3 kwietnia br. w Stanach Zjednoczonych zmarła jedna z ostatnich żyjących więźniarek obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen – Gerda Klein. Była jedną z bohaterek przejmującej książki świdniczanki Agnieszki Dobkiewicz – „Dziewczyny z Gross-Rosen” i ostatnią żyjącą dziewczyną z postaci, gdy powstawała książka.
– Kiedy pisałam książkę „Dziewczyny z Gross-Rosen” odnalazłam Gerdę w Stanach Zjednoczonych i skontaktowałam się z jej rodziną. Niestety, kobieta pełna niespożytej energii, którą emanowała przez całe, nie była już w stanie ze mną rozmawiać, ze względu na podeszły wiek. Wiele opowiedział mi natomiast o mamie jej syn z którym spędziłam wiele czasu na rozmowach. Po ukazaniu się „Dziewczyn z Gross-Rosen” w ubiegłym roku, wysłałam Gerdzie książkę. Czy była jeszcze w stanie posłuchać rozdziału o niej, nie wiem – mówi Agnieszka Dobkiewicz.
Gerda Weissmann-Klein przyszła na świat 8 maja 1924 roku w Bielsku, dziś Bielsko-Biała. Jej ojciec Juliusz był właścicielem fabryki futer, a matka Helene zajmowała się domem. Miała też starszego brata Artura. Na przełomie 1941 i 1942 roku rodzinę wysiedlono do utworzonego w mieście getta. Po jego likwidacji rodzice Gerdy trafili do KL Auschwitz, gdzie zginęli. Ona sama została zesłana do licznych obozów pracy Schmelta. Ostatni z nich został przekształcony w filię KL Gross-Rosen. – FAL Grünberg. I to stąd Gerda Weissmann ruszyła 29 stycznia 1945 roku w marsz śmierci. Zdziesiątkowana kolumna dotarła do Volar w południowych Czechach. Wśród żołnierzy amerykańskich, którzy więźniarki wyzwolili, był porucznik Kurt Klein, którego rodzice także zginęli w KL Auschwitz.
Młodzi zakochali się w sobie i 18 czerwca 1946 roku wzięli ślub w Paryżu. Zamieszkali w Stanach Zjednoczonych, w Kenmore koło Buffalo. Gerda Weissmann-Klein spełniła swoje największe marzenie i została matką trójki dzieci – Leslie, Vivian i Jamesa.
Poświęciła się działalności społecznej. Podczas licznych spotkań opowiadała młodym ludziom o swoich przeżyciach, antysemityzmie i Holocauście. Przez 60 lat odwiedziła nie tylko całe Stany, ale i wiele innych krajów. Spotykała się z głowami państw świata. W 2010 roku z rąk Baracka Obamy otrzymała Medal Wolności, a cztery lata wcześniej, w 2006 roku przemawiała przed ONZ podczas pierwszy obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu. Napisała też o swoich przeżyciach kilka książek, między innymi „A Boring Evening at Home”. W 2008 roku założyła Citizenship Counts, organizację pozarządową, która uświadamia studentów w prawach i obowiązkach obywatela oraz zachęca do służby społecznej. W 2002 roku zmarł jej mąż Kurt Klein. Wojna spowodowała, że formalna edukacja Gerdy zakończyła się w wieku 15 lat.
Jednak działalność humanitarna przyniosła jej liczne honorowe doktoraty. W 2001 roku Gerda i Kurt otrzymali wspólne doktoraty na Uniwersytecie Chapmana za pracę na rzecz walki z rasizmem i nietolerancją. Doczekali się także 8 wnuków i 18 prawnuków.
Gerda Klein za swoją opowieść filmową o latach uwięzienia otrzymała… Oscara, a zebranej publiczności życzyła… magii nudnego wieczoru w domu… Tak opisała to w swojej książce „Dziewczyny z Gross-Rosen” Agnieszka Dobkiewicz:
Był 25 marca 1996 roku. W Dorothy Chandler Pavilion w Los Angeles odbyła się 68. ceremonia rozdania Oscarów. Mniej więcej w połowie uroczystości, już po przyznaniu nagród dla najlepszego aktora i aktorki na scenę wywołano Nicolasa Cage’a i Patricie Arquette. Cage nie ukrywał radości, bo przed chwilą stał się właścicielem statuetki za najlepszą rolę męską w filmie „Zostawić Las Vegas”, gdzie zagrał umierającego alkoholika. Teraz pojawił się, by wręczyć nagrodę innym wyróżnionym. Eleganccy i piękni celebryci stanęli przy podium, a Cage powiedział: – Nagrodę za najlepszy dokumentalny film krótkometrażowy… – tu zrobił przerwę, by rozerwać kopertę i odczytał z kartki: – …otrzymuje „One Survivor Remembers”. Rozległy się brawa, a kamery i światła powędrowały na tylne rzędy sali, gdzie wstała wzruszona starsza pani w czarnej sukni i gustownym szalu ozdabianym złotem. Za rękę wziął ją Kary Antholis, ówczesny dyrektor HBO i reżyser wywołanego filmu, i po majestatycznych, białych schodach weszli na scenę. Antholis przekazał kobiecie statuetkę, którą wręczył mu Cage, a ona nie umiała ukryć emocji. Oddychała ciężko i widać było krążące po jej twarzy emocje. Gdy reżyser dziękował za nagrodę, to właśnie ona skupiła na sobie całą uwagę kamer. Skończył, a elegancka pani stanęła przy mikrofonie, choć próbowano ją sprowadzić ze sceny i wypowiedziała zaledwie kilka zdań. Mówiła, że przez 6 lat była w miejscu, gdzie każdy dzień zależał od tego, czy zdobędzie się skórkę chleba, czy nie. – Oczami wyobraźni widzę te lata i te [dziewczęta], które nigdy nie doczekały się magii nudnego wieczoru w domu – mówiła, trzymając w rękach złotego Oscara, symbol sukcesu. – W ich imieniu pragnę wam podziękować za uczczenie ich pamięci i nie możecie tego zrobić w lepszy sposób, niż gdy wrócicie dziś wieczorem do swoich domów, aby uświadomić sobie, że każdy z was, znający radość wolności, jest zwycięzcą. Dziękuję w ich imieniu z całego serca. „Magia nudnego wieczoru” poruszyła ludźmi całego świata. Z sali popłynęły owacje. A kobieta ze łzami w oczach powiedziała jeszcze: – Od dnia mojego wyzwolenia zadaję sobie pytanie: dlaczego ja tu jestem? Nie jestem lepsza… Gdy gala się skończyła, wróciła do domu, do swojego męża, dzieci i wnuków. To nie był najważniejszy dzień jej życia. Ten zdarzył się 50 lat wcześniej, kilkadziesiąt dni po tym, jak opuściła filię KL Gross-Rosen.
9 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!