W gazetach z przełomu XIX i XX wieku można znaleźć mnóstwo zaskakujących i ciekawych informacji, które dziś mogą budzić nasze zdumienie i niedowierzanie. Dziś o kilku z nich związanych ze Świdnicą.
Poziom intelektualny elit naszego miasta był w owym czasie tak dalece rozwinięty, że świdniczanie żywo interesowali się nowinkami technicznymi, postępem w nauce i szeroko pojętym pędem ku nowoczesności. Przykładem może być informacja pochodząca z grudnia 1882 r., iż z wieży ciśnień stojącej przy ulicy Nauczycielskiej obserwowano przez lunetę, która powiększała 22-krotnie przejście planety Wenus przez tarczę słoneczną. Jak donoszono w jednej z lokalnych gazet „Wenus jawiła się jako ciemna plamka po lewej stronie tarczy słonecznej”.
Kwestia żywego zainteresowania nauką i różnorodności wykładów, jakie w owym czasie wygłaszano na forum różnych lokalnych organizacji i stowarzyszeń zapełniłaby zapewne karty niejednej książki. W tym samym roku wygłoszono na przykład w świdnickiej Rolniczej Szkole Zimowej wykład na temat ras bydła w Europie, zaś Związek Rolniczy w Kraszowicach zapraszał świdniczan na wykład o „chorobach roślin”. Co ciekawe były to spotkania cieszące się wielką frekwencją mieszkańców naszego miasta, a wykładowcami byli często specjaliści w danej dziedzinie, zapraszani z ważnych ośrodków uniwersyteckich, takich jak chociażby Berlin. Częstokroć wykładowcami byli też nauczyciele lokalnych szkół, którzy żywo interesowali się różnymi płaszczyznami nauki. We wspomnianym 1882 r. rektor jednej ze świdnickich szkół Engemann zaprezentował świdniczanom wykład na temat: „cechów śpiewaczych w XV wieku”.
Jeśli kwestie naukowe zaprzątały umysły bardziej wykształconej warstwy XIX-wiecznego świdnickiego społeczeństwa, to dla zwykłej gawiedzi żądnej taniej rozrywki przygotowywano zupełnie inną ofertę. W październiku 1882 r. Świdnicę odwiedził „słynny skandynawski cyrk pcheł”, którego dyrektorem był Niemiec Karol Aufrichtig. Dawał swe przedstawienia przez ponad tydzień w naszym mieście, a na występy cyrkowe małych krwiopijców przybywały całe rodziny świdniczan, zaciekawione niezwykłymi akrobacjami i skokami tych niezbyt lubianych owadów, lecz przede wszystkim ich zdolnością do ciągnięcia małych karet i zaprzęgów. Zapewne niejeden z widzów, na sam widok owych wyczynów, podrapał się tu i ówdzie. Świdniczanie żywo interesowali się również informacjami o wynalazkach, których dokonywali sami mieszkańcy miasta.
Lokalne gazety relacjonowały w tym czasie także postępy w pracach świdnickiego stolarza A. R. Straussa, który wynalazł i opatentował niezwykły aparat. Miał on pomóc osobom pochowanym w stanie śmierci klinicznej. Samo wyobrażenie każdego potencjalnego człowieka o tym, iż może nagle obudzić się w szczelnie zamkniętej trumnie, wywołuje dreszcze i stanowić może osnowę dobrego horroru. O wielu tego rodzaju przypadkach wiemy też z doświadczeń historii; nawet jeśli nie były do końca prawdą, to przynajmniej obrosły legendą.
W okresie międzywojennym szeroko rozpowszechniona była opowieść, iż gdy otwarto trumnę ze zwłokami słynnego polskiego kaznodziei Piotra Skargi, to stwierdzono, że musiał on wybudzić się ze stanu śmierci klinicznej, gdyż materiał służący za obicie wieka trumny był straszliwie porozrywany, a jego palce wykazywały mechaniczne uszkodzenia kości. Uznany za zmarłego bezskutecznie zatem próbował wydostać się ze śmiertelnej pułapki.
Aparat świdniczanina Straussa poprzez zamontowaną rurę dochodzącą do trumny potencjalnego nieboszczyka dostarczać miał mu tlenu niezbędnego do przeżycia. Problemem pozostawała oczywiście okoliczność, w jaki sposób nieboszczyk uwolnić się miał z zamkniętej trumny? Strauss przewidział i ten problem. Jego aparat wyposażony był w rodzaj zegara, który działać miał kilkanaście godzin po pogrzebaniu zmarłego. Najmniejszy ruch nieboszczyka wprawiać miał jego mechanizm w ruch i wówczas włączać się miała syrena alarmowa. Oczywiście ktoś musiał ją jeszcze usłyszeć i przyjść niedoszłemu nieboszczykowi z pomocą. Poważne ograniczenie stanowił jednak fakt, iż aparat Straussa był funkcjonalny jedynie przez owych kilkanaście godzin po pogrzebie. Nie był on napędzany żadną baterią, która mogłaby przedłużyć potencjalny czas przyjścia z pomocą człowiekowi, który nagle ponownie ożył. Mimo to komisja, złożona z kilku dolnośląskich lekarzy, pozytywnie wypowiedziała się na jego temat i projekt ten przedłożyć miano do akceptacji w Ministerstwie Zdrowia. Prawdopodobnie nie został on jednak wdrożony powszechnie w życie.
Sobiesław Nowotny
3 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!