Nie gaśnie zainteresowanie ukrywaniem pod koniec II wojny światowej przez Niemców zrabowanych skarbów i dóbr kultury.
Pierwszoplanową rolę odegrał w tej akcji konserwator krajowy Śląska Guenther Grundmann. Z ramienia rządu upadającej III Rzeszy był on odpowiedzialny za ukrywanie zbiorów muzealnych, zarówno tych pochodzących ze Śląska, jak również z innych obszarów Niemiec. Pierwszą część artykułu można przeczytać tutaj: Tropami skrytek Grundmanna (cz. 1), Tropami skrytek Grundmanna (cz. 2)
Wróćmy jeszcze do wspomnianego w poprzedniej części obrazu z pałacu w Roztoce. Ów niezmiernie cenny obraz ukazujący króla Prus Fryderyka II miał wymiary 220 cm na 159 cm. Został podarowany von Hochbergom przez króla uwiecznionego na obrazie 9 czerwca 1746 roku. Król czuł się bowiem wdzięczny za gościnę, jakiej von Hochbergowie udzielili mu po bitwie pod Dobromierzem.
Tu właśnie w Roztoce, przed wejściem do pałacu, król odbierał w 1745 roku słynny hołd od swych żołnierzy i to tutaj odbyła się słynna procesja ze sztandarami zdobytymi przez Prusaków na pobitych Austriakach i Sasach. Król przebywał na terenie majątku w Roztoce przez kilka dni, lecz nie mieszkał w pałacu, mimo wielokrotnych próśb jego właścicieli; zadowolił się noclegiem w „małej” altanie stojącej naprzeciwko pałacu pomiędzy zabudowaniami gospodarczymi, zwanej faworytą. Tu również w nocy po stoczonej bitwie król Fryderyk II miał osobiście skomponować słynny pruski marsz „Hohenfriedeberger Marsch” (obecnie uznaje się, że skomponowano go znacznie później i królowi odbiera się chwałę pierwszeństwa). Jak zatem widzimy, Fryderyka II łączyły z von Hochbergami liczne więzy. Nas interesują wszakże bardziej wojenne i powojenne losy portretu ukazującego króla.
Gdy zbierałem materiały do tej historii, sądziłem początkowo, że obraz ten wywieziony został przez G. Grundmanna, podczas jego krótkiej wizyty w pałacu. Obecnie jednak muszę przychylić się do opinii Józefa Gębczaka, który przy notatce odnoszącej się do Roztoki zapisał znamienną i jakże bystrą obserwację: Uwaga! Zbiory pamiątkowe Hochbergów mogły być ukrywane przez oficjalistów (czyli służbę dworską) w Roztoce (…). Widać Gębczak miał powody, do wyrażenia takiego zdania. Okazuje się bowiem, że niejaki Alfred Puschmann, dawny niemiecki mieszkaniec Roztoki, pełniący funkcję starszego kasjera poborcy (niem. Oberrentmeister) w majątku von Hochbergów, przyznał się, iż to on wyciął obraz z ram, wielokrotnie zmieniając miejsca jego ukrycia po wkroczeniu Rosjan i pojawieniu się Polaków we wsi. Przy okazji obraz stracił nieco na rozmiarach, gdyż Puschmannowi nie udało się ściągnięcie ram z obrazu. Musiał zatem dokonać cięcia tuż przy ramach, stąd też obraz stał się mniejszy.
Autor Kroniki Roztoki Wolfgang Pfeiffer napisał, iż Puschmann wielokrotnie zmieniał skrytki, w których ukrywał obraz, do czasu, gdy sam musiał opuścić Roztokę w 1946 roku. Czy zabrał obraz w drogę na Zachód? W jaki sposób udało mu się go wywieźć? W jaki sposób przechytrzył liczne polskie i sowieckie kontrole? Te pytania pozostaną zapewne już na zawsze bez odpowiedzi. Na pierwsze z nich odpowiedzieć można jedynie, że prawdopodobnie udało się Puschmannowi wywieźć obraz z Roztoki. I prawdopodobnie nie tylko ten obraz! Na tego typu przypuszczenia pozwalają informacje z późniejszych lat. W jednym z dzieł Berckenhagena portret Fryderyka II uznano za znajdujący się w owym czasie w rękach prywatnych. Był to dowód na to, iż w okresie od 1946 do 1958 musiał wyjechać z Roztoki i został sprzedany. Nie wiemy wprawdzie, czy z pewnością dokonał tego Puschmann, ale przypuszczenie to jest niemal wręcz pewne. Nie można wykluczyć, że pomagały mu w tym inne osoby. W każdym razie obraz szybko został spieniężony. Nie wiemy, kto zakupił go w Niemczech Zachodnich, lecz właściciel (lub jego spadkobiercy) sam postanowił go sprzedać. W 1993 roku portret Fryderyka II wystawiony został przez jednego z marszandów na aukcji w Paryżu. Tam zakupił go kustosz jednego z niemieckich muzeów. Obecnie zdobi on dawny gabinet pracy, zarazem sypialnię Fryderyka II w pałacu Sanssouci w Poczdamie. A ponieważ pomieszczenia tego pałacu w całości udostępnione są do zwiedzania, można zatem przy okazji pobytu w okolicach Berlina przyjrzeć się mu bardzo dokładnie. Otrzymał on oczywiście zupełnie nową ramę, która przypomina starą i poddany został gruntownej renowacji.
Interesujące jest wszakże, że von Hochbergowie mieszkający obecnie w Niemczech otrzymali dwa obrazy, które niegdyś należały do ich kolekcji. W pewnym sensie w zwrocie ich mienia dopomogli Polacy! Otóż w grudniu 1953 roku rząd polski przekazał NRD ponad 100 obrazów, które pod koniec II wojny światowej znajdowały się na terytorium Polski i uznane były za tzw. dobra zdobyczne. Te obrazy i grafiki trafiły początkowo do Gabinetu Miedziorytów i Galerii Narodowej NRD. Pod zjednoczeniu Niemiec i powołaniu do życia Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego dwa z tych obrazów oddano von Hochbergom! Chodziło przy tym o „portret księżniczki von Reuss” z 1880 roku, autorstwa Heinricha von Angeli i Bolka hrabiego von Hochberga (żyjącego w latach 1843-1926). Zaiste ciekawe są losy śląskich dóbr kultury. Czasami muszą przebyć setki kilometrów, aby móc wrócić do rąk swych właścicieli.
Ciekawe i nie w pełni wyjaśnione są losy składnicy, którą Niemcy urządzili w pałacu w Gruszowie pod Świdnicą. Majątek Gruszów nie należał do największych na Śląsku ani na terenie przedwojennego powiatu świdnickiego. Jego powierzchnia wynosiła 270,3 ha, z czego 215,4 ha zajmowały pola uprawne, 17,8 ha – łąki, resztę stanowiły pastwiska, ogrody i tereny leśne.
Właścicielem tej posiadłości był w okresie przedwojennym rotmistrz poza służbą Hermann von Dresky, honorowy członek rady powiatowej. Wieś znajdowała się w ręku tej szlacheckiej rodziny od 1825 roku inspektorem, czyli zarządcą majątku, był syn właściciela, Gotthard von Dresky. W skład posiadłości wchodziło dobro rycerskie w Gruszowie i tamtejsze sołectwo dziedziczne oraz gospodarstwo nr 4 położone w Niegoszowie. Grundmann, który zdawał sobie sprawę z położenia topograficznego miejscowości (leżała ona na uboczu od głównej trasy z Wrocławia do Świdnicy), musiał kilkakrotnie odwiedzać ten pałac i poznał jego najbardziej skrywaną tajemnicę, znaną zapewne jedynie właścicielom pałacu i ich służbie, mianowicie głębokie piwnice, które leżały poniżej poziomu obecnych piwnic pałacowych.
Dojście do owych podziemnych pomieszczeń znajdowało się zarówno na poziomie parteru, jak i na poziomie płytszej kondygnacji piwnic. Było jednak tak przemyślne, że nawet goście odwiedzający rodzinę von Dresky nie zdawali sobie sprawy z ich istnienia. Była to swoista klatka zabiegowa, której metalowe kręcone schody schodziły 15 metrów w dół od podłogi owego płytkiego poziomu piwnic. Owe dość tajemnicze pomieszczenia założono już około 1910 roku podczas przebudowy pałacu do jej obecnej formy. Jakie było ich pierwotne przeznaczenie – nie wiadomo. Być może miały służyć za lodownię, swoistą naturalną lodówkę w czasach, kiedy zamrażarki stanowiły wielki luksus, znany bardziej w Stanach Zjednoczonych Ameryki, niż w Europie. Nie można również wykluczyć, że piwnice te stanowiły jakieś relikty z bardziej odległych czasów, gdy w Gruszowie stał mały zameczek, wspominany źródłowo w okresie XV wieku.
Faktem jest, że o ich istnieniu i ich zakamuflowanej formie wiedział śląski konserwator krajowy Guenther Grundmann, a fakt ten zamierzał wykorzystać przy planowaniu ewakuacji najważniejszych zbiorów muzealnych i archiwalnych Śląska. Wystarczało jedynie dojść do porozumienia z właścicielem majątku, którym w okresie wojny został Gotthard von Dresky. Wygląda na to, iż Grundmann nie miał z tym większych problemów – być może von Dresky sam miał zamiar przy okazji ukryć jakieś własne kosztowności i pamiątki rodzinne. Faktem jest bowiem, iż Gruszów pojawił się na liście Grundmanna jako obiekt oznaczony numerem 30. O tym, co stanowiło zawartość składnicy, dowiadujemy się dzięki lakonicznej notatce polskiego muzealnika Józefa Gębczaka, któremu, jak już wspominaliśmy na łamach jednego z naszych artykułów, udało się złamać szyfr Grundmanna.
Gębczak uznał, że w Gruszowie przechowywano zbiory Biblioteki Miejskiej z Wrocławia, a tutejsza składnica zajmowała dwa parterowe pomieszczenia „w zamku” (czyli w pałacu). Skądinąd wiadomo, że owe zbiory biblioteczne należały do najcenniejszych na Śląsku. Zawierały bowiem cały szereg bibliofilskich białych kruków, w tym liczne rękopisy i stare druki, głównie dotyczące dziejów Śląska. Co ciekawe, Gębczak trafił do Gruszowa już po likwidacji tej składnicy, ponieważ w swej relacji zapisał dość intrygujące zdanie: Składnica „zlikwidowana zapewne przez bardzo operatywną ekipę Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu”. Sam zatem nie miał pewności, co rzeczywiście stało się z losami tej skrytki. Interesująca jest jednak analogia, która każdemu bacznemu obserwatorowi nasuwa się na myśl, do losów zbiorów ukrywanych w Morawie, iż Niemcy – przynajmniej tak należy przypuszczać po stwierdzeniach Gębczaka – pozostawili zbiory muzealne „niejako na wierzchu”, czyli na poziomie parteru, nie korzystając z podziemi pałacu. Być może znowu chcieli, aby Polacy myśleli, iż to, co znaleźli, to kompletnie wszystko, co zostało tu schowane. Przeczą temu jednak inne poszlaki. Otóż wspomniana wcześniej zabiegowa klatka schodowa, schodząca do czeluści dolnej partii piwnic, została celowo zniszczona – wygląda tak, jak gdyby ktoś wrzucił do jej wnętrza kilka odbezpieczonych granatów i nie nadaje się obecnie do jakiejkolwiek komunikacji. Co zatem kryją dolne pomieszczenia piwnic pałacu w Gruszowie? Czy zostaną kiedykolwiek spenetrowane? Historia ta czeka na swe rzetelne wyjaśnienie.
Cdn.
Tomasz Niesiecki
17 LIKES
Skomentuj jako pierwszy!