Przedstawiamy trzecią część materiału o historii Teatru Miejskiego w Świdnicy do czasu jego likwidacji w 1952 roku. Dwie pierwsze części można przeczytać tutaj: Teatr Miejski w Świdnicy (cz. 1), Teatr Miejski w Świdnicy (cz. 2).
Lata 1948-1949 były z pewnością jednymi z najlepszych w historii świdnickiego teatru, przede wszystkim pod względem artystycznym. Ogromny wpływ na dynamiczny rozwój świdnickiego teatru, oprócz uzyskania statusu sceny zawodowej, miał przyjazd znanego aktora i reżysera Wiktora Biegańskiego. Jego osobowość, a przede wszystkim ogromna wiedza i doświadczenie, pozwoliły na ewoluowanie świdnickiego teatru w stronę sceny aktorskiej, gdzie pierwszoplanowe znaczenie miała technika aktorska, kreowanie wyrazistych postaci oraz subtelne i finezyjne konstruowanie relacji na scenie między odtwarzanymi przez aktorów postaciami sztuk. Nie bez znaczenia była pewnego rodzaju wewnętrzna mobilizacja świdnickich aktorów, podbudowana pomyślnym zdaniem egzaminów aktorskich w Łodzi.
Biegański pojawił się w Świdnicy kilkukrotnie pod koniec 1947 r., przyjeżdżając na stałe 1 stycznia 1948 r. i obejmując funkcję kierownika artystycznego teatru. Wraz z jego przyjazdem wzrosło także zainteresowanie świdnickim teatrem w prasie, która zaczęła drukować coraz więcej – na ogół pochlebnych – recenzji ze świdnickich przedstawień. Dobre kreacje aktorów świdnickiego teatru na podstawie ówczesnych recenzji, podsumował w swojej książce Michał Misiorny: „I tak w „Bracie marnotrawnym” Wilde’a (pierwsza w Świdnicy inscenizacja Biegańskiego) rolę Lady Bracknall odtwarzała interesująco Alina Dzierzbicka, a udaną parę braci tworzyli Saturnin Żórawski i Krystian Tomczak; w „Odwetach” Leona Kruczkowskiego i w sztuce Priestleya (od autora – dramat „Inspektor przyszedł”) znakomite sylwetki Jagmina i Inspektora stworzył Wiktor Biegański; w „Obronie Ksantypy” świetną postać tytułową dała Jolanta Skubniewska, a Małkowski obnosił się z dobrą maską Sokratesa; w „Kandydzie” Shawa i w „Lekkomyślnej siostrze” Perzyńskiego – Wiktor Bieganski i Jolanta Skibniewska tworzyli każdorazowo dominującą parę wykonawców; wreszcie w „Chorym z urojenia”, zagranym farsowo i opatrzonym aktualnymi wstawkami tekstowymi (które zdaniem Stanisława Roszkiewicza nie zaszkodziły molierowskiemu piętnu całości), Biegański stworzył wspaniałą postać francuskiego stetryczałego burżuja […] W tymże spektaklu Tadeusz Lutogniewski („Gazeta Robotnicza”) wyróżnił jeszcze po molierowsku rezonerską pokojówkę Jolanty Skibniewskiej oraz role Aliny Dzierzbickiej i Józefa Pierackiego.”[1]
W połowie 1948 r. dość nieoczekiwanie nad teatrem zgromadziły się ciemne chmury. Najpierw 10 maja aresztowani zostali Saturnin Żórawski i scenograf Ludwik Tyński, pod zarzutem złego gospodarowania majątkiem teatru. Obaj w 1945 r. podpisali protokół przejęcia majątku teatru, w tym kostiumów, a przeprowadzona inwentaryzacja wykazała braki. Z aresztu wypuszczono ich dopiero 8 sierpnia 1948 r., jednak na uniewinnienie przyszło im czekać niemal rok, do rozprawy, która odbyła się dopiero 14 kwietnia 1949 r. O ile Tyńskiego już wcześniej zastąpił z powodzeniem świdnicki artysta malarz Aleksander Modlibowski, o tyle brak w zespole popularnego i uzdolnionego Saturnina Żórawskiego wymusił na Biegańskim, zmiany w obsadzaniu ról, w kolejnych inscenizacjach.
Kolejną przykrą niespodzianką była decyzja Ministerstwa Kultury w Warszawie o… likwidacji świdnickiego teatru, która podjęto na początku czerwca 1948 r. Trudno dziś z całą pewnością stwierdzić, czy było ona inspirowana próbami dyrektora wrocławskich Teatrów Dramatycznych Jerzego Waldena, pozbycia się konkurencji na terenie Dolnego Śląska, na co mogłaby wskazywać jego wizyta w Świdnicy i próby angażowania świdnickich aktorów do teatrów wrocławskich. Niewykluczone też, że mógł być to odprysk ówczesnej tendencji władzy centralnej do ograniczania samodzielności lokalnych działań i przedsięwzięć na rzecz daleko posuniętej ich centralizacji. Rok wcześniej właśnie z tego powodu został zlikwidowany tygodnik Wiadomości Świdnickie, chociaż oficjalnie mówiono wówczas o konieczności oszczędności papieru. W nowym porządku, jaki był wprowadzany w kraju, nie przewidywano możliwości teatrów miejskich, a jedynie dla państwowych. Reakcja władz i społeczeństwa Świdnicy była natychmiastowa. Do Warszawy udała się delegacja umocowana przez władze miasta, związki zawodowe i partie polityczne działające na terenie Świdnicy. Interwencja okazała się skuteczna, bo 24 czerwca Ministerstwo Kultury wycofało się z pomysłu likwidacji teatru. Decyzja ta oznaczała upaństwowienie Teatru Miejskiego w Świdnicy i możliwość otrzymania subwencji na jego działalność z kasy państwowej. W lipcu Minister Kultury i sztuki przyznał teraz już Państwowemu Teatrowi w Świdnicy (pełna nazwa: Państwowe Teatry Dolnośląskie – Teatr Miasta Świdnicy”) dotację w wysokości 800 tysięcy złotych miesięcznie, co rozwiązywałoby wszelkie problemy finansowe placówki. Niestety, późniejsze wydarzenia pokazały, ze upaństwowienie teatru w zakresie jego finansowania z budżetu centralnego oznaczało ciągłą walkę o subwencje. Letnia przerwa między sezonem 1947/1948 a 1948/1949 wykorzystana została przez Biegańskiego na ściągnięcie do Świdnicy kilkorga znakomitych i uzdolnionych aktorów – Jolanty Skubniewskiej, Grażyny Korsakow, Bolesława Bombora, Tadeusza Czechowskiego i Włodzimierza Miklasińskiego (brata nowego scenografa Zdzisława Miklasińskiego). Niestety, Ministerstwo nie wywiązało się ze swoich obietnic i zamiast subwencji w wysokości 800 tysięcy złotych, przyznało zaledwie 350 tysięcy. Tyle samo dostał także teatr w Jeleniej Górze, co spowodowało kilkukrotne interwencje przedstawicieli obu placówek we Wrocławiu, gdzie rozdysponowywano środki i w Warszawie, gdzie decydowano o ich wielkości. Niestety, bezskutecznie. Na dodatek subwencje wypłacane były nieregularnie, co powodowało utraty płynności finansowej. Rok 1948 świdnicki teatr zakończył 12 premierami i łączną ilością 224 wystawień.
W pierwszym półroczu 1949 r., jakby nawiązując do świetnych inscenizacji z poprzedniego roku – m.in. „Obrona Ksantypy”, „Kandyda”, „Chory z urojenia” i „Odwety” (na przedstawieniu danym w Świebodzicach gościł autor – sam Leon Kruczkowski), które otrzymały znakomite recenzje i ugruntowały opinię o wysokim poziomie artystycznym świdnickiego teatru, kierowany przez Biegańskiego zespół przygotował kilka kolejnych premier, które przyjęte zostały bardzo ciepło, zarówno przez widzów, jak i krytyków. O świdnickim teatrze pisano coraz więcej, m.in. w „Słowie Polskim”, „Teatrze”, „Dzienniku Zachodnim”, „Przekroju”, „Odrze” czy „Filmie Polskim”. Już pierwsza premiera w 1949 r. była dużym wydarzeniem artystycznym, bowiem świdniczanin dla uczczenia Roku Chopinowskiego wystawili „Lato w Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza. Muzyczną oprawę do tego spektaklu przygotowała świeżo zatrudniona z Jeleniej Góry Joanna Skałacka, która jak się okazało później była też wybitnie uzdolniona aktorsko, co zaowocowało kilkoma rolami w kolejnych sztukach.[2] Również kolejne premiery – „Kandydy” oraz „Wieczoru Trzech Króli” stały na wysokim poziomie. Na pierwszej obecny był krytyk z Warszawy Edward Csato, który był zachwycony tak poziomem artystycznym, jak i frekwencją oraz dużą ilością przedstawień, które w Świdnicy i w innych miastach dawał świdnicki teatr. Drugie z tych przedstawień było natomiast okazją do świętowania 40-lecia pracy artystycznej Wiktora Biegańskiego (19 marca 1949 r.).
Na początku kwietnia 1949 r. od odwiedzających świdnicki teatr – członka Komisji Centralnej Związków Zawodowych w Warszawie – Sarneckiego oraz posła Józefa Kramarza kierownictwo świdnickiego teatru dowiedziało się, że partia uznała, iż w całości ma on być przeniesiony do… Wałbrzycha! Mimo protestów ze strony dyrekcji teatru „Sarnecki nie dał się przekonać mówiąc, że nad lokalnymi ambicjami miasta winien górować interes państwowy, a hegemonia małego miasta, jak Świdnica, jest trochę nienormalna” – pisał w swoich wspomnieniach Franciszek Jarzyna. Jednoznaczne stanowisko zajęły władze miasta. „Gdyby jeszcze przyjechał ktoś namawiać do przeniesienia się do Wałbrzycha, to przyślijcie go do prezydenta i do mnie” – mówił Jan Dworak, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej. „My sobie z nim poradzimy, szybko zjedzie po schodach” – deklarował prezydent Świdnicy Stanisław Turbiarz.
Po stronie świdnickiego teatru stanęła prasa. Ówczesny „Dziennik Zachodni” pisał między innymi: „Niezakłócenie i spokojnie żył teatr i Świdnica do czasu, kiedy Wałbrzych zapragnął własnego teatru. Pragnienie słuszne, tylko sposób , w jaki władze miejskie zabrały się do jego realizacji, budzi pewien niepokój”.
Kilkumiesięczna dyskusja w tej kwestii ostatecznie zakończyła się pomyślnie dla świdnickiego teatru, który pozostał w mieście. Dokulturalnienie Wałbrzycha miało się odbyć, dzięki stworzeniu w Świdnicy dwóch zespołów teatralnych, z których jeden w większym stopniu niż dotychczas będzie dawał występy zamiejscowe, przede wszystkim w Wałbrzychu. Cały zespół teatralny, włącznie z obsługą techniczną powiększono do 80 osób, aby zmniejszyć odwieczne problemy z transportem zakupiono samochód ciężarowy do przewozu dekoracji oraz autobus dla aktorów. Do tych problemów doszły także zmiany w warszawskiej centrali, gdzie w maju 1949 r. postanowiono zlikwidować Zrzeszenie Aktorów Scen Polskich i powołać w to miejsce – co nastąpiło w 1950 r. – Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu. Podjęto także próbę zreformowania systemu zarządzania teatrami, powołując do życia Generalną Dyrekcję Przedsiębiorstw Artystycznych. Zmiany te wiązały się między innymi z koniecznością zmian w statusie zatrudniania aktorów. Pobocznym niejako skutkiem wdrażanych zmian, były problemy z terminowym przekazywaniem subwencji państwowych na działalność teatrów, w tym świdnickiego.
Być może te właśnie kwestie i niepewność związana z przyszłością świdnickiej placówki skłoniły Wiktora Biegańskiego do rezygnacji z funkcji dyrektora teatru w Świdnicy i przeniesienia się do Teatru Rozmaitości we Wrocławiu, w którym pracę rozpoczął 1 września 1949 r. Wcześniej, bo już 27 maja 1949 r., zgodnie z poleceniem Ministerstwa Kultury wypowiedzenia z pracy otrzymali wszyscy aktorzy, którzy mieli być zatrudniani na nowych warunkach od 1 września 1949 r. to jest już na nowy sezon teatralny 1949/1950.
Niecały miesiąc później (21 czerwca), nominację na dyrektora teatru w Świdnicy otrzymał „odgórnie” Zygmunt Bończa-Tomaszewski, aktor, reżyser i pedagog z Warszawy. Funkcję tą objął 1 września 1949 r. Nieco wcześniej, w dniach od 29 lipca do 1 sierpnia 1949 r. świdnicki zespół teatralny po raz pierwszy (i jak się okazało jedyny) wyjechał na występy zagraniczne do czeskiego Trutnova, realizując partnerską wymianę i rewanżując się Czechom za występy trutnovskiego teatru podczas majowych Dni Świdnicy.
Niewątpliwie zasługą Bończy-Tomaszewskiego było sprowadzenie do Świdnicy z Warszawy nowych, uzdolnionych aktorów, między innymi: Mieczysława Surwiłłę, Henryka Hunkę, który w Świdnicy się zresztą ożenił, Bolesława Myślickiego, Wacława Wacławskiego, Stefana Buczka, Henryka Wróblewskiego, aktorskie małżeństwo Stanisława Winieckiego i Hannę Dobrzanką-Winiecką, Celinę Górską, Elżbietę Kuske, Marię Wnorowską, Zofię Grabińską, Marię Sandlè czy Danutę Wierzbowską. Skończyło się to zresztą awanturą z Zelwerowiczem z Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, który zażądał, aby niektórzy z tych aktorów m.in. Hunko, Surwiłło i Wróblewski wrócili do Warszawy. Z Ministerstwa Kultury nadeszło też polecenie rozwiązania umowy z tymi aktorami.
Wobec powiększenia zespołu teatr świdnicki w większym stopniu zaczął obsługiwać inne ośrodki miejskie. W samym tylko Wałbrzychu w sezonie 1949/1950 dał 120 przedstawień! Bończa-Tomaszewski opracował także koncepcję wykorzystania obu zespołów teatralnych, z których jeden miał specjalizować się w komediach muzycznych, natomiast drugi w utworach dramatycznych.
Dość szybko okazało się, że do pracy Bończy-Tomaszewskiego zespół zaczął wnosić sporo uwag. Dotyczyły one między innymi jego nieobecności w teatrze, czy niechęci do płacenia godzin nadliczbowych. Doszło także do rozluźnienia dyscypliny. Głośno dyskutowanymi sprawami było pojawienie się pijanego Mirosława Arskiego na spektaklu „Moja żona Penelopa”, chwilowe opuszczenie stanowiska przez inspicjentkę Danutę Wierzbowską” podczas jednego z przedstawień, za co ukarana została przez Bończę-Tomaszewskiego drakońską karą utraty połowy miesięcznych poborów, czy napastowaniem przez jednego z aktorów i jego kolegę dziewcząt z baletu. Kolejnymi „kwiatkami” okazało się umieszczenie na plakatach i programach imienia i nazwiska cenzurowanego wówczas Mariana Hemara, jako autora przekładu scenicznego sztuki Watersa i Hopkinsa „Artyści”, o co wściekli się urzędnicy w Generalnej Dyrekcji Przedsiębiorstw Artystycznych i o co Bończa-Tomaszewski – wezwany do Warszawy – dostał burę. Pod koniec listopada wybuchła kolejna afera, kiedy dwóch aktorów – Arski i Oraczewski „zaginęło” razem z gotówką (80 tysięcy złotych) za bilety wstępu za jedno z przedstawień w Wałbrzychu. Czary goryczy w zespole aktorskim przepełniła chwiejna postawa Bończy-Tomaszewskiego w sprawie wypłat podwyżek gaży dla kilku aktorów. Członkowie komisji z Generalnej Dyrekcji Przedsiębiorstw Artystycznych, którzy przyjechali na kontrolę usłyszeli natomiast od Bończy-Tomaszewskiego, że niektóre przedstawienia, to szmiry.
Premiera ostatniego przedstawienia w 1949 r., reżyserowanego przez Bończę-Tomaszewskiego – „Mąż i żona” wypadało tak fatalnie, że 27 grudnia 1949 r. przedstawiciele związków zawodowych działających w teatrze zwrócili się do Powiatowej Rady Związków Zawodowych o przeprowadzenie dochodzenia w sprawie złego zarządzania teatrem przez jego dyrektora.
Kończący się w fatalnej atmosferze rok 1949 przyniósł świdnickiemu teatrowi 11 premier i 267 przedstawień danych w Świdnicy i kilkunastu innych miastach.
cdn.
Andrzej Dobkiewicz (Fundacja IDEA)
[1] Michał Misiorny – Teatry dramatyczne ziem zachodnich 1945-1960.
7 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!