Press "Enter" to skip to content

Afera finansowa w Świdnicy

Spread the love

Wszelkiej maści afery finansowe i gospodarcze, jakie z różną siłą wybuchały w Polsce po 1989 roku nie są wytworem XX i XXI wieku. Jedna z największych afer finansowych, która rujnowała gospodarkę Królestwa Polskiego przez ponad 10 lat, miała miejsce na początku XVI wieku, a wśród głównych jej bohaterów był pewien przedsiębiorczy świdniczanin – Paul Monau (Paulus Monaw, Paul Monaw, Pawl Monaw).

W roku 1490 Paul Monau wymieniany jest jako właściciel wsi Nowice (gmina Jaworzyna Śląska), na przełomie XV i XVI wieku był prawdopodobnie właścicielem kamienicy Rynek 36. Dzięki koneksjom zrobił oszałamiającą karierę urzędniczą w miejskim samorządzie pełniąc następujące funkcje: ławnika (kadencje w latach 1495/1496, 1497/1498, 1500/1501), przewodniczącego ławy (kadencje lat 1504/1505, 1507/1508, 1510/1511, 1513/1514, 1515/1516), rajcy (lata kadencji 1493/1494, 1496/1497, 1499/1500, 1502/1503) oraz burmistrza (kadencje 1503/1504, 1506/1507, 1509/1510, 1512/1513, 1514/1515).

W pierwszej połowie XVI wieku wybijane w świdnickiej mennicy drobne monety zwane półgroszkami doprowadziły do jednej z największych afer finansowych ówczesnych czasów, skutkiem której były, między innymi poważny kryzys finansowy Królestwa Polskiego, załamanie się handlu śląsko-polskiego oraz konflikty i rozruchy społeczne na Śląsku. W samej Świdnicy doprowadziły one do wystąpienia gminy miejskiej i cechów przeciwko radzie miejskiej. Do historii wydarzenia te przeszły jako powstanie Pölerei. Nazwa pochodzi od niemieckiego słowa Pölchen (Polaczki), jakim były określane półgroszki świdnickie ze względu na swoje podobieństwo do półgroszków wybijanych w Królestwie Polskim. Rewoltę w Świdnicy określono mianem Pölerai, czyli w dosłownym tłumaczeniu Polactwo.

U źródeł konfliktu związanego ze świdnickimi półgroszkami leżał fakt, że wiele miast śląskich wybijało własne monety, często w oparciu o przywileje nadane im przez lokalnych książąt jeszcze w okresie XIII-XV wieku. Można sobie tylko wyobrazić chaos monetarny, jaki panował z tego powodu nie tylko na Śląsku, ale i w wielu innych krajach europejskich. Aby uporządkować te kwestie, król czeski i węgierski Władysław II Jagiellończyk (1456-1516) zwołał w 1511 roku Książęcy Sejm Śląski, na którym 15 kwietnia uchwalono powstanie związku monetarnego. Do układu  przystąpili wszyscy książęta śląscy oraz stany, a najważniejszym jego postanowieniem było zamknięcie działających lokalnie mennic i utrzymanie tylko jednej we Wrocławiu – mającej wybijać królewskie halerze dla całej prowincji śląskiej. Decyzja ta oczywiście wzbudziła ogromne niezadowolenie tych miast, w których do tej pory funkcjonowały mennice. Szczególnie mocno protestowała Świdnica, gdyż pozostająca od 1446 roku pod zarządem rady mennica  przynosiła miastu spore zyski. Kilkuletnie starania poselstw świdnickich domagających się u Władysława Jagiellończyka  zmiany postanowień z 1511 roku, czyli przyznania przywileju bicia królewskich monet w  miejscowej mennicy, przyniosły efekty dopiero w 1516 roku po śmierci króla Władysława i objęciu tronu przez jego syna Ludwika II Jagiellończyka. Zgodził się on na uruchomienie w Świdnicy mennicy na bardzo korzystnych warunkach, dużo lepszych niż te, które miała wrocławska. Jeszcze rok trwały protesty stanów śląskich przeciw królewskiej decyzji, ale ostatecznie jesienią 1517 roku rozpoczęto produkcję półgroszków świdnickich.

Wykorzystując fakt, że na ziemiach polskich brakowało w obiegu drobnej monety, czyli tak zwanych półgroszy koronnych Zygmunta I Starego (1467-1548), doradcy 10-letniego Ludwika II Jagiellończyka, bratanka króla Zygmunta, wpadli na „genialny” pomysł wybijania w świdnickiej mennicy monet niemalże bliźniaczo podobnych do półgroszy Zygmunta I Starego. Prostota planu polegała na różnicy w ilości wybijanych monet z jednej grzywny srebra (około 197 gramów). Z jednej takiej sztuki mincerze Zygmunta I Starego wybijali 256 sztuk półgroszków, natomiast w świdnickiej mennicy produkowano ich około 340. W efekcie na ziemiach polskich odbywało się masowe wykupywanie półgroszków koronnych, które trafiały do świdnickiej mennicy, prowadzonej przez patrycjusza Pawła Monau, gdzie przetapiano je i z pozyskanego surowca wybijano półgroszki o zaniżonej wartości srebra. Podróbka taka była lżejsza i o niższej próbie srebra. „Gorsza” moneta zaczęła zalewać ziemie polskie w miejsce skupowanych masowo przez specjalnych agentów półgroszków koronnych. Uderzające podobieństwo do monet polskich w połączeniu z powszechnym wówczas analfabetyzmem sprawiało, że przy masowości użycia świdnickiej monety jako podstawowego środka płatniczego pozostającego w obiegu, półgroszki te były praktycznie nie do rozróżnienia przy codziennych drobnych transakcjach i mogły uchodzić za wartościowsze półgroszki koronne.

Ludwik II Jagiellończyk

Bardzo szybko okazało się jednak, że o ile dla Ludwika II Jagiellończyka i jego mincerza Pawła Monau produkcja półgroszków świdnickich przynosiła ogromne zyski, o tyle samo miasto i w konsekwencji cała dzielnica śląska zaczęła ponosić z tytułu bicia gorszej monety wielkie straty gospodarcze.

Broniący się przed zalewem monet o zaniżonej wartości król Polski Zygmunt I Stary już pod koniec 1517 roku zwrócił się do książąt śląskich o spowodowanie zaprzestania bicia półgroszków. Rok później wydał edykt zabraniający wwozu świdnickich półgroszków do Korony, na czym ucierpiały kontakty handlowe Śląska z Królestwem Polskim, uderzając przede wszystkim w kupców i rzemieślników. Nakładane embarga handlowe doprowadziły do pogorszenia stosunków rzemieślników i kupców świdnickich z radą miejską i dzierżawiącym mennicę Pawłem Monau. Obarczano ich winą za upadek handlu, złe zarządzanie miastem, wzrost cen i utratę rynku zbytu, a dbanie jedynie o własne korzyści finansowe. Niezadowolenie i pogłębiający się kryzys nasilały się przez kolejne trzy lata. Zastąpienie Pawła Monau w 1520 roku na stanowisku burmistrza przez Wenzla Tommendorfa nie uspokoiło nastrojów i wrzenia.7 stycznia 1522 roku nowy burmistrz Kaspar Freund w towarzystwie części rady miejskiej, grupy patrycjuszy i samego Pawła Monau udał się do księcia legnickiego Fryderyka II, pełniącego funkcję starosty generalnego Dolnego Śląska, po pomoc w walce z coraz bardziej buntowniczymi mieszczanami i rzemieślnikami. Zabrał przy tym miejską kasę i pieczęcie. Mieszczaństwo i pospólstwo Świdnicy potraktowało to jako ucieczkę i tlący się od lat konflikt wybuchł z całą siłą. Tłum wdarł się do domów rajców i patrycjuszy, dokonując w nich rabunków i podpalając je. Dokonano również napadu na mennicę świdnicką, którą Monau (dla większego bezpieczeństwa) przeniósł z prywatnego domu przy obecnej ulicy Przechodniej (wówczas Poszewniczej) do zamku. Zbuntowani mieszczanie i pospólstwo doszczętnie zniszczyli wszystkie urządzenia w mennicy i na koniec podpalili zamek. Ludwik II Jagiellończyk surowo napomniał świdniczan w liście z 1. sierpnia 1522 roku, nakazując im odbudowanie mennicy i wynagrodzenie strat: Zostaliśmy poinformowani, jak to przy użyciu siły zniszczyliście na naszym lennie zamkowym w waszym mieście stojące tam budynki, piece, miechy i wszelkie inne urządzenia należące do mennicy, które to nasz mincerz, czcigodny Paweł Monau, nasz wierny poddany, na nasz rozkaz i za naszą zgodą wybudował i urządził. Wszystko porozbijaliście, poprzecinaliście miechy, zamurowaliście okna i przysporzyliście wielu innych szkód. Mieszczanie, reprezentujący przede wszystkim cechy, przejęli władzę w mieście. Oczywiście nie mogło się to spotkać z akceptacją Ludwika II Jagiellończyka, który wyznaczył księcia Jerzego Hohenzollerna-Ansbacha z Karniowa na komisarza mającego za zadanie spacyfikować świdnickich mieszczan i doprowadzić do ponownego osadzenia na urzędzie członków rady miejskiej. Wezwanych na rozmowy  do Wrocławia 70  mieszczan na książę nakazał uwięzić. Sześciu z nich poddano torturom, aby wymusić zeznania o przywódcach buntu, a  trzech z nich – karczmarzy Kunza Günthera i Jakoba Früauffa oraz sukiennika Thomasa Ecknera 12 lipca 1522 roku ścięto na wrocławskim rynku.

Zamek w Świdnicy, w którym mieściła się mennica

Następnie książę zebrał wojsko i ruszył ukarać krnąbrne miasto. Świdnica szykowała się do oblężenia, a mobilizacja była powszechna. Włamano się do arsenału, skąd zabrano, między innymi, armaty, z których jedną ustawiono na niewykończonej jeszcze wieży kościoła parafialnego. Przystąpiono do prowizorycznej naprawy starych murów. Do oblężenia miasta jednak nie doszło, gdyż Ludwik II Jagiellończyk pod wpływem swoich doradców i wobec wzburzenia mieszczan wrocławskich, którzy opowiedzieli się za zbuntowanym miastem, nakazał księciu wypuścić zatrzymanych we Wrocławiu świdniczan. Książę Jerzy postanowił odstąpić od oblężenia miasta po zawartym z mieszczanami porozumieniu kończącym, jak się wydawało, bunt. Jak chce legenda –  pożegnany został na koniec wystrzałem z armaty, której kula przebiła namiot i zmiotła z jego stołu zastawę. Doborowym strzelcem miał być rektor szkoły miejskiej Dominik Hoffmann. Radość miejscowych była jednak krótkotrwała. Król nie zamierzał puścić buntu płazem i odebrał miastu przywilej wolnego wyboru rady, którą od tej pory miał obsadzać starosta księstwa świdnicko-jaworskiego. W lutym 1523 roku do grodu powrócili także rajcy, patrycjusze oraz Paweł Monau. Znieważani, uznawani za wiarołomców, zdrajców i łajdaków, rajcy miejscy nie mieli żadnego posłuchu. Dochodziło do napaści na nich i ich rodziny, wobec czego zmuszeni byli ponownie opuścić miasto. Ugodowo nastawiony król Ludwik stracił cierpliwość. Świdnica otrzymała zarządcę komisarycznego w osobie Niklasa Weise, a także dwukrotnie, wobec kolejnych przejawów nie respektowania królewskiej woli, obłożone zostało banicją. Nieprzejednana postawa króla doprowadziła do rozdźwięków między zjednoczonym do tej pory w oporze mieszczaństwem i przedstawicielami cechów. Ostatecznie 2 marca 1524 roku, dzięki pośrednictwu szlachty z terenu księstwa świdnicko-jaworskiego przybyłej do Świdnicy na negocjacje między zwaśnionymi stronami, zawarty został kompromis. Stara rada do czasu planowanych wyborów nowej mogła dalej  sprawować  swój urząd, a półgroszki nadal mogły być wybijane. Jedynym zyskiem półgroszkowego powstania w Świdnicy było to, że gmina miejska zyskała przywilej wskazania dwudziestu przedstawicieli cechów jako kandydatów do rady miejskiej. Korzyść dla mieszczan i rzemieślników  z tego tytułu nie przedstawiała się imponująco, bo i tak to starosta księstwa określał liczbę osób z cechów mogących zasiadać w radzie i zatwierdzał te kandydatury.

Wybijanie monet (foto: Wiesław Rośkowicz)

Wracając do kwestii afery półgroszkowej, która stała się zarzewiem rewolucji w Świdnicy, nabrała ona w międzyczasie międzynarodowego rozgłosu. Ludwik II Jagiellończyk, chcąc wybrnąć z całej sytuacji z twarzą, podarował mennicę wraz z dochodami swojej żonie Marii Habsburskiej (1505-1558), która nadzorowała jej dalszą działalność, kompletnie nie przejmując się protestami Zygmunta I Starego. Mimo iż pieczę nad mennicą królowa Maria powierzyła ponownie Pawłowi Monau, który na dodatek znalazł się pod bezpośrednią ochroną starosty księstwa świdnicko-jaworskiego, 10 lipca 1525 roku, na podstawie udzielonego przywileju, w Świdnicy rozpoczął przebijanie srebra na półgroszki przedstawiciel spółki kupieckiej z Wrocławia Konrad Sauermann, u którego królowa Maria była poważnie zadłużona. Ponieważ Monau zmarł prawdopodobnie na przełomie 1525/1526 roku, od 18 lipca 1526 roku dzierżawcą mennicy został Sauermann. Stopa mennicza świdnickich półgroszków uległa dalszemu pogorszeniu. Ponowne, tym razem pokojowe starania mieszczan świdnickich i stanów śląskich o zaprzestanie procederu wybijania półgroszków, który w ciągu dziesięciu lat zrujnował handel Śląska z Koroną Polską, znalazły posłuch u nowego króla Czech i Węgier Ferdynanda I Habsburga (1503-1564). Ostatecznie w 1528 roku zlikwidował on świdnicką mennicę, kończąc w ten sposób kilkunastoletni okres społecznych niepokojów i walk spowodowanych podrabianiem koronnych półgroszków.

Dawna mennica

Nie wiadomo dokładnie, ile w ciągu 12 lat wyemitowano półgroszków w Świdnicy. Pierwsza umowa Ludwika II Jagiellończyka z Pawłem Monau zezwalała temu ostatniemu na przetopienie 100 000 grzywien praskich srebra, czyli około 25 ton tego kruszcu, z którego można było wybić około 77 milionów półgroszków świdnickich! Skupowano je i przetapiano na półgroszki koronne w sumie przez następnych kilkanaście lat od chwili zamknięcia mennicy świdnickiej. Przez  długi czas były one podstawowym środkiem płatniczym w Prusach i na Litwie, gdzie w latach 1546-1547 skupiono ich jeszcze ponad 3 miliony sztuk. Ostatnie wzmianki o przetapianiu półgroszków świdnickich na monety koronne pochodzą z 1562 roku.

Czy półgroszki były monetą legalną, czy fałszerstwem? Genialność planu Ludwika II Jagiellończyka polegała na tym, że były i jednym, i drugim, co pozwalało mu przez długie lata udawać zdziwienie wobec protestów dotyczących półgroszków świdnickich i jednocześnie czerpać w tym czasie ogromne zyski z ich wybijania. Król Czech i Węgier jako jakby nie było Jagiellon, miał prawo bić „prywatną” monetę z herbem Jagiellonów, który to identyczny herb, dokładnie taki sam znajdował się na półgroszkach koronnych. Nadto napis na monecie wyraźnie określał, jego właściciela. Była więc to moneta w pełni legalna, ale…Uderzające podobieństwo do półgroszków koronnych w połączeniu z ogromnym wówczas analfabetyzmem, sprawiało, że przy masowości użycia świdnickiej monety, jako podstawowego środka płatniczego pozostającego w obiegu, półgroszki te były niemal nierozpoznawalne przy tysiącach codziennych, drobnych transakcji i mogły uchodzić za wartościowsze półgroszki koronne. W tym kontekście była moneta świdnicka fałszerstwem, a w każdym razie jawną machloją finansową, na pewno subtelniejszą niż niejedna ze współczesnych afer finansowych.

Andrzej Dobkiewicz & Sobiesław Nowotny

Ciekawostki

Płyta

Fragment płyty nagrobnej rzekomo należąca do Pawła Monau
(foto: Sobiesław Nowotny)

Przy północno-zachodnim narożniku katedry, w bruku, użyty wtórnie jako fragment chodnika, leży prostokątny fragment dawnej gotyckiej płyty nagrobnej z mocno startym fragmentem inskrypcji …monav… i herbem rodziny Monau (trzy półksiężyce). Pierwotnie płyta zapewne znajdowała się w posadzce wewnątrz katedry. Historyk ze Świdnicy –  Edmund Nawrocki zidentyfikował tą płytę, jako fragment nagrobka Paula Monaua. Taką identyfikację wykluczył jednak historyk sztuki  Bogusław Czechowicz, który w jednym z XVII-wiecznych rękopisów odnalazł inskrypcję z nagrobka Paula Monaua, która jest zbyt długa by mogła się zmieścić w całości na płycie przy katedrze świdnickiej. Monau bez imienia wciąż więc czeka na swojego odkrywcę i ostateczną identyfikację.

Moneta

Węgierski fenig znaleziony podczas odbudowy wieży ratuszowej

Warto wspomnieć, że w 2010 roku podczas prowadzonych przy zachowanym trzonie wieży ratuszowej pracach ziemnych znaleziono srebrną monetę, która zaraz po jej odnalezieniu została oddana do jednego z wrocławskich laboratoriów w celu konserwacji. Okazało się, że był to węgierski fenig z 1525 roku wybity w świdnickiej mennicy w okresie, kiedy zarządzał nią Paul Monau. Węgierskie fenigi były wybijane w Świdnicy na zlecenie króla Czech i Węgier Ludwika II Jagiellończyka. Monetę tę opisał w swoich Szkicach z historii miasta Świdnicy Heinrich Schubert: Na awersie dostrzegamy czteropolowy herb z polskim orłem w polu sercowym, nad nim umieszczona jest data roczna 1525, a po bokach widnieją litery P M, to znaczy Paul Monau. Na rewersie ukazana jest Madonna z Dzieciątkiem, umieszczona między literami L R, to znaczy Ludovicus Rex (Król Ludwik). Znalezisko okazało się podwójnie cenne, bo oprócz faktu, że moneta ta była wybita w świdnickiej mennicy, przez najsłynniejszego świdnickiego mincerza, Muzeum Dawnego Kupiectwa  nie posiadało w swoich zbiorach żadnego egzemplarza węgierskich fenigów.

14 LIKES

Skomentuj jako pierwszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Mission News Theme by Compete Themes.