to bez wątpienia stworzono na bazie istniejących wcześniej „szynkarzy piwa”, które było przecież powszechnym i codziennym napojem w mieście. Wraz z pojawieniem się cukierników, czy też „kondytorów”, a zatem właścicieli „cukierni”, powoli z obrazu miasta zaczynają znikać piernikarze. Zmieniał się gust i przyzwyczajenia mieszczan – trudno sobie wyobrazić, aby filiżankę „czarnej mokki” zagryzano twardym piernikiem. W tym celu nadawało się jedynie ciastko, a najlepiej, gdy było ono kremowe. Stąd też zatem kariera ciastkarzy, która przybrała jeszcze bardziej na sile, gdy w 1802 r. Ślązak Franz Carl Achard uruchomił w Konarach pierwszą na świecie cukrownię zajmującą się uzyskiwaniem cukru z buraków cukrowych. Odtąd miód spychany był na drugie miejsce, zaś na naszych stołach cukier zagościł na stałe.
W pierwszej połowie XVIII wieku pojawiają się w Świdnicy również sprzedawcy innej używki, która zaczęła w Europie robić wielką karierę w okresie nowożytnym, mianowicie tytoniu, bez którego obecnie wielu dorosłych nie może już sobie wyobrażać „normalnego” życia. W Świdnicy, jak wszędzie na terenie państwa pruskiego, nazywano ich „handlarzami tabaki”. Pierwszym z nich na terenie naszego miasta był Johann Christoph Köhler, który zmarł 27 marca 1757 roku – osiągnął wiek 53 lat i 1 dnia. Pochowany został na cmentarzu przy Kościele Pokoju, lecz co ciekawe, jedynie zgodnie z trzecią klasą pochówków, zatem nie należał do ludzi zamożnych – sprzedaż tytoniu, być może ze względu na początkową niepopularność tej używki, nie była jeszcze zajęciem dochodowym. W księgach odnotowywano również zgony wszystkich destylatorów, którzy w 1720 r. utworzyli w Świdnicy wspólny cech z dawnymi oberżystami (właścicielami gospód i oberży). Ich liczba była znamienna, zatem i liczba zgonów odnotowywanych z czasem w księgach stawała się dość pokaźna. Zajmowali się oni wyrobem alkoholu, zarówno nalewek, jak i ostrej gorzałki. Sprzedawali ją zresztą w lokalach, które prowadzili na terenie miasta. Tylko jej nadmiar trafiał na Rynek, skąd wywożono go do innych miejscowości.
Pod koniec XVIII wieku z obrazu miasta, co wyraźnie dostrzec można po zapisach w księgach, znikać zaczynają zawody związane z produkcją broni palnej i broni białej, a zatem ludwisarze, płatnerze, kowale, którzy wytwarzali szpady, rapiery itp. Ciągle natomiast w XVIII w. w dużej ilości obecni są wytwórcy mydła, o których pierwszą wzmiankę w księgach zmarłych parafii ewangelickiej odnajdujemy w 1665 r. Wyrabiali oni mydło w formie pasty, która bardziej służyła do prania, niż do pielęgnacji ludzkiego ciała. Odbicie w księgach znajdują zawody, których dziś nie znamy, ze względu na brak tego rodzaju potrzeby społecznej – strażnicy przybramni, koniuszy, woźnice – w tym przypadku zarówno miejscy, jak i tacy, którzy dbali o stałe konne połączenie Świdnicy z Wrocławiem, następnie hejnaliści miejscy, białoskórnicy, czerwonoskórnicy, kurdybanicy… Listę zawodów, których reprezentanci, jako ewangelicy, pochowani zostali na cmentarzu przy Kościele Pokoju można by oczywiście mnożyć. Brak w obecnym społeczeństwie również pasterzy i pastuchów, posługaczy różnej maści, służby pałacowej i domowej, która też dzieliła się na kilka klas, czy też stopni. Materiał ten służyć może zatem równie dobrze socjologom i osobom zajmującym się socjologią historii. Płaszczyzn styku może być tyle, ile pytań badawczych zdołamy wobec niego postawić.
O funkcjonowaniu cmentarza w okresie XVIII wieku niewiele wiadomo, ze względu na brak źródeł historycznych. Po zniszczeniach okresu oblężeń miasta – w 1758 r. z rozkazu austriackiego komendanta twierdzy von Thierheima zlikwidowano większość domów stojących po północnej stronie kościoła Pokoju i wykopano tu rów obronny, niszcząc przy okazji wiele grobów – rada parafialna postanowiła ponownie zagospodarować ten teren przeznaczając go na miejsce pochówków. Włączono zatem do cmentarza cały obszar ciągnący się od północnej ściany Kościoła Pokoju aż do muru oddzielającego go od tzw. Czarnego Rowu, biegnącego niegdyś w ciągu obecnej ul. Saperów. Kościół Pokoju i nekropolia ewangelicka rozciągająca się wokół świątyni już wówczas, a zatem pod koniec XVIII wieku, wzbudzały zachwyt podróżnych, odwiedzających Świdnicę.
W 1791 r. miejsce to oglądał członek pruskiej Akademii Nauk i Towarzystwa Przyjaciół Badaczy Przyrody Johann Friedrich Zoellner, który tymi słowy wyrażał swój podziw dla cmentarza przy Kościele Pokoju: „Cmentarz [przy kościele Pokoju] jest jednym z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałem. Majestatyczne wysokie lipy ocieniają go wszędzie, a liczba pomników udzieliłaby mu jeszcze większej ozdoby, gdyby wzniesiono je z większym smakiem i gdyby opatrzone zostały inskrypcjami o większej duchowej głębi. Pan Tiede nakazał już teraz przygotować swój grobowiec. W jednym z naroży cmentarza, w niszy stoi urna, ozdobiona puttem, które uśmiechając się spogląda na motyla. Umieszczone powyżej napisy doskonale pasują do całości. Jedną z rabat kwiatowych, ciągnących się przed niszą przewidziano na miejsce pochówku jego rodziny, a już obecnie pewien prosty medalion wskazuje na grób jednego ze zmarłych.” Jak widać, jedynie barokowe nagrobki, z ich rozwlekłymi i napuszonymi inskrypcjami, na człowieku tym, który całym sercem oddany był zasadom Oświecenia, nie wywarły większego wrażenia.
Wyraźne zainteresowanie wzbudził w nim natomiast grobowiec rodzinny pastora primariusa Johanna Friedricha Tiedego, działającego tu w latach 1774-1795, który posiadał modną, uważaną w owym czasie za szczyt dobrego smaku, klasycystyczną formę. Grobowiec ten, odnowiony kilka lat temu, zachował się w niepełnym kształcie do naszych czasów; wzniesiono go w formie niewielkiej rzymskiej świątyni, której kopuła wspiera się na czterech kolumnach. Wewnątrz znajdowała się owa kamienna urna, wspominana przez Zoellnera, zaś na gzymsie kopuły umieszczone było owo putto trzymające w ręku wzlatującego ku górze motyla. Przyznać trzeba, iż rzeczywiście w owym czasie założenie to mogło wzbudzać zachwyt. Aż do końca II wojny światowej nazywano je w języku niemieckim „gajem spoczynku pastora Tiedego” (niem. „Tiedesches Schlummerhain”).
Motyl w dłoni aniołka miał dwojakie symboliczne znaczenie – wiadomo, iż Tiede był wielkim zbieraczem motyli, a w swych zbiorach posiadał okazy z dalekich Indii i Cejlonu, z drugiej strony wzlatujący ku górze motyl był zarazem symbolem zmartwychwstania, pośmiertnej przemiany z ludzkiej powłoki do wyższego niebiańskiego bytu. Był zarazem symbolem wiary i nadziei przyszłego, lepszego życia. Warto zwrócić uwagę, iż Zoellner wyraźnie zauważa, iż grobowiec Tiedego wznosi się w narożu cmentarza – w owym czasie cały obszar leżący po prawej stronie od obecnej drogi przeciwpożarowej służył jeszcze ciągle za ogrody należące do parafii i nie był pokryty grobami. Z punktu widzenia historii cmentarza interesująca jest również wzmianka dotycząca budowy grobowca jeszcze za życia pastora Tiedego – Zoellner oglądał gotowe w pełni dzieło już w 1791 r., zaś pastor Johann Friedrich Tiede zmarł dopiero w 1795 r. Fakt ten rzutuje w dużej mierze na ówczesne zwyczaje pogrzebowe i mentalność ówczesnych ludzi, którzy bardzo dużą wagę przywiązywali do spraw „życia i śmierci”, a co za tym idzie, przygotowania miejsca swego przyszłego pochówku.
Czy dotyczyło to wszystkich ludzi żyjących w owych czasach, czy jedynie wąskiej, „świadomej”, lecz zarazem odpowiednio bogatej grupy społecznej, nie wiadomo. Można jedynie przypuszczać, że na grobowce tego rodzaju stać było jedynie ludzi piastujących wysokie, eksponowane stanowiska – pastor Tiede pełnił w latach 1774-1795 stanowisko starszego radcy konsystorza, a zatem kierownika ewangelickiego okręgu kościelnego, co było niezmiernie ważną funkcją. Jego grobowiec, choć pozbawiony wszelkiej ozdoby – nie zachowały się płyty inskrypcyjne i większość płyt nagrobnych członków jego rodziny – do dziś należy do najciekawszych elementów sztuki sepulkralnej cmentarza ewangelickiego przy Kościele Pokoju.
Na przełomie XVIII i XIX wieku pojawiły się poważne problemy z utrzymaniem cmentarza. W pierwszym rzędzie były one następstwem swego rodzaju rozluźnienia społecznego, związanego z „rewolucyjnymi” ideami postępu i Oświecenia, którego następstwem był kryzys wiary. W myśl postępu zwalczano wszystkie przejawy życia religijnego i prowadzono świadome działania zmierzające do ograniczenia, zarzucenia, a nawet eliminacji jakichkolwiek śladów dawnych tradycji. Również cmentarz i stojące tu nagrobki stały się celem ataków bardziej gorliwych wyznawców „nauki i postępu”. Dochodziło do niszczenia pomników nagrobnych i naśmiewania się z uczestników pogrzebów. To właśnie w tym okresie, mimo publicznie głoszonych szczytnych ideałów, rodziła się nienawiść nie tylko do żyjących, lecz również do tych, których ciała skrywała już gruba warstwa ziemi. Nie znamy szczegółowego przebiegu wydarzeń, do których doszło w Świdnicy pod koniec XVIII wieku. Zachowane źródła historyczne na ten temat są bardzo skąpe, jeśli nie wręcz szczątkowe. O tych nieludzkich wystąpieniach dowiadujemy się jedynie pośrednio za sprawą treści kazania, które wygłoszone zostało w 1782 r. w świdnickim Kościele Pokoju, a którego zawartość częściowo zacytowana została w krótkim artykule na temat historii cmentarza przy Kościele Pokoju, autorstwa pastora Seidela, napisanego w okresie przedwojennym. Nieznany autor kazania odniósł się przede wszystkim do aktów wandalizmu wobec nagrobków, na cmentarzu, który ze względu na swą formę przyciągał w owym czasie już wielu podróżnych i był jednym z celów, dla których warto było odwiedzić Świdnicę.
Pisał on: „Groby i nagrobki od najdawniejszych czasów otaczali szacunkiem nawet nieokrzesani poganie, dla nas chrześcijan były miejscem wzniosłego, nabożnego budowania, gdzie mogliśmy snuć przemyślenia na temat naszej własnej śmierci. Ten, kto w swej zuchwałości dokonuje tu dzieła zniszczenia, tenże nie powinien oczekiwać, iż uzyska tu godne miejsce pochówku, a jego kości też nie powinny spoczywać w spokoju. Każdy z nas, który boi się Boga, i życzy sobie bez przeklinania znaleźć w swym grobie swą radość [z przyszłego życia], i w przyszłości spokojnie spoczywać w ziemi, ten z przerażeniem musiał słyszeć lub widzieć, jak od pewnego czasu świętokradcze ręce zniszczyły kilka nagrobków, stanowiących ozdobę naszego cmentarza, dla obejrzenia których przybywało tu wielu obcych przyjezdnych. Czyż nie jest to barbarzyństwo, przed którym z przerażenia drżeliby nawet Turcy i poganie? Cóż mają na ten temat powiedzieć podróżni, cóż następne pokolenia, cóż powiedzieć ma wreszcie Ojciec wszystkich zmarłych, iż pośród nas znajdują się tego typu potwory, którzy hańbią swych zmarłych braci, a z oczu ich krewnych i wszystkich porządnych ludzi wyciskają strumienie łez? Chodzi tu o niszczycieli grobów!” Słowa te są na tyle wymowne, iż nie wymagają żadnego komentarza. Cóż dopiero powiedziałby jednak ich autor, gdyby zobaczyć mógł zniszczenia, jakich dokonano na świdnickim cmentarzu przy Kościele Pokoju po II wojnie światowej? Czy starczyłoby mu słów i porównań na określenie barbarzyństwa, z jakim chrześcijanie niszczyli chrześcijański bądź co bądź cmentarz? I tę kwestię pozostawmy lepiej bez komentarza…
Drugim ważnym problemem, przed jakim stanęła parafia ewangelicka na początku XIX wieku była coraz bardziej paląca kwestia braku miejsc pod pochówki. Miasto wkraczało powoli w erę protoindustrialną, a na jego obszarze pojawiły się pierwsze manufaktury, co przyczyniło się w dużej mierze do wzrostu liczby mieszkańców. Poszczególne miejsca pod groby wykorzystywano wielokrotnie, od czasów powstania świdnickiej nekropolii ewangelickiej niemal, w niektórych wypadkach już sześcio-, nawet siedmiokrotnie. Prowadziło to do licznych skarg na grabarzy, iż zakładają oni groby zbyt płytko i usypują groby zbyt nisko. Grabarze odpowiadali, iż czynią tak ze względu na wielokrotne wykorzystywanie tych samych miejsc, gdzie ziemia stała się „miękka i miałka”, jak również z obawy, aby nie uszkodzić sąsiadujących grobów. Proponowali oni już w 1813 r., aby do cmentarza dołączyć ogród parafialny – chodziło o obecną część cmentarza po prawej stronie od drogi przeciwpożarowej, wychodzącą w kierunku hali sportowej III Liceum Ogólnokształcącego. Plany te zrealizowano dopiero w 1828 r. Proponowano również, aby cmentarza nie dzielić na strefy z przeznaczeniem dla ludzi bogatych i biedniejszych. Również tę propozycję uwzględniono w późniejszym czasie.
Cdn.
Sobiesław Nowotny
12 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!